Sześciu trenerów w trzy lata. Stolarczyk chce być jak Probierz. "Czas to przerwać"

Jakub Seweryn
- Gdy będziemy widzieć na trybunach coraz więcej ludzi, którzy nas wspierają, będzie to oznaczało, że drużyna idzie w dobrym kierunku i podoba się kibicom. Chcemy obudzić wiarę w kibicach Jagiellonii, że może tu się wydarzyć coś dobrego - mówi Maciej Stolarczyk, nowy trener Jagiellonii Białystok. W rozmowie ze Sport.pl Stolarczyk opowiada o pierwszych wrażeniach w nowym klubie, analizuje swoją pracę w reprezentacji Polski U-21 oraz komentuje spadek Wisły Kraków, w której spędził wiele lat jako piłkarz i jako trener.

Ledwie kilka dni po ostatnim meczu eliminacji do Euro U-21 z Niemcami (1:2) selekcjoner młodzieżowej reprezentacji Polski Maciej Stolarczyk rozstał się z młodzieżówką, by podpisać dwuletni kontrakt z Jagiellonią Białystok. Przed 50-letnim trenerem niełatwe zadanie - wyciągnąć z marazmu zespół, który w ciągu ostatnich 3 lat miał aż sześciu różnych szkoleniowców. 

Zobacz wideo Dlaczego piłkarze tak dużo zarabiają?

Jakub Seweryn: Jakie są pańskie pierwsze wrażenia odnośnie Białegostoku po tym, jak został pan trenerem Jagiellonii?

Maciej Stolarczyk (trener Jagiellonii Białystok): Podoba mi się miasto, podoba mi się energia, jaką tutaj zastałem. Nic tylko pracować.

Nie odczuł pan trochę ograniczonego zaufania ze strony kibiców? I nawet nie tyle chodzi o pańską osobę, co o nieufność do decyzji władz klubu, które zmieniają trenera praktycznie co pół roku.

- Szczerze mówiąc, jest to dość zrozumiałe, ale głęboko wierzę, że będę tym trenerem, który tę serię zakończy.

Trenerem, który jako ostatni wypełnił tutaj swój kontrakt, był Michał Probierz.

- Dobrze byłoby do tych czasów nawiązać. Trener Mamrot także pracował tu długo. Dobrze by było do tego wrócić, tym bardziej, że ostatnio w ekstraklasie największe sukcesy odnosili ci trenerzy, którzy pracują w swoich klubach od dłuższego czasu. Wyjątkiem jest tylko Maciej Skorża, który jednak już wcześniej miał okazję prowadzić Lecha i zdobywać z nim mistrzostwo Polski.

Szybko się to wszystko potoczyło w przypadku objęcia przez pana Jagiellonii. Ale gdyby choćby Michał Skóraś w meczu z Niemcami dwa tygodnie temu był trochę skuteczniejszy, to przygotowywałby się pan do baraży o młodzieżowe Euro w roli selekcjonera kadry do lat 21.

- Takie jest życie trenera. Pewne drzwi się wtedy dla mnie zamknęły, ale dzięki temu inne się otworzyły. Nie da się ukryć, że ten awans nam uciekł. Być może nie byliśmy gotowi, by awansować na mistrzostwa Europy. Trzeba jeszcze popracować nad tym, aby w najważniejszych momentach zachować zimną krew i być skuteczniejszym. Mimo wszystko byłem zadowolony z pracy z grupą ludzi, którą prowadziłem przez te dwa lata. Mamy zdolną młodzież. Chłopców, którzy mają naprawdę duży potencjał i niektórzy z nich już znaleźli się w pierwszej reprezentacji, jak Kuba Kamiński, Kuba Kiwior czy Nicola Zalewski. Wierzę, że jeszcze więcej z nich będzie miało okazję założyć koszulkę pierwszej reprezentacji i swoją grą dawać radość polskim kibicom.

Co lepiej smakuje selekcjonerowi młodzieżówki? Dobry wynik drużyny czy "transfer" zawodnika do pierwszej reprezentacji?

- Nie da się ukryć, że praca selekcjonera drużyny młodzieżowej jest w pewnym sensie służalcza, bo jest podporządkowana trenerowi pierwszej reprezentacji. Ale ja bardzo się cieszyłem, że zawodnicy z mojego zespołu do niej trafili. To dowód na to, że selekcja została dobrze przeprowadzona, chłopcy prezentują się z dobrej strony nie tylko w klubie, ale też na arenie międzynarodowej, a objęty przez nas kierunek jest słuszny.

Druga kwestia to wynik sportowy. Tego niestety trochę zabrakło, ale myślę, że rywalizacje w naszej grupie eliminacyjnej były naprawdę zacięte i ciekawe. W szczególności ta z mistrzami Europy Niemcami - w trakcie tych dwóch meczów zobaczyliśmy, że nasi chłopcy wcale tak nie odstają od najlepszych rówieśników, że są w stanie z nimi rywalizować. W przyszłości możemy mieć tego owoce.

Ale nie powie mi pan, że nie bolą pogubione punkty w meczach z Izraelem i Węgrami. W czterech meczach z tymi drużynami zdobyliście ich trzy, czyli tyle samo, co w dwumeczu z Niemcami.

- Na pewno bolą. To jest nauczka dla nas wszystkich, bo to byli teoretycznie słabsi przeciwnicy. Jednak taka jest piłka młodzieżowa. Mógłbym znaleźć również argumenty na naszą korzyść, ale na koniec wszystko determinuje wynik, na który wpływ miało wiele czynników. Choćby błędy sędziowskie, jak nieodgwizdana ręka w polu karnym w meczu z Niemcami, czy brak rzutu karnego na początku meczu z Węgrami. Możemy tylko żałować, że na tym poziomie UEFA nie korzysta z systemu VAR, ale największe pretensje powinniśmy mieć do siebie, choćby za niewykorzystane sytuacje w meczach z Węgrami i Niemcami.

A nie doskwierało panu to, że w momencie, w którym graliście o awans, spekulowano o tym, kto pana zastąpi w roli selekcjonera młodzieżówki? Mówiło się o Mariuszu Lewandowskim, teraz o Michale Probierzu...

- To jest naturalne i zdarza się na całym świecie. Dotyczy to tak samo różnych spekulacji, jak i krytyki. Na pewne rzeczy nie mamy wpływu i nie warto sobie nimi zaprzątać głowy. Tym bardziej, że wiedziałem, że mam kontrakt do końca eliminacji. Jedne drzwi się zamknęły, ale za to drugie od razu się otworzyły. Były to oczywiście drzwi do Jagiellonii, z czego bardzo się cieszę.

To, jak szybko się to wszystko potoczyło, musi oznaczać, że pana rozmowy z zarządem Jagiellonii były wyjątkowo krótkie.

- Rzeczywiście tak było. Zapytanie padło po meczu z Niemcami – czy byłbym zainteresowany pracą w Jagiellonii, czy jednak wolałbym odpocząć. Nie czuję się jednak ani zmęczony, ani wypalony. Czuję się bardzo dobrze i chętnie z tej propozycji skorzystałem. Porozumieliśmy się bardzo szybko i dlatego jestem tutaj.

A co pana przekonało do Jagiellonii?

- Argumentów było kilka. Jagiellonia to klub z ponad stuletnią tradycją, z dużą pozytywną energią. Ciekawa jest też specyfika położenia klubu, który tak naprawdę nie ma jakiejś wielkiej lokalnej rywalizacji. Cały region kibicuje tylko Jagiellonii i trzeba to wykorzystać, by być ważną siłą w ekstraklasie. Istotny był też plan budowy zespołu, a także ludzie, których tu spotkałem.

Na konferencji prasowej mówił pan, że pierwszym celem będzie to, aby więcej kibiców przychodziło na stadion.

- Dokładnie. Gdy będziemy widzieć coraz więcej ludzi, którzy nas wspierają, będzie to oznaczało, że drużyna idzie w dobrym kierunku i podoba się kibicom. Chcemy obudzić wiarę w kibicach Jagiellonii, że może tu się wydarzyć coś dobrego. Ja z kolei wierzę, że białostocka publiczność nam pomoże, abyśmy stworzyli tutaj prawdziwą twierdzę i mogli być zadowoleni po kolejnych meczach. Chciałbym, aby kibice byli dumni z tego, co zobaczą na murawie.

Czeka nas bardzo ciekawy i intensywny okres. Liga już za miesiąc, zaczynamy od dwóch meczów u siebie – z Piastem i Widzewem – i chcemy naszą dobrą grą w nich pobudzić publiczność, by wypełniała licznie nasz stadion i wspierała nas jak najmocniej w nadchodzącym sezonie.

Udało mi się dowiedzieć, że po transferach Mateusza Skrzypczaka, Nene i Wojciecha Łaskiego, Jagiellonia planuje już tylko sprowadzić napastnika i podpisać nowy kontrakt z Jesusem Imazem. Czy rzeczywiście tak wyglądają plany klubu?

- Chcemy jeszcze wzmocnić ten zespół, jednak zdajemy sobie też sprawę z naszych możliwości, dlatego tych ruchów nie będzie wiele. Ale te, które wykonamy, muszą być jak najlepiej trafione. Wierzę w umiejętności dyrektora Masłowskiego i w to, że uda nam się dokonać tych transferów jak najszybciej, aby nowi zawodnicy jak najszybciej wkomponowali się w zespół.

Zobaczymy, jak będzie z Markiem Gualem i Diego Cariocą. Obaj byli wzmocnieniem zespołu. Nie ma co ukrywać, że właśnie takich graczy szukamy. Zobaczymy, co zadecyduje w ich sprawie FIFA i jak to wszystko się potoczy. Niezależnie od tego, wierzę, że nowi gracze będą zawodnikami właśnie tego pokroju.

Jak ma grać pańska Jagiellonia? Nastawia się pan na schemat z trójką czy czwórką obrońców?

- Chciałbym, abyśmy byli przygotowani na różne scenariusze. Będziemy się obracali w dwóch alternatywnych systemach, aby móc wykorzystać przestrzenie, które stworzy nam przeciwnik. Zespół w ostatnim czasie funkcjonował w różnych ustawieniach, jest na to gotowy i dla mnie będzie kluczowe, by optymalnie wykorzystać zawodników, których mamy. Wówczas nie będzie decydował system, a nasze umiejętności.

Czuje się pan doświadczonym trenerem? Pana rówieśnik Michał Probierz ma już na swoim koncie ponad 400 meczów w ekstraklasie, pan nieco ponad 60. Z drugiej strony miał pan także okazję pracować na różnych innych stanowiskach w polskiej piłce.

- Czy jestem doświadczonym trenerem? To jest trochę pojęcie względne. Grałem długo w piłkę, zdobywałem mistrzostwa Polski i występowałem w europejskich pucharach. Mam spory bagaż doświadczeń z wielu klubów, poznałem wielu dobrych trenerów, od których mogłem się sporo nauczyć. Trochę czasu przepracowałem też na różnych innych płaszczyznach - w roli trenera, selekcjonera reprezentacji młodzieżowej czy dyrektora sportowego.

Jako dyrektor pracuje się głównie na płaszczyźnie organizacyjnej, selekcjoner reprezentacji opiera się na odpowiednim wyborze graczy do drużyny. Praca w roli trenera klubowego to z kolei praca organiczna, na żywym organizmie. Wtedy ma się większy wpływ na formę, rozwój i ukształtowanie piłkarzy. Myślę, że nikt nie może powiedzieć, że jest się w pełni doświadczonym, bo życie zawsze potrafi zaskoczyć. Dotyczy to także piłki nożnej, dlatego dla mnie najważniejszy jest rozwój.

Ja staram się rozwijać - skończyłem studia podyplomowe psychologii sportu, kurs UEFA Pro, byłem na wielu stażach. To wszystko w połączeniu z codzienną pracą mocno mnie rozwinęło. Teraz miałem okazje pracować z zawodnikami, którzy grają w różnych krajach, różnych ligach, również tych najlepszych. Mogłem się dowiedzieć, jak tam funkcjonują pewne kwestie dotyczące treningu. Oczywiście nie da się tego odbić kalką - materiały z pracy różnych trenerów są powszechnie dostępne, jednak jest tu zbyt wiele zmiennych i dochodzą do tego procesy decyzyjne. A doświadczenie zdobywa się każdego dnia, bo każdy dzień przynosi coś nowego.

Kibice Jagiellonii pewnie chcieliby, aby pański zespół grał tak, jak Wisła Kraków jesienią 2018 roku.

- Z pewnością był to ciekawy okres, na który złożyło się wiele zmiennych. Była dobra gra, wyniki, ciekawi piłkarze, m.in. Jesus Imaz, który dziś jest w Jagiellonii. Ale tamto już było, minęło trochę czasu. Również moje spojrzenie jest nieco inne niż w tamtym okresie i zdaję sobie sprawę, jakie były momenty w trakcie mojej pracy w Wiśle i z czego one wynikały. To zabrzmi banalnie, ale chciałbym, żeby mój zespół był po prostu zwycięski. Najlepiej w każdym meczu, choć wiadomo, że jak trudne jest to do wykonania. Wierzę jednak, że nie niemożliwe.

Jest pan dość mocno związany z Wisłą Kraków, gdzie odnosił pan największe sukcesy w karierze piłkarskiej, a także trenował pierwszą drużynę. Jak pan patrzy na to, co się aktualnie dzieje z Wisłą? Wydawało się, że po olbrzymich problemach organizacyjno-finansowych wszystko zaczęło zmierzać w dobrą stronę, a kończy się na spadku do pierwszej ligi...

- To tylko pokazuje, jak trudne jest zbudowanie silnego klubu. Trzymam kciuki za Wisłę i mam nadzieję, że wróci ona jak najszybciej do ekstraklasy, bo jest to klub i miejsce, gdzie spędziłem wiele pięknych chwil najpierw jako piłkarz, potem jako trener. Kibice Wisły zawsze wspierali ten zespół, gdy zarówno on, jak i cały klub znalazł się w bardzo trudnym położeniu. Mogę im być tylko za to wdzięczny.

To już jednak przeszłość. Z pewnością nie jest to miłe uczucie widzieć Wisłę w I lidze, ale wierzę w to, że również w tym momencie ta solidarność, która jest w wiślackim środowisku, zaprowadzi klub z powrotem do ekstraklasy.

Jakub Błaszczykowski w Wiśle był najpierw pana kolegą z drużyny, potem podopiecznym, a także właścicielem klubu, czyli pańskim przełożonym. Czy Błaszczykowski-kolega z drużyny różni się od Błaszczykowskiego–szefa?

- Ja jestem zwolennikiem teorii, że pewne role w życiu się pełni, a człowiekiem się jest przez cały czas. Oczywiście, z racji stanowiska, które się zajmuje, trzeba mieć odpowiednie umiejętności i cechy. Znamy się z Kubą od lat i nie miałem żadnego problemu z tym, jaką rolę pełnił on w klubie.

Nawet wtedy, gdy pana zwalniał?

- Takie jest życie trenera. Taki moment prędzej czy później w nim następuje. Można wtedy dać sobie spokój i uprawiać ogródek, albo rozwijać się i iść dalej. Ja zawsze chciałem udowadniać swoje umiejętności.

Jak tak pan wspomniał o rolach, to od razu rzuciło mi się na myśl, jak bardzo różni się Maciej Stolarczyk piłkarz od Macieja Stolarczyka trenera. Na boisku - przepraszam za wyrażenie - sprawiał pan wrażenie takiego boiskowego brutala, podczas gdy jako trener sprawia pan wrażenie pogodnego i optymistycznie nastawionego człowieka.

- W drużynie każdy ma jakąś swoją rolę do odegrania i argumenty, by ją pełnić. Ja byłem obrońcą i czasem trzeba było grę podostrzyć. Jedni byli od gry na fortepianie, inni od tego, by ten fortepian nosić.

Ale trenerem jest pan trochę innym. Jesus Imaz mówił mi: "Futbol – top, entrenador – top". Cieszył się z pańskiego przyjścia.

- Są różne style prowadzenia zespołu, ja też mam swój, aczkolwiek trzeba pamiętać, że również pokolenie piłkarzy się trochę zmieniło. Obecnie w drużynach jest nieco inny sposób komunikacji niż kilka czy kilkanaście lat temu. Stosuje się również inne narzędzia przy prowadzeniu drużyny, a ja staram się do tego dostosować. Praca na argumenty, a nie na impulsy, jest skuteczniejsza.

Wróćmy do Jagiellonii i jej wyborów trenerów – ostatnio klub w swoich koncepcjach odbijał się od ściany do ściany. Wybierani trenerzy mieli zupełnie inne diagnozy tego marazmu, w którym znalazł się klub, a także recepty na wyjście z niego. Jedni mówili o aspekcie mentalnym, inni o kwestiach piłkarskich, a jeszcze inni skupiali się na przygotowaniu fizycznym. Czego pana zdaniem potrzebuje Jagiellonia, by wrócić na dobre tory?

- Jestem tu jeszcze zbyt krótko, by to określić. Chcę poznać zespół, zawodników i samemu zdiagnozować jego mocne i słabe strony. Na razie mogę się oprzeć tylko na tym, co zaobserwowałem na boisku w trakcie sezonu, gdy przyglądałem się Jagiellonii w kontekście młodych zawodników, a także na statystykach, czy analizie stworzonych sytuacji przez zespół i przeciwnika. Ale dokładne wnioski będą mógł wyciągnąć dopiero wtedy, gdy już popracuję z drużyną, kiedy będę mógł poznać piłkarzy – ich zalety oraz ograniczenia. Wtedy będę mógł określić diagnozę, a do tego, co proponowali moi poprzednicy z szacunku do nich nie chciałbym się odnosić.

A jakaś selekcja w drużynie jeszcze jest możliwa? Czy to już jest personalnie ten zespół, który będziemy widzieć jesienią na boiskach ekstraklasy?

- Dopóki okno transferowe jest otwarte i możliwości zmian będą istniały, to niczego nie można wykluczyć. Nasze decyzje jednak nie będą pochopne, lecz przemyślane i skrojone pod nasze możliwości finansowe. Jeśli mają do nas przychodzić zawodnicy, to chcę, aby nowe twarze miały na tyle duży potencjał, by rzeczywiście pociągnąć ten zespół do góry.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.