To, co było nie do pomyślenia przez wiele lat, stało się faktem. W sezonie 2022/23 w ekstraklasie zabraknie Wisły Kraków. 13-krotny mistrz Polski w meczu 33. kolejki ekstraklasy prowadził z Radomiakiem Radom 2:0, ale w drugiej połowie stracił cztery gole i przegrał. Stracił tym samym matematyczne szanse na utrzymanie w lidze. To pierwszy spadek Wisły z ekstraklasy od 1994 roku.
Po meczu przed kamerami Canal+Sport stanął Jerzy Brzęczek. Szkoleniowiec został zapytany przez Bartosza Glenia o to, co wydarzyło się z Wisłą w drugiej połowie. - To jest ciężkie do wytłumaczenia. Prowadzimy 2:0 i wydaje się, że wszystko jest pod kontrolą. Tracimy bramkę kontaktową i przestajemy żyć na tym boisku. Przestajemy kontrolować sytuację. Następne ciosy spowodowały, że zawodnicy nie wiedzieli, w jaki sposób mają się zachowywać. To jest straszne. Mając mecz o życie, w takiej sytuacji, kiedy spotkanie układa się bardzo dobrze, doprowadzamy do takiej katastrofy – ocenił Brzęczek.
Były selekcjoner "Białej Gwiazdy" nieznacznie poprawił grę zespołu, ale nie jego wyniki. Pod wodzą Brzęczka Wisła wygrała zaledwie jedno spotkanie, a rozegrała ich aż 13. Wisła odpadła też z Pucharu Polski z III-ligową Olimpią Grudziądz. - Biorę te wyniki na siebie. Przychodząc do Wisły Kraków, miałem świadomość jak trudna to będzie sytuacja. To jedno zwycięstwo, to jest zdecydowanie za mało. To nie oznacza, że w poprzednich spotkaniach, tak samo jak dzisiaj, nie powinniśmy zdobyć więcej punktów. Na to złożyło się wiele czynników, które doprowadziły do tej sytuacji. Ale jako trener Wisły Kraków ja biorę za to odpowiedzialność – skwitował Brzęczek.
Selekcjoner został zapytany również o to, czy pozostanie trenerem Wisły. Wcześniej zapowiadał, że nie ucieknie jako pierwszy. - Jesteśmy wszyscy rozczarowani. To nie jest łatwa sytuacja, ale nie chcę rozmawiać na temat zawodników i na temat mojej przyszłości. To, co się wydarzyło to coś strasznego dla klubu, kibiców, którzy fantastycznie wspierali drużynę – powiedział. Zaraz potem ocenił, czego Wiśle Kraków zabrakło do utrzymania. Według trenera w zespole nie było liderów.
- Z mojej strony jest niedosyt i wściekłość. Nie zarzucając tego, że w tych poprzednich meczach piłkarze nie chcieli i nie było zaangażowania, ale ta sytuacja z dzisiaj jest trudna do wytłumaczenia i zaakceptowania. Brakowało zawodnika, który w decydujących momentach potrafi na boisku wziąć odpowiedzialność, krzyknąć. W wielu spotkaniach to było decydujące. Z jednej strony były mecze, których nie potrafiliśmy zamknąć, a w innych traciliśmy bramki w ostatnich sekundach spotkania – powiedział szkoleniowiec.
Brzęczek powtórzył to również przy pytaniu, czy z perspektywy czasu nie żałuje podjęcia pracy w Wiśle Kraków. - Najłatwiej było powiedzieć "po co" i "na co". Trzeba zachować obiektywizm w tej sytuacji. Nie było łatwo, kiedy traciliśmy bramki w doliczonym czasie gry. Z Lechem, gdyby bramka na 2:0 została uznana, to byśmy wygrali. Byliśmy bardzo blisko punktów, a koniec był taki, że zostawało jedno "oczko". To było trudne, żeby potem przetrwać i zmotywować zawodników. Dzisiaj to, co się wydarzyło, to podsumowanie. Były momenty na boisku, kiedy przeciwnik zdobywał przewagę i brakowało wtedy liderów. Zawodników, którzy wzięliby to w swoje ręce.
Brzęczek zdradził też, jak wyglądała szatnia po klęsce Wisły. - Było milczenie, potem ja przekazałem swoje słowa. Ale wszyscy, którzy przeżyli taki moment, zdają sobie sprawę, jaka panuje atmosfera w szatni i jak to teraz wygląda. To nie jest przyjemny widok. Ale to jest element piłki nożnej – podsumował.