Krach Widzewa nastąpił w 2015 roku - łódzki klub zbankrutował za rządów Sylwestra Cacka. Marcin Tarociński, rzecznik prasowy Widzewa, wspomina, że łodzianie zostali wtedy z kilkoma piłkami, starymi koszulkami i bez zawodników.
Pierwszy trening po reaktywacji klubu odbył się na stadionie SMS przy ul. Milionowej - własnego obiektu Widzew wówczas nie miał. - Na pierwszy trening przyjechało 30 czy 40 piłkarzy. Każdy ubrany był w swój strój, bo nie było jeszcze czegoś takiego jak Widzew, nie było strojów z herbem klubu - wspomina Bartłomiej Derdzikowski, dziennikarz "Gazety Wyborczej Łódź".
Trenerem Widzewa był Witold Obarek, a pierwszym kapitanem zespołu został Mariusz Rachubiński. - Na treningu pojawili się chłopcy z pobliskich klubów, każdy dostał szansę. Selekcja była szybka, pamiętam, że trener po jednym treningu potrafił podziękować 10-15 zawodnikom. Niektórym dziękował już w trakcie, bo wiadomo było, że nie nadają się to tego, co tworzymy - mówi Rachubiński. - Na pierwszy trening przyszło trzy tysiące kibiców. Już wtedy byłem przekonany, że to musi się udać - dodaje Tarociński.
Kibice nie odwrócili się od Widzewa po jego upadku. Oni byli jego największą siłą, wszędzie jeździli za klubem. - Nie zapomnę nigdy meczu w Zelowie. Pojawiło się tam około pięciu tysięcy kibiców Widzewa. Byli wszędzie, na dachach magazynów, na dachach domów, a jednocześnie na jakimś balkoniku wciśnięty między miejscowych kibiców był Zbigniew Boniek - mówi Tarociński.
Po niższych ligach Widzew tułał się przez siedem lat. W Łodzi nie poradził sobie nawet Franciszek Smuda, który prowadził zespół w trzeciej lidze, ale został zwolniony kolejkę przed końcem rozgrywek. Od 2015 roku żaden z trenerów Widzewa nie przetrwał na stanowisku dłużej niż sezon. Ta sztuka udała się dopiero Januszowi Niedźwiedziowi, który wprowadził Widzew na salony. - Czuję dumę z tego, że jestem tym trenerem, który po ośmiu latach wprowadził Widzew do ekstraklasy - mówi trener Widzewa. Cały reportaż o reaktywacji Widzewa Łódź poniżej:
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!