W tabeli za ostatnie pięć kolejek Warta Poznań zajmuje pierwsze miejsce - zdobyła 11 z możliwych 15 punktów. Tę serię zaczęła od zwycięstwa 2:1 ze Śląskiem Wrocław. Później zremisowała z walczącą o mistrzostwo Pogonią Szczecin. I to pechowo, bo do 95. minuty prowadziła 1:0. Następnie gol bramkarza Adriana Lisa zapewnił jej remis z Górnikiem Łęczna (1:1), a w ostatnich dwóch tygodniach Warta pokonała mistrza Polski - Legię Warszawa (1:0) i rewelację jesieni - Radomiaka Radom (3:1).
Warta jest jak kameleon. Zmienia się z meczu na mecz i dopasowuje do rywala: zagrała wysoko z Górnikiem (1:1), bardzo nisko z Legią (1:0), wcześniej z Lechem Poznań (0:2) zagęściła środek pola, ale już z Pogonią zabezpieczała głównie boczne sektory.
Ta różnorodność jest zasługą najmłodszego trenera w ekstraklasie, 32-letniego Dawida Szulczka, dla którego praca w Warcie jest dopiero drugą wykonywaną samodzielnie - pierwszą w ekstraklasie. Wcześniej był asystentem Mirosława Smyły w Rozwoju Katowice oraz Artura Skowronka w Wigrach Suwałki i Wiśle Kraków. To wtedy wyspecjalizował się w analizowaniu rywali. - Ma oko - podkreślają jego byli szefowie. Wyszukuje więc najbardziej czułe punkty przeciwników i układa grę swojej drużyny tak, by w te słabości uderzyć. Zazwyczaj trafia i dzięki temu przybliża swój zespół do utrzymania w ekstraklasie. Jeśli się uda, będzie to nie mniejsza niespodzianka niż piąte miejsce w poprzednim sezonie.
Kluczowy był początek listopada. Warta po 13 meczach miała jedno zwycięstwo, serię ośmiu spotkań bez strzelonego gola i zajmowała przedostatnie miejsce w tabeli. Ale decyzja o zwolnieniu Piotra Tworka i tak została skrytykowana przez większość kibiców i ekspertów. Wynikało to przede wszystkim z sentymentu, bo to temu trenerowi Warta zawdzięczała sensacyjny awans do ekstraklasy i jeszcze bardziej sensacyjne piąte miejsce w pierwszym sezonie - najlepsze w historii klubu po II wojnie światowej.
Sami piłkarze nazywali się "swojską bandą", a Tworek był jej liderem. Trenerem tak charyzmatycznym, że drużyna w prezencie wręczyła mu plakat, na którym był karykaturalnie ucharakteryzowany na Napoleona. Dał kibicom dumę, której przez lata nie czuli, bo niedługo przed awansem do ekstraklasy grali jeszcze w III lidze i byli na skraju bankructwa. Nagle - wciąż bez stadionu nadającego się do gry w ekstraklasie i bez siedziby ze szczelnym dachem - rzucali się na najlepsze polskie kluby. Wnieśli do ekstraklasy romantyzm. Byli wyrzutem sumienia wszystkich bogatszych klubów, bo raptem z dwoma obcokrajowcami w składzie - ale mądrze wyselekcjonowanymi - otarli się o europejskie puchary. Te sukcesy miały twarz Tworka.
I wielu uznało, że za te osiągnięcia - ponad możliwości i oczekiwania - przyszło mu w listopadzie zapłacić zwolnieniem, bo rozbudził apetyty, których później nie potrafił zaspokoić. Popularna była narracja, że gdyby nie awansował do ekstraklasy, nie zajął w niej piątego miejsca, a jedynie wywalczył utrzymanie w I lidze, jak oczekiwali szefowie klubu, dalej spokojnie pracowałby na zapleczu ekstraklasy. Ale sentyment do tego trenera i wdzięczność za piękne dwa lata - to jedno.
Jego zwolnienie zostało przyjęte tym gorzej, że brakowało przekonania, że jakikolwiek trener poradzi sobie w tych warunkach lepiej. Kadra Warty - trapiona kontuzjami i cierpiąca po odejściu Makany Baku, jednego z dwóch obcokrajowców, który w poprzednim sezonie miał gigantyczny wpływ na jej grę - wyglądała mizernie. Właściwie los wydawał się przesądzony i niektórzy kibice żartowali, że potrzeba księdza, a nie nowego trenera. Na trybunach nie brakowało głosów, że skoro i tak zanosi się na spadek, to lepiej spaść z Tworkiem i za jakiś czas spróbować wrócić.
Ale z zewnątrz nie widać wszystkiego. W rzeczywistości Napoleon wciąż stał na czele swojej armii, ale już nie wszyscy chcieli za niego ginąć. Nie wszyscy wierzyli w opracowaną przez niego taktykę. Żołnierze widzieli, że giną w każdej kolejnej bitwie, a wciąż mieli robić niemal to samo i liczyć, że w końcu zwyciężą. Nie zanosiło się na to. Mijały kolejne tygodnie, ale gra Warty się nie poprawiała. W komunikacie informującym o zwolnieniu Tworka padło wyświechtane "zespół potrzebuje nowego impulsu". Nigdy nie wiadomo, co faktycznie się za tym kryje.
W przypadku Warty chodziło o to, że trener przestał już tak wyraźnie wpływać na szatnię. Pracując w trudnych warunkach przez 2,5 roku, wykorzystał właściwie wszystkie środki motywacji, jakie znał. Brakowało nowych bodźców. Zmieniła się też szatnia - weszło do niej kilku obcokrajowców i młodych piłkarzy, a ubyło zawodników, którzy przeszli z Wartą od III ligi do ekstraklasy. Na nich motywacyjne hasła o jedności, wypisywane na ścianach szatni, już tak nie działały. Pozostali czytali je codziennie przez wiele miesięcy i też zdążyli się uodpornić. O Tworku słyszymy, że to dobry motywator, ale raczej nie sprawdzi się w długotrwałych projektach, bo jest zbyt jednowymiarowy.
Po awansie do ekstraklasy wewnątrz grupy panował niesamowity entuzjazm. Zawodnicy czuli, że pod wieloma względami do elity nie pasują, więc cieszyli się każdym meczem i z każdego punktu. Dziką radość dawało im pokonywanie lepszych zespołów. Wiosną złapali taki wiatr w żagle, że jakby do Grodziska Wielkopolskiego, gdzie grali mecze, przyjechał Real Madryt, też wierzyliby, że wyjdą na boisko, wytrzymają w obronie i na koniec jedna piłka rzucona na Mateusza Kuzimskiego da im zwycięstwo. Sami piłkarze żartowali, że w niektórych meczach mają pół sytuacji, a strzelają dwa gole.
To nie tak, że w kolejnym sezonie ekstraklasa całkowicie im spowszedniała, jednak część tej niesamowitej energii uleciała. Z kilku powodów: piłkarze podświadomie czuli, że najlepsze już za nimi i wynik jest nie do powtórzenia, nie mieli już Baku ani żadnego piłkarza jego pokroju, długotrwałą kontuzję leczył Bartosz Kieliba - lider na boisku i w szatni, a Tworek wciąż proponował podobne rozwiązania, więc doszło do pewnego znudzenia się sobą. A te wszystkie emocje z szatni odbijały się później na boisku, gdzie w dodatku Warta przestała być przez rywali lekceważona. Taktycznie jej gra zawsze była niezbyt skomplikowana, a w nowym sezonie nie zaproponowała niczego wyraźnie innego, więc grało jej się znacznie trudniej. W poprzednim sezonie Wartę niosła seria kolejnych dobrych wyników. W tym - odwrotnie: przygniatały ją kolejne porażki. W rzeczywistości zmiana trenera wydawała się więc uzasadniona.
Gdy statek tonie, oczekujesz, że za ster chwyci doświadczony kapitan. Tymczasem do Warty przyszedł 32-letni Dawid Szulczek, który samodzielnie zdążył jedynie poprowadzić Wigry Suwałki w 55 meczach. W samej Warcie sporo osób złapało się za głowę, dowiedziawszy się, kogo wybrały nowe władze. Zadziałał stereotyp, że do walki o utrzymanie w ekstraklasie potrzeba kogoś zaprawionego w bojach, kto zagoni piłkarzy do cięższej pracy, dotrze do nich i namówi do jeszcze jednego zrywu, a później zacznie wyrywać rywalom punkty. Szulczek nie wyglądał na kogoś takiego.
- Ale odpowiadał moim wymaganiom. Załóżmy, że miałem listę 20 wymagań od nowego trenera, to Dawid spełniał zdecydowaną większość z nich. W granicach 15. A do tego złapaliśmy wspólny język, szybko pojawiła się chemia, co w codziennych relacjach bardzo pomaga - mówi Radosław Mozyrko, dyrektor sportowy Warty.
Szulczek zdążył się przedstawić, zrobić kilka odpraw, przeprowadzić kilka treningów i już miał zespół po swojej stronie. Kto obawiał się o jego autorytet w szatni, zapomniał, że kompetencje nie mają wieku. Nowy trener wiedział, co chce zmienić i jak to zrobić, zaimponował też analizą rywali. Masą szczegółów, wielością spostrzeżeń i - jak pokazało boisko - trafnymi uwagami. Od kilku osób słyszymy, że szatnia Warty jest inteligentna. Że gdyby zsumować IQ wszystkich piłkarzy, byłaby wysoko w ekstraklasowej tabeli. Szulczek to wykorzystał. Rozdał piłkarzom ankiety, w których pytał, co chcieliby zmienić w treningu, jak grać, którego kolegę mieć u boku, broniąc dobrego wyniku, a którego wykorzystaliby do odrabiania strat. Dzięki temu on szybciej się wdrożył, a zawodnicy poczuli docenieni.
Selekcjoner Czesław Michniewicz ma taką anegdotę o młodych trenerach, którzy mówią, że chcą grać wysokim pressingiem, ale gdy zadaje im bardziej szczegółowe pytania, najczęściej rozkładają ręce. Są bowiem zakochani w sloganach, jak właśnie "wysoki pressing", "doskok", "gegenpressing" czy "ofensywna gra". Mają ambitną wizję tego, jak chcą grać, ale często pierwsza praca ją weryfikuje, bo okazuje się, że nie każdy piłkarz w drużynie bez problemu przyjmuje piłkę, a już mało który ma tyle sił, by biegać jak u Juergena Kloppa.
Szulczek jest najmłodszym trenerem w ekstraklasie, ale nie ma w nim młodzieńczej naiwności. Dostosowuje pomysły do jakości zawodników, których ma. Nie chce pięknie przegrywać, bo celem jest utrzymanie się w lidze. Ale jednocześnie nie boi się próbować i eksperymentować. Jak choćby w Wigrach, gdy przy rzucie wolnym ustawił bramkarza w murze, a kilku zawodników na linii bramkowej, podobnie jak w futsalu. Gola nie stracił i zrobiło się o nim głośno. Nagranie tej sytuacji wylądowało na YouTube na kanale "Ciekawostki z kraju i ze świata". I kibicom mogło się wydawać, że 30-letni wówczas Szulczek taką ciekawostką - na siłę innowacyjną i nieco oderwaną od rzeczywistości - może być. Ale pomysł został najpierw przedyskutowany z zespołem i przećwiczony, a dopiero później wykonany w meczu.
Szulczek nie upierał się, by go powtarzać. Nie brakuje mu odwagi - ani żeby spróbować czegoś innowacyjnego, ani żeby z tego zrezygnować. Jego Warta co do zasady gra więc ofensywniej niż za Tworka, wyżej odbiera piłkę, kreuje więcej okazji i zdobywa więcej bramek. Ale też nie ma problemu w niektórych meczach bronić w ustawieniu 6-3-1. Jeśli Szulczek jest przekonany, że najlepiej będzie oddać Legii piłkę i ustawić się bardzo nisko, to nie będzie później zżymał się na niższe posiadanie. Najważniejsze, że na koniec jego zespół wygra dzięki temu 1:0, mimo niewykorzystanego rzutu karnego.
- Warta ma pomysł na każdy mecz i jest to zasługą trenera i jego sztabu. Dawid Szulczek jest świetnie przygotowany do zawodu. Potrafi zmieniać swoją drużynę tak, by była jak najtrudniejsza dla następnego rywala - uważa Mozyrko.
Do wiosennych meczów Warta przystąpiła mocniejsza kadrowo. Choćby ze zdrowiem Michała Kopczyńskiego jest już lepiej, a ściągnięty latem Jayson Papeau czy sprowadzony jeszcze wcześniej Adam Zrelak dochodzą do dobrej formy. Świetny początek ma też wypożyczony z Rakowa Częstochowa Miguel Luis, a najwięcej kibice obiecują sobie po Franku Castanedzie, który jeszcze jesienią grał w Lidze Mistrzów przeciwko Realowi Madryt i strzelił dla Sheriffa Tyraspol 42 gole w 72 meczach. Za pół roku przeniesie się do Tajlandii, ale w tym czasie ma mieć na Wartę podobny wpływ, jak w poprzednim sezonie Baku. O Kolumbijczyka walczyła też zresztą Legia.
Warta zajmuje 13. miejsce w tabeli, ale nad 16. Górnikiem Łęczna (na ten moment ostatni zespół, który spada) ma tylko dwa punkty przewagi. W Poznaniu liczą się z tym, że walka o pozostanie w lidze może potrwać do końca sezonu. Ale nie brak im pewności siebie. Jeśli najważniejszych piłkarzy ominą kontuzje, to z tymi pomysłami na mecze, powinni się utrzymać.