Kompromitacja Śląska. Upadek zamiast pucharów. "Przepraszamy"

Bartłomiej Kubiak
W poprzednim sezonie Śląsk Wrocław był tuż za podium i wywalczył awans do europejskich pucharów, teraz walczy o ligowy byt i przeprasza za słabe mecze. - Zero argumentów, zero pozytywów - mówił po kompromitującej porażce z ostatnim w tabeli Bruk-Betem kapitan zespołu Krzysztof Mączyński. Te mocne słowa można odnieść do ostatnich tygodni, a nawet miesięcy.

- Przykre jest dla mnie to, że odzwyczailiśmy się od walki o utrzymanie, a teraz musimy do tego wrócić. Będę te słowa powtarzał jak slogan, ale to nie jest miejsce Śląska Wrocław. Ani klubu, ani miasta. Nie możemy się zastanawiać, czy skończymy sezon na miejscu 10-12. Ja chcę, żebyśmy dyskutowali o piątym, czwartym czy nawet trzecim, a raz na kilka lat o mistrzostwie Polski - mówił miesiąc temu w rozmowie z Weszło.com prezes Śląska Piotr Waśniewski.

Zobacz wideo Kibice chcą pomnika dla Banasika. "Lepiej niech w Radomiu nie staje"

Przez ten miesiąc wiele się nie zmieniło, choć przecież na początku marca działacze zwolnili trenera Jacka Magierę i zatrudnili w jego miejsce Piotra Tworka. W ostatnią sobotę Śląsk w kompromitujący sposób przegrał jednak u siebie aż 0:4 z ostatnim w tabeli Bruk-Betem Termalica Nieciecza i do dyspozycji zarządu oddał się dyrektor sportowy Dariusz Sztylka. Do jego zwolnienia nie doszło, ale też trudno je wykluczyć.

Z drugiej strony możliwe, że oddanie się Sztylki do dyspozycji zarządu to tylko zwykły gest pod publiczkę, by uspokoić kibiców. Jeden z dwóch, bo w niedzielę władze Śląska poinformowały również, że wstrzymują piłkarzom pensje za kwiecień. Zbierając to wszystko do kupy - piłkarski Śląsk to w tej chwili obraz nędzy i rozpaczy. Zajmuje dopiero 14. miejsce w tabeli ekstraklasy, ma tylko 32 punkty - o trzy więcej niż będąca na spadkowej pozycji Wisła Kraków.

Zero pozytywów, zero argumentów

- Co mam powiedzieć po przegranej 0:4? - wzruszał ramionami Krzysztof Mączyński po sobotnim meczu z Bruk-Betem. - Zero pozytywów, zero argumentów. W pierwszej połowie zostaliśmy całkowicie zdominowani. Tutaj nie ma żadnego wytłumaczenia - dodawał kapitan Śląska.

Mączyński tłumaczył się też przed kibicami. To już w ekstraklasie niepisana tradycja, że po słabych meczach zawodnicy są wzywani pod trybuny, gdzie wysłuchują nie tylko wyzwisk i obelg pod swoim adresem, ale są też czasem zmuszani przez kibiców - jak piłkarze Śląska po grudniowej porażce z Wartą (1:2) - do oddawania im swoich koszulek.

 

Paraliż i zła taktyka

W ostatnią sobotę nikt koszulek z piłkarzy Śląska nie ściągał, ale kibice znowu byli wściekli. - Dopingowali nas przez cały mecz. Widzimy, jak zależy im na Śląsku, ale my temu nie dorównaliśmy. Jest nam wstyd i chcemy przeprosić wszystkich, którzy widzieli to spotkanie. Po meczu długo siedzieliśmy w szatni i zadawaliśmy sobie pytanie, jak do tego doszło. To trudny moment. Musimy znaleźć przyczynę, bo nie możemy przejść obojętnie obok tego meczu, który tak naprawdę zakończył się dla nas po 30 minutach - wskazywał Tworek.

- Jak dla mnie trener Tworek wybrał na mecz z Bruk-Betem złą taktykę - mówi Maciej Murawski, były piłkarz m.in. Lecha i Legii, a obecnie ekspert Canal+. - Chodzi o to, że Śląsk szukał na siłę gry krótkimi podaniami przez środek. Tam było jednak takie zagęszczenie, że trudno było przebić się bez piłki, a co dopiero z piłką - dodaje Murawski.

I za dobrą postawę chwali też Bruk-Bet: - Widziałem zespół, który w przeciwieństwie do Śląska, nie był sparaliżowany, tylko zdeterminowany. Grał wysoko, często jeden na jednego - nie bał się pojedynków, a do tego był agresywny. Nie dawał piłkarzom Śląska rozgrywać, co też potęgowało ich błędy.

Motywacja to nie wszystko

Śląskowi przyjście Tworka miało dać nowy impuls, ale z sześciu spotkań pod jego wodzą zespół wygrał tylko raz. Na dodatek szczęśliwie, bo Fabian Piasecki  w wyjazdowym meczu z Wisłą Płock strzelił gola na 2:1 w doliczonym czasie do drugiej połowy. Od tego spotkania minął ponad miesiąc, a Śląsk w czterech kolejnych uciułał ledwie dwa punkty remisując z Rakowem (1:1) i Wisłą Kraków (1:1).

 

- Tworek to przede wszystkim motywator. Walka, męstwo, jedność. To hasła, którymi operuje. Proste bodźce, które często są skuteczne. W tym wypadku jednak nie działają - słyszmy głosy z szatni Śląska.

Ale to, że w Śląsku coś nie działa, widać od dłuższego czasu. I przede wszystkim w ofensywie, w której zespół z Wrocławia nie kreuje sobie wielu sytuacji. A czasem nie potrafi oddać nawet jednego celnego strzału. Jak na początku marca w meczu z Legią (0:1), po którym pracę stracił Magiera.

Nie widać liderów

Śląskowi brakuje nie tylko liderów, którzy pociągną za sobą drużynę w trudnym momencie, ale też bramkostrzelnych napastników. Problemów nie rozwiązuje Hiszpan Caye Quintana. To 28-letni napastnik, który do Śląska przyszedł latem. Oczekiwania wobec niego były większe, ale też nie pojawiły się od razu, bo latem atak Śląska opierał się na Robercie Pichu oraz przede wszystkim na Eriku Exposito i Michale Praszeliku.

Praszelik w styczniu został wypożyczony z obowiązkiem wykupu do Hellasu Werona, choć zimą to Exposito miał zmienić klub. Hiszpański napastnik po to w sierpniu podpisał nową umowę, by Śląsk mógł zarobić na jego transferze. I wydawało się, że zarobi, bo zimą Exposito nie poleciał z drużyną na obóz do Turcji. Miał odejść do Chin, ale ten transfer ostatecznie nie wypalił. Exposito po kilku tygodniach pobytu w Hiszpanii wrócił do Wrocławia kompletnie nieprzygotowany. Brak treningów i zaległości widać do dziś, bo wiosną 25-latek jest cieniem samego siebie.

- To, że Exposito jest bez formy i że nie ma już Praszelika, który nie tylko strzelał gole i zaliczał asysty, ale był też ważnym młodzieżowcem, też jest przyczyną problemów Śląska. Ale tak to już w piłce bywa, bo gdybyśmy dzisiaj z Lecha wyciągnęli Mikaela Ishaka i Joao Amarala, którzy są gwarancją liczb, Maciej Skorża w Poznaniu też miałby kłopot. Odczułby brak akurat tych dwóch piłkarzy, mimo że cały czas miałby silną, wyrównaną i szeroką kadrę - uważa Murawski.

To tylko gdybanie, bo Ishak i Amaral razem w tym sezonie zdobyli 31 bramek i zaliczyli 14 asyst. Cały czas walczą z Lechem o mistrzostwo i Puchar Polski. Czyli są w zupełnie innym miejscu niż Śląsk, który ma tylko trzy punkty przewagi nad strefą spadkową. A mógłby mieć jeszcze mniej, gdyby w poniedziałek Wisła Kraków w kuriozalnych okolicznościach nie przegrała meczu z Wisłą Płock (3:4).

Wszystko na opak

Śląsk poprzedni sezon kończył tuż za podium, na którym znalazły się Legia, Raków i Pogoń. Czwarte miejsce zapewniło mu grę w kwalifikacjach do Ligi Konferencji. Rozbudziło też nadzieje i ambicje przed kolejnym sezonem. Tym bardziej że początek sezonu wcale nie zwiastował takich kłopotów.

Murawski: - Najdziwniejsze jest to, że dopóki Śląsk walczył w europejskich pucharach, to w lidze też wyglądał dobrze - były i punkty, i efektowna gra. Zazwyczaj polskie kluby mają duże problemy, by łączyć występy na dwóch frontach. A tutaj było odwrotnie, bo dopiero kiedy Śląsk odpadł z pucharów [w trzeciej rundzie eliminacji LKE z Hapoelem Beer Szewa], wszystko zaczęło się psuć w tej drużynie.

I popsuło się do tego stopnia, że na cztery kolejki przed końcem sezonu Śląsk cały czas drży o ligowy byt. - Nigdzie nie jest łatwo walczyć o utrzymanie, ale w takich klubach jak Legia, Wisła Kraków czy właśnie Śląsk ta presja jest większa. I to na pewno nie ułatwia zadania drużynie Tworka, bo nie chce mi się wierzyć, że wygra teraz na wyjeździe z Jagiellonią, a później u siebie z Pogonią. Walka będzie do końca. Albo prawie do samego końca, bo wydaje mi się, że najważniejszy mecz Śląsk zagra w przedostatniej kolejce ze Stalą Mielec - wskazuje Murawski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.