Najpierw w sali konferencyjnej pojawił się przybity Radoslav Latal - trener Bruk-Betu, który stwierdził, że mecz z Legią dla jego drużyny skończył się po pierwszej połowie. A zaraz po nim pewnym krokiem wszedł Aleksandar Vuković. Trener Legii nalał sobie do szklanki wody, ale nawet się nie napił, tylko od razu zaczął mówić. Podsumowywać nawet nie tyle wtorkowe zwycięstwo 4:1 z Bruk-Betem, ile w ogóle - ostatnie tygodnie pracy przy Łazienkowskiej.
- Duże uznanie dla mojej drużyny za ten mecz, ale też za ostatnie tygodnie, bo to był proces, który trwał przynajmniej od spotkania z Wartą - powiedział trener Legii, dla której porażka sprzed miesiąca właśnie z Wartą (0:1) była tą ostatnią. Od tamtej pory bilans mistrzów Polski to jeden remis i aż pięć zwycięstw z rzędu, bo wtorkowy mecz z Bruk-Betem był podtrzymaniem dobrej serii.
Przede wszystkim serii, bo w poprzednich meczach w tym roku Legia topornie ciułała punkty i wygrywała nieprzekonywująco. We wtorek w końcu jednak - po wielu miesiącach marnej gry i trapiącego ją kryzysu - potrafiła zdominować rywala. Nie tylko dobrą organizacją w obronie, ale też skutecznymi i z polotem akcjami w ataku. Efektem tego były aż trzy strzelone gole do przerwy, co nie zdarzyło się Legii od blisko roku - od kwietniowego meczu z Pogonią przy Łazienkowskiej (4:1), kiedy do przerwy prowadziła 4:0.
Przyjemna odmiana. Przede wszystkim dla kibiców Legii, bo ci we wtorek schodzących do szatni piłkarzy Vukovicia, którzy prowadzili z Bruk-Betem 3:0, żegnali brawami. Przy Łazienkowskiej ostatni raz tak miło było jesienią zeszłego roku, kiedy drużyna prowadzona jeszcze przez Czesława Michniewicza grała w fazie grupowej Ligi Europy. Wtedy do przerwy prowadziła "tylko", a raczej "aż" 1:0 z Leicester City. Ale tu nie chodzi teraz o to, by porównywać rywali ani tym bardziej wyniki. A jedynie o to, że brawa kibiców dla piłkarzy Legii to w tym sezonie rzadkość.
A we wtorek tych braw było jeszcze więcej, bo na oddzielne zasłużył sam Josue. To piłkarz, bez którego trudno sobie dzisiaj wyobrazić Legię. Kibice też doceniają jego wkład w zespół. We wtorek, kiedy w 75. minucie był zmieniany przez Patryka Sokołowskiego, większość podniosła się z krzesełek i oklaskiwała Portugalczyka na stojąco. Zresztą nie po raz pierwszy w tym roku, bo podobnie było tydzień temu w meczu ze Śląskiem (1:0), kiedy Josue jednym genialnym zagraniem - asystą do Pawła Wszołka - odmienił wynik meczu i także dostał brawa.
We wtorek z Bruk-Betem na brawa zasłużyli także inni. Choćby Mateusz Wieteska, który w ciągu dnia otrzymał debiutanckie powołanie do dorosłej reprezentacji Polski, a wieczorem przy Łazienkowskiej tylko potwierdził, że było zasłużone. Nie tylko strzelonym golem na 3:0, ale też kolejnym dobrym meczem w defensywie, gdzie Wieteska pod nieobecność kontuzjowanego Artura Jędrzejczyka w ostatnich tygodniach stał się liderem obrony mistrzów Polski.
Na indywidualne pochwały zasłużył też Tomas Pekhart - król strzelców z poprzedniego sezonu, który we wtorek zdobył dwie bramki. To był pierwszy jego dublet w tych rozgrywkach. - Tomas ma dużą wartość dla drużyny, nawet jak nie strzela goli, dlatego mamy do niego dużo cierpliwości. Wiadomo jednak, że oczekujemy także bramek i on sam też czuje się lepiej, gdy je zdobywa. Wiosną zdobył już trzy, ale stać go na więcej. Mam nadzieję, że teraz zacznie strzelać regularnie - powiedział Vuković.
A sam Pekhart dodał, że taki mecz też był mu niezwykle potrzebny. - Czerpaliśmy dzisiaj z gry dużo radości. I oby tak było częściej. Widać, że poprawiamy się z meczu na mecz, ale to zwycięstwo było bardzo ważne, bo to był ostatni rywal z dołu tabeli. Teraz poprzeczka będzie wyżej, ale mamy dobrą serię i zrobimy wszystko, żeby ją podtrzymać - zapowiedział Pekhart.
O tym, że schody dopiero się zaczynają, mówił też Vuković. - Nie spodziewam się, że teraz będzie łatwiej. To w ogóle jest niesamowite, że kalendarz ligowy ułożył się tak, że od pierwszego meczu w tym roku z Zagłębiem Lubin aż do wtorkowego z Bruk-Betem - włączając w to Puchar Polski i spotkanie z Górnikiem Łęczna - graliśmy z drużynami walczącymi o życie. Takimi, które nie odpuszczają nawet przez sekundę. To były mecze nie o trzy, a o sześć punktów. Teraz ta presja będzie na nas mniejsza, bo choć mierzyć będziemy się z zespołami o większym potencjale piłkarskim, to pod kątem psychologicznym czekają nas zupełnie inne spotkania. Zaczynając od tego sobotniego z Rakowem w Częstochowie, gdzie to nasi rywale będą faworytem i przede wszystkim oni będą musieli to udowodnić - powiedział Vuković.
I na koniec jeszcze raz wrócił do porażki sprzed miesiąca z Wartą, która była dla Legii przełomowa. Sprawiła, że drużyna się nie załamała, tylko pracowała dalej i walczyła o swoje. - W życiu, tym bardziej w sporcie, potrzeba wytrwałości i odwagi, aby radzić sobie z trudnymi sytuacjami, aby się nie załamać i stawić temu czoła. Taka porażka jak ta z Wartą zawsze może się przytrafić. Ale jeśli przytrafia się Legii - która miała taką poprzednią rundę, jaką miała - zawsze to potęguje wątpliwości i nakręca negatywną atmosferę - tłumaczył Vuković.
- Potrzeba naprawdę dużej siły mentalnej, aby to wytrzymać i z wiarą kontynuować to, co się robi. To klucz nie tylko w naszej sytuacji, ale generalnie - w sporcie. Jedyny sposób - a przynajmniej jedyny, jaki znam - by iść do przodu i robić progres. Dlatego jeszcze raz duże uznanie dla mojej drużyny, że to wytrzymała - zakończył trener Legii, którą po sobotnim meczu z Rakowem dalej czekają spotkania ze ścisłą czołówką: Lechią (2 kwietnia), znowu z Rakowem (5 kwietnia, półfinał PP) i Lechem (9 kwietnia).