Warta może pozbawić Lecha mistrzostwa i spuścić Wisłę. "Zrobimy wszystko, aby zwyciężyć"

Jakub Seweryn
- Nie obawiałem się porażki ani spadku. Lubię wyzwania i podszedłem do tej propozycji z nastawieniem, że nie mam nic do stracenia. Pracowałem w II lidze i uznałem, że warto zaryzykować. Teraz mogę się tylko cieszyć - mówi w rozmowie ze Sport.pl Dawid Szulczek, trener Warty Poznań. Zaledwie 32-letni trener zaliczył imponujący debiut w ekstraklasie, wyciągając klub z Poznania ze strefy spadkowej i utrzymując go na najwyższym szczeblu rozgrywek. Efekt? Nominacja do nagrody trenera sezonu.

Warta Poznań jest już pewna utrzymania w ekstraklasie na kolejny sezon. Ale jesienią tak wesoło w drugiej sile Poznania wcale nie było. W pewnym momencie wielu skazywało Wartę na spadek, ale pod wodzą nowego trenera Dawida Szulczka drużyna odżyła. 32-letni, debiutujący w ekstraklasie trener wyciągnął zespół ze strefy spadkowej i sprawił, że Warta jest jedną z najlepszych drużyn w rundzie wiosennej. I co najważniejsze - bezpieczna. Sam Szulczek z kolei został nominowany do nagrody trenera sezonu 2021/22 w ekstraklasie.

Zobacz wideo Vuković jest pewny: Runjaić trenerem Legii. "Większego potwierdzenia nie trzeba"

Jakub Seweryn: Gdy przychodził pan do Warty Poznań, była ona szesnasta w tabeli i miała 11 punktów w 14 kolejkach. Dziś, po 32 kolejkach, ma 39 punktów i jest pewna utrzymania.

Dawid Szulczek (trener Warty Poznań): Od początku mieliśmy dobre zasoby ludzkie. Szklankę widzieliśmy do połowy pełną. Staraliśmy się dostrzec w każdym to, co ma najlepsze, i to wykorzystać. To przyniosło bardzo dobre efekty.

Łatwo dziś być optymistą, ale wtedy, w strefie spadkowej?

Gdy objąłem zespół i przyszedłem na pierwszy trening, Warta była akurat po cennym zwycięstwie w Gliwicach z Piastem. Już wtedy było widać, że ta drużyna odżyła. Potwierdzali to asystenci, ale i ja widziałem bardzo dużo pozytywnej energii.

Jak doświadczona szatnia przyjęła tak młodego trenera, w dodatku debiutującego w ekstraklasie?

Napotkałem naprawdę dużą chęć współpracy i pozytywne nastawienie. Obawiałem się, że do szatni będzie wejść trudno, zwłaszcza że zastępowałem trenera Tworka. Starszyzna zadbała o to, żeby nikt o nim nie zapomniał, a jednocześnie szybko przeszliśmy do nowej rzeczywistości.

Gdy pracował pan w Wigrach i zadzwonił telefon z Warty Poznań, jak pan zareagował?

Szczerze? Myślałem, że dyrektor sportowy Warty Radosław Mozyrko chce mnie podpytać o jakiegoś zawodnika lub zaproponować jakieś wypożyczenie. Zupełnie nie spodziewałem się, że może chodzić o moje przejście do Warty. Byłem bardzo zdziwiony, bo przecież pracowałem w II lidze, czyli na trzecim poziomie rozgrywkowym, i takie skoki do ekstraklasy zdarzają się bardzo rzadko, jeśli chodzi o trenerów.

I jaka w tych rozmowach miała być pana Warta? Wiemy, że głównym celem było utrzymanie, ale co poza tym?

Nie da się ukryć, że rozmawialiśmy też o tym, aby Warta miała swój rozpoznawalny styl. Chcieliśmy, by udało się wyciągnąć jak najwięcej z tej drużyny, a później dokładać do tej układanki kolejne klocki.

Czy przyjmując ofertę z Warty nie obawiał się pan, że mógłby pan przegrać z legendą Piotra Tworka, który z tym klubem osiągnął w zeszłym sezonie wynik zdecydowanie ponad stan, lub na starcie pracy w ekstraklasie zaliczyć spadek? Klub był w trudnej sytuacji.

Nie obawiałem się tego. Lubię wyzwania i podszedłem do tej propozycji z nastawieniem, że nie mam nic do stracenia. Pracowałem w II lidze i skoro Wigry były skłonne rozmawiać z Wartą na mój temat, to uznałem, że warto zaryzykować. Teraz mogę się tylko cieszyć, że podjąłem taką decyzję.

Który mecz uznałby pan za kluczowy na waszej drodze do utrzymania?

Myślę, że były takie aż cztery. Pierwszym było zwycięstwo przy Łazienkowskiej z Legią 1:0, dzięki któremu nie straciliśmy kontaktu z grupą zespołów, która była przed nami. Później dzięki zwycięstwu w Lubinie z Zagłębiem 4:0 złapaliśmy oddech przed marcową przerwę na kadrę. Kolejnym bardzo ważnym meczem było zwycięstwo w Mielcu ze Stalą (1:0) tuż przed świętami wielkanocnymi, a na koniec oczywiście ostatnia wygrana z Wisłą w Płocku (3:0), dzięki której już matematycznie zapewniliśmy sobie utrzymanie.

Te wszystkie zwycięstwa były kluczowe, dlatego że udawało nam się je odnieść w newralgicznych momentach i każde z nich było nam bardzo potrzebne.

A były jakieś chwile zwątpienia?

Myślę, że nie. Kiedy coś nam nie wychodziło, to staraliśmy się skupić na tym, co możemy zrobić, by w kolejnych meczach grało nam się najlepiej. Żyliśmy z dnia na dzień, nigdy nie myśleliśmy o tym, co może się wydarzyć za dwa – trzy tygodnie, lecz o tym, co zrobimy jutro, by w najbliższym meczu było łatwiej. Tą metodą małych kroków doszliśmy do naszego celu.

Pańska kariera trenerska rozwija się bardzo szybko. Jeszcze dwa lata temu był pan asystentem Artura Skowronka w Wiśle Kraków, a dziś ma za sobą sezon w ekstraklasie z nominacją do nagrody „Trenera sezonu".

Z pewnością na mojej drodze trafiałem na ludzi, którzy dawali mi szansę się rozwijać i przygotowywać do tej roli. Miałem też dobry grunt do tego, by coś posadzić i by coś z tego mogło wyrosnąć. I jako asystent, i jako pierwszy trener zawsze trafiałem na fajną szatnię, sztab, a także ludzi zarządzających, którzy wykazywali się cierpliwością, kiedy nie szło. Nie ukrywam, że to w dużej mierze dzięki innym ludziom jestem tu, gdzie jestem. I jestem im za to wdzięczny.

A co dalej? Mam jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Jako trener nie mam jeszcze nawet dziesięciu zwycięstw w ekstraklasie. Wierzę, że to dopiero początek i wciąż wiele przede mną. Na razie skupiam się na tym, by zbudować w Warcie dobrą drużynę na przyszły sezon.

Będziecie walczyć o coś więcej?

Myślę, że dalej będziemy drużyną, która przede wszystkim będzie walczyła o utrzymanie, ale przecież można ten cel realizować, będąc w środku tabeli, a nie spędzając większość sezonu w strefie spadkowej. Chcemy wywalczyć utrzymanie jak najwcześniej, oszczędzając sobie niepotrzebnych nerwów.

Czy trudno było panu przejść z roli asystenta do roli pierwszego trenera? Czy to prawda, że mógł pan to uczynić już w Mielcu, ale brakowało panu licencji UEFA Pro?

Szczerze mówiąc, już nawet tego nie pamiętam. Myślę, że były tam jeszcze inne przeszkody. A samo przejście nie było dla mnie trudne, bo podczas pracy w roli asystenta w Rozwoju Katowice trenerzy, z którymi współpracowałem, zawsze mówili mi, że chcą mnie do tej roli przygotować. Pozwalali mi chodzić na konferencje prasowe, wprowadzać wiele rzeczy w trening, a gdy w sztabie nie było trenera od przygotowania motorycznego, to też przejmowałem i tę rolę.

Wszystko potoczyło się bardzo szybko, ale był w tym wszystkim jeden kluczowy moment, gdy trener Marek Koniarek w Rozwoju mocniej zaangażował mnie w rzeczy, które normalnie robi pierwszy trener. Powiedział wówczas, że chce, bym się rozwijał, że widzi we mnie potencjał. Nie ukrywam, że mój rozwój jest w dużej mierze zasługą trenerów, z którymi pracowałem w Katowicach – Marka Koniarka, Dietmara Brehmera i Mirosława Smyły.

Tuż przed rozpoczęciem pracy w roli pierwszego trenera w Wigrach Suwałki, był pan asystentem Artura Skowronka w Wigrach, Stali Mielec i Wiśle Kraków. Po dwóch latach pan odnosi sukcesy w ekstraklasie, a trener Skowronek z Zagłębiem Sosnowiec walczy o utrzymanie w I lidze. Uczeń przerósł mistrza?

Nie, myślę, że nie. Piłka jest nieobliczalna, czasem brutalna. Dwa lata temu trener Skowronek był wielbiony przez kibiców Wisły, gdyż utrzymał ten zespół w ekstraklasie. W futbolu nie da się przewidzieć, co się wydarzy za kolejne dwa lata. Równie dobrze może być tak, że zamienimy się miejscami. Rzadko zdarza się, żeby ktoś był przez długi czas na topie, jak obecnie chociażby jest trener Marek Papszun z Rakowa Częstochowa. Zazwyczaj jest to sinusoida - czasem jest lepiej, a czasem gorzej. Dlatego też nie sądzę, by można było powiedzieć, że uczeń przerósł mistrza. Po prostu jesteśmy w różnych miejscach tej sinusoidy.

Ale w Krakowie zauważa się, że problemy Skowronka rozpoczęły się po pana odejściu do Suwałk.

Myślę, że to jedynie zbieg okoliczności.

Przed Wartą jeszcze dwa mecze w tym sezonie. Oba dość niewdzięczne. Najpierw derby Poznania i już pojawiają się głosy, że gdy przegracie, to będzie mowa o tym, że odpuściliście walczącemu o mistrzostwo Lechowi. Jeśli jednak odbierzecie mu punkty, to większość Poznania będzie na was patrzeć po tym dość krzywo, bo zdecydowanie większa część miasta jest za Lechem.

Trzeba przede wszystkim pamiętać, że zmierzymy się z rywalem z absolutnego topu. Jasne jest, że z takimi drużynami jesteśmy w stanie raz na kilka meczów wygrać, dwa czy trzy razy zremisować, ale zazwyczaj te mecze się kończą naszą porażką. Mogę zapewnić, że zrobimy wszystko, aby to był ten jeden mecz, w którym uda się nam zwyciężyć. Jako Warta chcemy wygrywać i zakończyć ten sezon na jak najwyższym miejscu w tabeli. Wiemy jednak, że zmierzymy się z zespołem, który obecnie jest najlepszy w kraju, dlatego będzie to piekielnie trudne zadanie. Myślę, że przed tym meczem dopisuje się do niego zdecydowanie więcej różnych teorii, niż w rzeczywistości będzie się o nich myśleć na boisku.

Minie tydzień i będziecie mogli spuścić do I ligi pana byłego pracodawcę – Wisłę Kraków. Już teraz wiadomo, że będzie ona potrzebowała punktów w obu meczach, które jej pozostały, aby utrzymać się w ekstraklasie.

Cóż, były już 32 kolejki na to, żeby punktować. To nie jest tak, że ktoś spada z ligi przez jeden mecz. Tutaj nasze nastawienie będzie podobne, jak w spotkaniu z Lechem. Będziemy grali z drużyną, która będzie miała nóż na gardle, ale nie wiem, czy to czasem nie będzie działało na naszą korzyść, bo bez takiego ciśnienia może nam się grać łatwiej, a piłkarzom Wisły trudniej. Wiem, że wszyscy będziemy robić wszystko, aby w tych dwóch spotkaniach zdobyć jak największą liczbę punktów. Gdyby udało nam się zdobyć na przykład cztery punkty, to będziemy bardzo zadowoleni, bo fajnie byłoby skończyć sezon, mając ponad 40 punktów w tabeli, bliżej jej środka niż strefy spadkowej.

Zimą Warta dokonała kilku ważnych wzmocnień, pozyskując m.in. Miguela Luisa czy Franka Castanedę. Ten drugi ma ciekawe CV, a na boiskach ekstraklasy pokazał już nie tylko duże umiejętności, ale też charakter, o czym przekonał się pan przy niewykorzystanym karnym w meczu z Bruk-Bet Termalicą.

W przerwie zimowej przyszli do nas piłkarze z ogromnym nastawieniem na rozwijanie swoich umiejętności. Wszyscy chcieli zrobić krok do przodu i widać to w ich codziennym funkcjonowaniu. Dotyczy to także Franka. Wspomniany karny to z pewnością kamyczek do jego ogródka, ale Frank był już także kilka razy na ławce i świetnie na to reagował, wchodząc na boisko i dając drużynie bardzo wiele. Gol w Białymstoku, gol na 3:0 w Płocku czy też wejście w Mielcu, gdzie robił bardzo dużo zamieszania w obronie rywala. Nie jest to trudny zawodnik w prowadzeniu. Jest prawdziwym profesjonalistą, który zawsze daje maksa, a ten rzut karny bardziej wynikał z tego, że chciał pomóc zespołowi. Od kiedy tu przyszedł, od początku pokazywał, że w trudnych momentach chce brać na siebie odpowiedzialność, w tym przypadku mu po prostu nie wyszło.

Czy jest jakakolwiek szansa zatrzymać go w Warcie na kolejny sezon?

Nie ma na to najmniejszych szans. Kosztowałoby to nas zdecydowanie za dużo. Musielibyśmy chyba sprzedać naszą całą drużynę.

Wobec tego trzeba by było latem poszukać wzmocnień.

Nie ukrywam, że chciałbym czterech nowych zawodników. Jednocześnie wiem, że mamy bardzo szeroką kadrę i nie potrzebujemy aż takiej na rundę jesienną, gdy nie ma jeszcze wielu pauz za kartki i tylu urazów, co wiosną. Ponadto nieco węższą kadrę mi osobiście łatwiej się prowadzi, gdyż wówczas wszyscy piłkarze czują się potrzebni, można jeszcze bardziej zadbać o ich rozwój i atmosferę wewnątrz drużyny. Niemniej liczę na to, że uda nam się przedłużyć kilka wypożyczeń oraz kontraktów z zawodnikami, którzy jeszcze tego nie uczynili. Myślę, że oni na to zasłużyli i sami widzą, że zmierzamy w dobrym kierunku.

Jakim trenerem jest Dawid Szulczek?

Przede wszystkim staram się wydobywać z zawodników to, co oni mają najlepsze. Staram się tego dowiedzieć od nich samych, dobrze współpracować z drużyną, a moja praca opiera się na dialogu, by każdy w drużynie czuł się potrzebny i dostał odpowiednią rolę, by dać z siebie jak najwięcej. Cieszę się, że w Warcie udało się to szybko osiągnąć.

A jeśli chodzi o taktykę? Słyszałem w Wigrach, że taktycznie wyglądało to dość skomplikowanie. Np. prawy obrońca z defensywy przechodził w rozegraniu piłki do środka pola. Lubi pan kombinować w kwestiach taktycznych?

Akurat w Wigrach było tak, że miałem po prostu zawodników, którzy w ofensywie funkcjonowali lepiej w innych rolach niż w defensywie. Michał Ozga (prawy obrońca) w fazie obrony dobrze spisywał się w tej półprzestrzeni i asekuracji, w fazie ataku lepiej się sprawdzał, gdy wchodził między strefy, a ponadto na tej samej stronie mieliśmy Denisa Gojko, który czuł się bardzo dobrze, grając przy linii. Staraliśmy się wykorzystać najlepsze strony każdego zawodnika i być może na początku było to odrobinę skomplikowane, ale zawodnicy szybko się do tego zaadaptowali i wyglądało to dobrze. Ruszyliśmy w górę tabeli, ligę zakończyliśmy na czwartym miejscu, a w barażu niestety przegraliśmy w rzutach karnych z KKS 1925 Kalisz...

Siedział w panu długo ten baraż?

Niestety. Bardzo szkoda, że tak to się potoczyło. Obie drużyny mogły przechylić szalę na swoją korzyść jeszcze przed rzutami karnymi, potem nasi zawodnicy dwóch nie wykorzystali, a Kalisz strzelał bezbłędnie.

Porażki są wkalkulowane w ten zawód. Zeszły sezon zakończył się porażką, mimo dobrych odczuć przez całe rozgrywki. W tym roku z Wartą mieliśmy dużo problemów, a ostatecznie wszystko kończy się po naszej myśli. I to są bardzo fajne rzeczy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.