Były obawy o stypę, było wesołe pożegnanie. Boruc godnie rozstał się z Legią

Zapowiadała się stypa, było wesołe pożegnanie. I nie chodzi o to, że w ostatnim meczu Artura Boruca Legia zremisowała z Celtikiem 2:2, mimo że do przerwy przegrywała 0:2. W środę wynik nie miał znaczenia. Najważniejsze było to, że król Artur godnie i w pozytywnej atmosferze pożegnał się ze stołecznym klubem i zawodową karierą.

Była 90. minuta, kiedy Artur Boruc - który z boiska zszedł już w przerwie - pojawił się na murawie raz jeszcze. "Ostatni raz żegnamy legendę" - zapowiedział spiker, a koledzy z drużyny ustawili mu szpaler przy linii bocznej. Chwilę później sędzia skończył mecz, a Boruc utonął w uściskach kolegów z Legii, którzy podrzucali go na rękach.

Zobacz wideo Rozmowa z Christianem Falkiem z Bilda o transferze Roberta Lewandowskiego

- Dziękuję wszystkim, którzy dzisiaj przyszli tu tak licznie. Chciałbym powiedzieć coś więcej, ale... - zaczął swoją króciutką przemowę, po czym załamał mu się głos i schował głowę w koszulce. "Dzięki za wszystko" - skandowali na stojąco kibice Legii, a później zaśpiewali piosenkę zaintonowaną przez Boruca.

"Gdybym jeszcze raz miał urodzić się, to bym tobie, Legio, oddał życie swe" - wrzasnął Boruc i ruszył w stronę kibiców Celticu, którzy także pojawili się w Warszawie. Celticu, czyli drugiego najważniejszego klubu w karierze 42-latka.

Chociaż o pożegnanie "Króla Artura" można było mieć sporo obaw, to wydarzenie na stadionie Legii było pozytywną imprezą, a nie stypą. Boruc i jego ukochana Legia rozstali się godnie.

Obawy o stypę

- Ten koniec i puenta jest trochę jak moja kariera. Miało być dobrze, ale ch... wie, jak wyszło - mówił Boruc kilka dni wcześniej w wywiadzie z "Przeglądem Sportowym", komentując wydarzenia z ostatniego meczu przeciw Warcie Poznań (0:1) oraz ostatnich miesięcy kariery. Miesięcy pełnych niedomówień i kontrowersji związanych z czerwoną kartką w spotkaniu z Wartą, karą za nią i nieobecnością w bramce do końca sezonu.

Niewiele brakowało, by zdanie ze wspomnianego wywiadu idealnie zobrazowało też jego pożegnanie z Legią i karierą zawodowego piłkarza. O jakość pożegnalnej imprezy Boruca można było mieć duże obawy. Klub długo nie ogłaszał szczegółów, a gdy już się to zrobił, w sieci zawrzało. Chodziło przede wszystkim o ceny biletów, które wahały się od 60 do aż 130 złotych. To drogo jak na mecz towarzyski, na który posiadacze słabo sprzedających się karnetów wejście mogli otrzymać za darmo.

Oliwy do ognia dolał dziennikarz Krzysztof Stanowski, który napisał, że koszty, jakie poniosła Legia w związku z przyjazdem Celticu, byłyby mniejsze, gdyby swoje oczekiwania finansowe obniżył Boruc. Choć na Wyspach wynagrodzenie dla bohatera takiego wydarzenia jest czymś normalnym, to kibice Legii przyjęli to dwojako.

Sytuacji nie poprawił sam Boruc, który na oburzenie kibiców i informacje Stanowskiego zareagował w mediach społecznościowych. "Zdumienie i poczucie żenady... Polska" - napisał 42-latek na Instagramie. I do dzisiaj nie wyjaśnił, czy chodziło mu o zachowanie klubu, który ustalił ceny biletów, czy reakcję kibiców.

- Chciałbym szybko zakończyć biletowo-cenową aferę internetową. Chciałbym tylko jedno wyjaśnić... Tu nie ma co, k..., wyjaśniać. Jeśli masz ochotę przyjść na mecz, to zapraszam bardzo serdecznie. Jeśli nie - dziękuję, baw się dobrze w domu - dodał niedługo później na filmiku.

To wszystko spowodowało, że jeszcze tydzień przed meczem Legia sprzedała zaledwie cztery tysiące biletów. To liczba śmiesznie mała jak na potencjał klubu i status żegnanego zawodnika. By impreza Boruca nie okazała się ponurą stypą, obie strony wdrożyły awaryjny plan naprawczy.

Legia uratowała pożegnanie Boruca

Legia obniżyła najpierw ceny biletów o 20 złotych. Boruc natomiast rozpoczął medialną podróż, jakiej nigdy wcześniej nie doświadczyliśmy. 42-latek udzielił kilku, o ile nie kilkunastu wywiadów, w których nie tylko opowiedział o karierze, ale też zapraszał na mecz.

- Rozmów było chyba więcej niż przez wszystkie lata gry w piłkę - powiedział w jednej z nich Boruc. Było to dla niego zachowanie nietypowe, bo od lat stronił od mediów. Najważniejsze, że okazało się skuteczne.

Chociaż godzinę przed rozpoczęciem meczu stadion przy Łazienkowskiej świecił pustkami, to przed pierwszym gwizdkiem sędziego na trybunach było już kilkanaście tysięcy kibiców. Niemal w całości wypełnił się sektor rodzinny, na którym zasiadły głównie dzieci z akademii Legii.

Mimo że atmosfera na stadionie przypominała, że to tylko letni sparing, Legia godnie pożegnała Boruca. Wzruszająco było już w momencie, gdy drużyny wychodziły na boisko. Piłkarze obu zespołów mieli na sobie koszulki z podobizną Boruca. Ten na murawie pojawił się ostatni w towarzystwie swoich dzieci.

Potem przyszedł czas na pożegnania. Boruca oklaskiwały ustawione w kole na środku boiska dzieci z akademii Legii i pierwszego klubu bramkarza - Pogoni Siedlce. Upominki dla Boruca mieli kibice i przedstawiciele Legii - wiceprezes Marcin Herra, dyrektor sportowy Jacek Zieliński i trener bramkarzy Krzysztof Dowhań. Na murawie pojawił się też przedstawiciel Celticu oraz minister sportu - Kamil Bortniczuk.

Rzut karny obroniony głową

Boruc zagrał w pierwszej połowie meczu. I chociaż Legia schodziła na przerwę, przegrywając 0:2, to 42-latek nie mógł mieć do siebie pretensji. Przy golach Reo Hatate i Daizena Maedy Boruc nie miał szans. W 14. minucie bramkarz popisał się za to firmową interwencją, odbijając "pajacykiem" strzał z bliska Jamesa Forresta.

W przerwie Legia przygotowała kilka aktywności z Borucem. Najpierw 42-latek stanął obok Arkadiusza Wrzoska i Tomasza Sarary, czyli głównych bohaterów sierpniowej gali KSW 73, która odbędzie się w znajdującej się po przeciwnej stronie ulicy hali Torwar.

Później Boruc bronił rzuty karne wykonywane przez kibiców, którzy wylicytowali tę możliwość na rzecz fundacji Legii. Piąty, ostatni rzut karny, wykonywał przyjaciel Boruca, były pięściarz - Andrzej Fonfara. 34-latek najpierw z uśmiechem na twarzy spojrzał bramkarzowi w oczy, a później uderzył tak, że Boruc odbił piłkę głową.

Od początku drugiej połowy Boruca w bramce zastąpił Kacper Tobiasz. Według oficjalnego planu Boruc miał pożegnać się z kibicami o 19:10, po powtórnym wejściu na boisko. Miał, ale w ostatniej chwili ten plan zmienił. Tak samo jak przez całą karierę, tak i w trakcie ostatniego meczu Boruc poszedł własną ścieżką i pożegnał się tak, jak sam chciał. Najważniejsze, że godnie i w bardzo pozytywnej atmosferze.

Więcej o: