Warta Poznań jest już pewna utrzymania w ekstraklasie na kolejny sezon. Ale jesienią tak wesoło w drugiej sile Poznania wcale nie było. W pewnym momencie wielu skazywało Wartę na spadek, ale pod wodzą nowego trenera Dawida Szulczka drużyna odżyła. 32-letni, debiutujący w ekstraklasie trener wyciągnął zespół ze strefy spadkowej i sprawił, że Warta jest jedną z najlepszych drużyn w rundzie wiosennej. I co najważniejsze - bezpieczna. Sam Szulczek z kolei został nominowany do nagrody trenera sezonu 2021/22 w ekstraklasie.
Dawid Szulczek (trener Warty Poznań): Od początku mieliśmy dobre zasoby ludzkie. Szklankę widzieliśmy do połowy pełną. Staraliśmy się dostrzec w każdym to, co ma najlepsze, i to wykorzystać. To przyniosło bardzo dobre efekty.
Gdy objąłem zespół i przyszedłem na pierwszy trening, Warta była akurat po cennym zwycięstwie w Gliwicach z Piastem. Już wtedy było widać, że ta drużyna odżyła. Potwierdzali to asystenci, ale i ja widziałem bardzo dużo pozytywnej energii.
Napotkałem naprawdę dużą chęć współpracy i pozytywne nastawienie. Obawiałem się, że do szatni będzie wejść trudno, zwłaszcza że zastępowałem trenera Tworka. Starszyzna zadbała o to, żeby nikt o nim nie zapomniał, a jednocześnie szybko przeszliśmy do nowej rzeczywistości.
Szczerze? Myślałem, że dyrektor sportowy Warty Radosław Mozyrko chce mnie podpytać o jakiegoś zawodnika lub zaproponować jakieś wypożyczenie. Zupełnie nie spodziewałem się, że może chodzić o moje przejście do Warty. Byłem bardzo zdziwiony, bo przecież pracowałem w II lidze, czyli na trzecim poziomie rozgrywkowym, i takie skoki do ekstraklasy zdarzają się bardzo rzadko, jeśli chodzi o trenerów.
Nie da się ukryć, że rozmawialiśmy też o tym, aby Warta miała swój rozpoznawalny styl. Chcieliśmy, by udało się wyciągnąć jak najwięcej z tej drużyny, a później dokładać do tej układanki kolejne klocki.
Nie obawiałem się tego. Lubię wyzwania i podszedłem do tej propozycji z nastawieniem, że nie mam nic do stracenia. Pracowałem w II lidze i skoro Wigry były skłonne rozmawiać z Wartą na mój temat, to uznałem, że warto zaryzykować. Teraz mogę się tylko cieszyć, że podjąłem taką decyzję.
Myślę, że były takie aż cztery. Pierwszym było zwycięstwo przy Łazienkowskiej z Legią 1:0, dzięki któremu nie straciliśmy kontaktu z grupą zespołów, która była przed nami. Później dzięki zwycięstwu w Lubinie z Zagłębiem 4:0 złapaliśmy oddech przed marcową przerwę na kadrę. Kolejnym bardzo ważnym meczem było zwycięstwo w Mielcu ze Stalą (1:0) tuż przed świętami wielkanocnymi, a na koniec oczywiście ostatnia wygrana z Wisłą w Płocku (3:0), dzięki której już matematycznie zapewniliśmy sobie utrzymanie.
Te wszystkie zwycięstwa były kluczowe, dlatego że udawało nam się je odnieść w newralgicznych momentach i każde z nich było nam bardzo potrzebne.
Myślę, że nie. Kiedy coś nam nie wychodziło, to staraliśmy się skupić na tym, co możemy zrobić, by w kolejnych meczach grało nam się najlepiej. Żyliśmy z dnia na dzień, nigdy nie myśleliśmy o tym, co może się wydarzyć za dwa – trzy tygodnie, lecz o tym, co zrobimy jutro, by w najbliższym meczu było łatwiej. Tą metodą małych kroków doszliśmy do naszego celu.
Z pewnością na mojej drodze trafiałem na ludzi, którzy dawali mi szansę się rozwijać i przygotowywać do tej roli. Miałem też dobry grunt do tego, by coś posadzić i by coś z tego mogło wyrosnąć. I jako asystent, i jako pierwszy trener zawsze trafiałem na fajną szatnię, sztab, a także ludzi zarządzających, którzy wykazywali się cierpliwością, kiedy nie szło. Nie ukrywam, że to w dużej mierze dzięki innym ludziom jestem tu, gdzie jestem. I jestem im za to wdzięczny.
A co dalej? Mam jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Jako trener nie mam jeszcze nawet dziesięciu zwycięstw w ekstraklasie. Wierzę, że to dopiero początek i wciąż wiele przede mną. Na razie skupiam się na tym, by zbudować w Warcie dobrą drużynę na przyszły sezon.
Myślę, że dalej będziemy drużyną, która przede wszystkim będzie walczyła o utrzymanie, ale przecież można ten cel realizować, będąc w środku tabeli, a nie spędzając większość sezonu w strefie spadkowej. Chcemy wywalczyć utrzymanie jak najwcześniej, oszczędzając sobie niepotrzebnych nerwów.
Szczerze mówiąc, już nawet tego nie pamiętam. Myślę, że były tam jeszcze inne przeszkody. A samo przejście nie było dla mnie trudne, bo podczas pracy w roli asystenta w Rozwoju Katowice trenerzy, z którymi współpracowałem, zawsze mówili mi, że chcą mnie do tej roli przygotować. Pozwalali mi chodzić na konferencje prasowe, wprowadzać wiele rzeczy w trening, a gdy w sztabie nie było trenera od przygotowania motorycznego, to też przejmowałem i tę rolę.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko, ale był w tym wszystkim jeden kluczowy moment, gdy trener Marek Koniarek w Rozwoju mocniej zaangażował mnie w rzeczy, które normalnie robi pierwszy trener. Powiedział wówczas, że chce, bym się rozwijał, że widzi we mnie potencjał. Nie ukrywam, że mój rozwój jest w dużej mierze zasługą trenerów, z którymi pracowałem w Katowicach – Marka Koniarka, Dietmara Brehmera i Mirosława Smyły.
Nie, myślę, że nie. Piłka jest nieobliczalna, czasem brutalna. Dwa lata temu trener Skowronek był wielbiony przez kibiców Wisły, gdyż utrzymał ten zespół w ekstraklasie. W futbolu nie da się przewidzieć, co się wydarzy za kolejne dwa lata. Równie dobrze może być tak, że zamienimy się miejscami. Rzadko zdarza się, żeby ktoś był przez długi czas na topie, jak obecnie chociażby jest trener Marek Papszun z Rakowa Częstochowa. Zazwyczaj jest to sinusoida - czasem jest lepiej, a czasem gorzej. Dlatego też nie sądzę, by można było powiedzieć, że uczeń przerósł mistrza. Po prostu jesteśmy w różnych miejscach tej sinusoidy.
Myślę, że to jedynie zbieg okoliczności.
Trzeba przede wszystkim pamiętać, że zmierzymy się z rywalem z absolutnego topu. Jasne jest, że z takimi drużynami jesteśmy w stanie raz na kilka meczów wygrać, dwa czy trzy razy zremisować, ale zazwyczaj te mecze się kończą naszą porażką. Mogę zapewnić, że zrobimy wszystko, aby to był ten jeden mecz, w którym uda się nam zwyciężyć. Jako Warta chcemy wygrywać i zakończyć ten sezon na jak najwyższym miejscu w tabeli. Wiemy jednak, że zmierzymy się z zespołem, który obecnie jest najlepszy w kraju, dlatego będzie to piekielnie trudne zadanie. Myślę, że przed tym meczem dopisuje się do niego zdecydowanie więcej różnych teorii, niż w rzeczywistości będzie się o nich myśleć na boisku.
Cóż, były już 32 kolejki na to, żeby punktować. To nie jest tak, że ktoś spada z ligi przez jeden mecz. Tutaj nasze nastawienie będzie podobne, jak w spotkaniu z Lechem. Będziemy grali z drużyną, która będzie miała nóż na gardle, ale nie wiem, czy to czasem nie będzie działało na naszą korzyść, bo bez takiego ciśnienia może nam się grać łatwiej, a piłkarzom Wisły trudniej. Wiem, że wszyscy będziemy robić wszystko, aby w tych dwóch spotkaniach zdobyć jak największą liczbę punktów. Gdyby udało nam się zdobyć na przykład cztery punkty, to będziemy bardzo zadowoleni, bo fajnie byłoby skończyć sezon, mając ponad 40 punktów w tabeli, bliżej jej środka niż strefy spadkowej.
W przerwie zimowej przyszli do nas piłkarze z ogromnym nastawieniem na rozwijanie swoich umiejętności. Wszyscy chcieli zrobić krok do przodu i widać to w ich codziennym funkcjonowaniu. Dotyczy to także Franka. Wspomniany karny to z pewnością kamyczek do jego ogródka, ale Frank był już także kilka razy na ławce i świetnie na to reagował, wchodząc na boisko i dając drużynie bardzo wiele. Gol w Białymstoku, gol na 3:0 w Płocku czy też wejście w Mielcu, gdzie robił bardzo dużo zamieszania w obronie rywala. Nie jest to trudny zawodnik w prowadzeniu. Jest prawdziwym profesjonalistą, który zawsze daje maksa, a ten rzut karny bardziej wynikał z tego, że chciał pomóc zespołowi. Od kiedy tu przyszedł, od początku pokazywał, że w trudnych momentach chce brać na siebie odpowiedzialność, w tym przypadku mu po prostu nie wyszło.
Nie ma na to najmniejszych szans. Kosztowałoby to nas zdecydowanie za dużo. Musielibyśmy chyba sprzedać naszą całą drużynę.
Nie ukrywam, że chciałbym czterech nowych zawodników. Jednocześnie wiem, że mamy bardzo szeroką kadrę i nie potrzebujemy aż takiej na rundę jesienną, gdy nie ma jeszcze wielu pauz za kartki i tylu urazów, co wiosną. Ponadto nieco węższą kadrę mi osobiście łatwiej się prowadzi, gdyż wówczas wszyscy piłkarze czują się potrzebni, można jeszcze bardziej zadbać o ich rozwój i atmosferę wewnątrz drużyny. Niemniej liczę na to, że uda nam się przedłużyć kilka wypożyczeń oraz kontraktów z zawodnikami, którzy jeszcze tego nie uczynili. Myślę, że oni na to zasłużyli i sami widzą, że zmierzamy w dobrym kierunku.
Przede wszystkim staram się wydobywać z zawodników to, co oni mają najlepsze. Staram się tego dowiedzieć od nich samych, dobrze współpracować z drużyną, a moja praca opiera się na dialogu, by każdy w drużynie czuł się potrzebny i dostał odpowiednią rolę, by dać z siebie jak najwięcej. Cieszę się, że w Warcie udało się to szybko osiągnąć.
Akurat w Wigrach było tak, że miałem po prostu zawodników, którzy w ofensywie funkcjonowali lepiej w innych rolach niż w defensywie. Michał Ozga (prawy obrońca) w fazie obrony dobrze spisywał się w tej półprzestrzeni i asekuracji, w fazie ataku lepiej się sprawdzał, gdy wchodził między strefy, a ponadto na tej samej stronie mieliśmy Denisa Gojko, który czuł się bardzo dobrze, grając przy linii. Staraliśmy się wykorzystać najlepsze strony każdego zawodnika i być może na początku było to odrobinę skomplikowane, ale zawodnicy szybko się do tego zaadaptowali i wyglądało to dobrze. Ruszyliśmy w górę tabeli, ligę zakończyliśmy na czwartym miejscu, a w barażu niestety przegraliśmy w rzutach karnych z KKS 1925 Kalisz...
Niestety. Bardzo szkoda, że tak to się potoczyło. Obie drużyny mogły przechylić szalę na swoją korzyść jeszcze przed rzutami karnymi, potem nasi zawodnicy dwóch nie wykorzystali, a Kalisz strzelał bezbłędnie.
Porażki są wkalkulowane w ten zawód. Zeszły sezon zakończył się porażką, mimo dobrych odczuć przez całe rozgrywki. W tym roku z Wartą mieliśmy dużo problemów, a ostatecznie wszystko kończy się po naszej myśli. I to są bardzo fajne rzeczy.