Bronili się przed spadkiem. Nagle wszystko się odmieniło. Legia i Wisła może im zazdrościć

Dawid Szymczak
W poprzednim sezonie Warta Poznań napisała romantyczną historię o klubie, w którym przecieka dach, ale płoną serca. Jako biedny beniaminek otarła się o europejskie puchary. W tym sezonie strach głęboko zajrzał jej w oczy, strefa spadkowa wciąż jest blisko, ale w ostatnich tygodniach nie ma w lidze bardziej pomysłowego i skuteczniejszego zespołu.

W tabeli za ostatnie pięć kolejek Warta Poznań zajmuje pierwsze miejsce - zdobyła 11 z możliwych 15 punktów. Tę serię zaczęła od zwycięstwa 2:1 ze Śląskiem Wrocław. Później zremisowała z walczącą o mistrzostwo Pogonią Szczecin. I to pechowo, bo do 95. minuty prowadziła 1:0. Następnie gol bramkarza Adriana Lisa zapewnił jej remis z Górnikiem Łęczna (1:1), a w ostatnich dwóch tygodniach Warta pokonała mistrza Polski - Legię Warszawa (1:0) i rewelację jesieni - Radomiaka Radom (3:1).

Warta jest jak kameleon. Zmienia się z meczu na mecz i dopasowuje do rywala: zagrała wysoko z Górnikiem (1:1), bardzo nisko z Legią (1:0), wcześniej z Lechem Poznań (0:2) zagęściła środek pola, ale już z Pogonią zabezpieczała głównie boczne sektory.

Zobacz wideo Były król strzelców ekstraklasy może skończyć karierę. "Jestem pół roku bez grania"

Ta różnorodność jest zasługą najmłodszego trenera w ekstraklasie, 32-letniego Dawida Szulczka, dla którego praca w Warcie jest dopiero drugą wykonywaną samodzielnie - pierwszą w ekstraklasie. Wcześniej był asystentem Mirosława Smyły w Rozwoju Katowice oraz Artura Skowronka w Wigrach Suwałki i Wiśle Kraków. To wtedy wyspecjalizował się w analizowaniu rywali. - Ma oko - podkreślają jego byli szefowie. Wyszukuje więc najbardziej czułe punkty przeciwników i układa grę swojej drużyny tak, by w te słabości uderzyć. Zazwyczaj trafia i dzięki temu przybliża swój zespół do utrzymania w ekstraklasie. Jeśli się uda, będzie to nie mniejsza niespodzianka niż piąte miejsce w poprzednim sezonie.

Z dachu ciekło, ale płonęły serca. Warta Poznań wniosła do ekstraklasy romantyzm

Kluczowy był początek listopada. Warta po 13 meczach miała jedno zwycięstwo, serię ośmiu spotkań bez strzelonego gola i zajmowała przedostatnie miejsce w tabeli. Ale decyzja o zwolnieniu Piotra Tworka i tak została skrytykowana przez większość kibiców i ekspertów. Wynikało to przede wszystkim z sentymentu, bo to temu trenerowi Warta zawdzięczała sensacyjny awans do ekstraklasy i jeszcze bardziej sensacyjne piąte miejsce w pierwszym sezonie - najlepsze w historii klubu po II wojnie światowej. 

Sami piłkarze nazywali się "swojską bandą", a Tworek był jej liderem. Trenerem tak charyzmatycznym, że drużyna w prezencie wręczyła mu plakat, na którym był karykaturalnie ucharakteryzowany na Napoleona. Dał kibicom dumę, której przez lata nie czuli, bo niedługo przed awansem do ekstraklasy grali jeszcze w III lidze i byli na skraju bankructwa. Nagle - wciąż bez stadionu nadającego się do gry w ekstraklasie i bez siedziby ze szczelnym dachem - rzucali się na najlepsze polskie kluby. Wnieśli do ekstraklasy romantyzm. Byli wyrzutem sumienia wszystkich bogatszych klubów, bo raptem z dwoma obcokrajowcami w składzie - ale mądrze wyselekcjonowanymi - otarli się o europejskie puchary. Te sukcesy miały twarz Tworka

I wielu uznało, że za te osiągnięcia - ponad możliwości i oczekiwania - przyszło mu w listopadzie zapłacić zwolnieniem, bo rozbudził apetyty, których później nie potrafił zaspokoić. Popularna była narracja, że gdyby nie awansował do ekstraklasy, nie zajął w niej piątego miejsca, a jedynie wywalczył utrzymanie w I lidze, jak oczekiwali szefowie klubu, dalej spokojnie pracowałby na zapleczu ekstraklasy. Ale sentyment do tego trenera i wdzięczność za piękne dwa lata - to jedno.

Jego zwolnienie zostało przyjęte tym gorzej, że brakowało przekonania, że jakikolwiek trener poradzi sobie w tych warunkach lepiej. Kadra Warty - trapiona kontuzjami i cierpiąca po odejściu Makany Baku, jednego z dwóch obcokrajowców, który w poprzednim sezonie miał gigantyczny wpływ na jej grę - wyglądała mizernie. Właściwie los wydawał się przesądzony i niektórzy kibice żartowali, że potrzeba księdza, a nie nowego trenera. Na trybunach nie brakowało głosów, że skoro i tak zanosi się na spadek, to lepiej spaść z Tworkiem i za jakiś czas spróbować wrócić. 

Dlaczego Warta Poznań zwolniła Piotra Tworka?

Ale z zewnątrz nie widać wszystkiego. W rzeczywistości Napoleon wciąż stał na czele swojej armii, ale już nie wszyscy chcieli za niego ginąć. Nie wszyscy wierzyli w opracowaną przez niego taktykę. Żołnierze widzieli, że giną w każdej kolejnej bitwie, a wciąż mieli robić niemal to samo i liczyć, że w końcu zwyciężą. Nie zanosiło się na to. Mijały kolejne tygodnie, ale gra Warty się nie poprawiała. W komunikacie informującym o zwolnieniu Tworka padło wyświechtane "zespół potrzebuje nowego impulsu". Nigdy nie wiadomo, co faktycznie się za tym kryje.

W przypadku Warty chodziło o to, że trener przestał już tak wyraźnie wpływać na szatnię. Pracując w trudnych warunkach przez 2,5 roku, wykorzystał właściwie wszystkie środki motywacji, jakie znał. Brakowało nowych bodźców. Zmieniła się też szatnia - weszło do niej kilku obcokrajowców i młodych piłkarzy, a ubyło zawodników, którzy przeszli z Wartą od III ligi do ekstraklasy. Na nich motywacyjne hasła o jedności, wypisywane na ścianach szatni, już tak nie działały. Pozostali czytali je codziennie przez wiele miesięcy i też zdążyli się uodpornić. O Tworku słyszymy, że to dobry motywator, ale raczej nie sprawdzi się w długotrwałych projektach, bo jest zbyt jednowymiarowy. 

Po awansie do ekstraklasy wewnątrz grupy panował niesamowity entuzjazm. Zawodnicy czuli, że pod wieloma względami do elity nie pasują, więc cieszyli się każdym meczem i z każdego punktu. Dziką radość dawało im pokonywanie lepszych zespołów. Wiosną złapali taki wiatr w żagle, że jakby do Grodziska Wielkopolskiego, gdzie grali mecze, przyjechał Real Madryt, też wierzyliby, że wyjdą na boisko, wytrzymają w obronie i na koniec jedna piłka rzucona na Mateusza Kuzimskiego da im zwycięstwo. Sami piłkarze żartowali, że w niektórych meczach mają pół sytuacji, a strzelają dwa gole. 

To nie tak, że w kolejnym sezonie ekstraklasa całkowicie im spowszedniała, jednak część tej niesamowitej energii uleciała. Z kilku powodów: piłkarze podświadomie czuli, że najlepsze już za nimi i wynik jest nie do powtórzenia, nie mieli już Baku ani żadnego piłkarza jego pokroju, długotrwałą kontuzję leczył Bartosz Kieliba - lider na boisku i w szatni, a Tworek wciąż proponował podobne rozwiązania, więc doszło do pewnego znudzenia się sobą. A te wszystkie emocje z szatni odbijały się później na boisku, gdzie w dodatku Warta przestała być przez rywali lekceważona. Taktycznie jej gra zawsze była niezbyt skomplikowana, a w nowym sezonie nie zaproponowała niczego wyraźnie innego, więc grało jej się znacznie trudniej. W poprzednim sezonie Wartę niosła seria kolejnych dobrych wyników. W tym - odwrotnie: przygniatały ją kolejne porażki. W rzeczywistości zmiana trenera wydawała się więc uzasadniona.

"Miałem listę 20 wymagań od nowego trenera. Dawid Szulczek spełniał zdecydowaną większość" 

Gdy statek tonie, oczekujesz, że za ster chwyci doświadczony kapitan. Tymczasem do Warty przyszedł 32-letni Dawid Szulczek, który samodzielnie zdążył jedynie poprowadzić Wigry Suwałki w 55 meczach. W samej Warcie sporo osób złapało się za głowę, dowiedziawszy się, kogo wybrały nowe władze. Zadziałał stereotyp, że do walki o utrzymanie w ekstraklasie potrzeba kogoś zaprawionego w bojach, kto zagoni piłkarzy do cięższej pracy, dotrze do nich i namówi do jeszcze jednego zrywu, a później zacznie wyrywać rywalom punkty. Szulczek nie wyglądał na kogoś takiego.

- Ale odpowiadał moim wymaganiom. Załóżmy, że miałem listę 20 wymagań od nowego trenera, to Dawid spełniał zdecydowaną większość z nich. W granicach 15. A do tego złapaliśmy wspólny język, szybko pojawiła się chemia, co w codziennych relacjach bardzo pomaga - mówi Radosław Mozyrko, dyrektor sportowy Warty.

Szulczek zdążył się przedstawić, zrobić kilka odpraw, przeprowadzić kilka treningów i już miał zespół po swojej stronie. Kto obawiał się o jego autorytet w szatni, zapomniał, że kompetencje nie mają wieku. Nowy trener wiedział, co chce zmienić i jak to zrobić, zaimponował też analizą rywali. Masą szczegółów, wielością spostrzeżeń i - jak pokazało boisko - trafnymi uwagami. Od kilku osób słyszymy, że szatnia Warty jest inteligentna. Że gdyby zsumować IQ wszystkich piłkarzy, byłaby wysoko w ekstraklasowej tabeli. Szulczek to wykorzystał. Rozdał piłkarzom ankiety, w których pytał, co chcieliby zmienić w treningu, jak grać, którego kolegę mieć u boku, broniąc dobrego wyniku, a którego wykorzystaliby do odrabiania strat. Dzięki temu on szybciej się wdrożył, a zawodnicy poczuli docenieni.

Ustawiał bramkarza w murze, ale nie jest innowacyjny na siłę. Dawid Szulczek przede wszystkim chce punktów 

Selekcjoner Czesław Michniewicz ma taką anegdotę o młodych trenerach, którzy mówią, że chcą grać wysokim pressingiem, ale gdy zadaje im bardziej szczegółowe pytania, najczęściej rozkładają ręce. Są bowiem zakochani w sloganach, jak właśnie "wysoki pressing", "doskok", "gegenpressing" czy "ofensywna gra". Mają ambitną wizję tego, jak chcą grać, ale często pierwsza praca ją weryfikuje, bo okazuje się, że nie każdy piłkarz w drużynie bez problemu przyjmuje piłkę, a już mało który ma tyle sił, by biegać jak u Juergena Kloppa.

Szulczek jest najmłodszym trenerem w ekstraklasie, ale nie ma w nim młodzieńczej naiwności. Dostosowuje pomysły do jakości zawodników, których ma. Nie chce pięknie przegrywać, bo celem jest utrzymanie się w lidze. Ale jednocześnie nie boi się próbować i eksperymentować. Jak choćby w Wigrach, gdy przy rzucie wolnym ustawił bramkarza w murze, a kilku zawodników na linii bramkowej, podobnie jak w futsalu. Gola nie stracił i zrobiło się o nim głośno. Nagranie tej sytuacji wylądowało na YouTube na kanale "Ciekawostki z kraju i ze świata". I kibicom mogło się wydawać, że 30-letni wówczas Szulczek taką ciekawostką - na siłę innowacyjną i nieco oderwaną od rzeczywistości - może być. Ale pomysł został najpierw przedyskutowany z zespołem i przećwiczony, a dopiero później wykonany w meczu. 

Szulczek nie upierał się, by go powtarzać. Nie brakuje mu odwagi - ani żeby spróbować czegoś innowacyjnego, ani żeby z tego zrezygnować. Jego Warta co do zasady gra więc ofensywniej niż za Tworka, wyżej odbiera piłkę, kreuje więcej okazji i zdobywa więcej bramek. Ale też nie ma problemu w niektórych meczach bronić w ustawieniu 6-3-1. Jeśli Szulczek jest przekonany, że najlepiej będzie oddać Legii piłkę i ustawić się bardzo nisko, to nie będzie później zżymał się na niższe posiadanie. Najważniejsze, że na koniec jego zespół wygra dzięki temu 1:0, mimo niewykorzystanego rzutu karnego.

- Warta ma pomysł na każdy mecz i jest to zasługą trenera i jego sztabu. Dawid Szulczek jest świetnie przygotowany do zawodu. Potrafi zmieniać swoją drużynę tak, by była jak najtrudniejsza dla następnego rywala - uważa Mozyrko.

Do wiosennych meczów Warta przystąpiła mocniejsza kadrowo. Choćby ze zdrowiem Michała Kopczyńskiego jest już lepiej, a ściągnięty latem Jayson Papeau czy sprowadzony jeszcze wcześniej Adam Zrelak dochodzą do dobrej formy. Świetny początek ma też wypożyczony z Rakowa Częstochowa Miguel Luis, a najwięcej kibice obiecują sobie po Franku Castanedzie, który jeszcze jesienią grał w Lidze Mistrzów przeciwko Realowi Madryt i strzelił dla Sheriffa Tyraspol 42 gole w 72 meczach. Za pół roku przeniesie się do Tajlandii, ale w tym czasie ma mieć na Wartę podobny wpływ, jak w poprzednim sezonie Baku. O Kolumbijczyka walczyła też zresztą Legia.

Warta zajmuje 13. miejsce w tabeli, ale nad 16. Górnikiem Łęczna (na ten moment ostatni zespół, który spada) ma tylko dwa punkty przewagi. W Poznaniu liczą się z tym, że walka o pozostanie w lidze może potrwać do końca sezonu. Ale nie brak im pewności siebie. Jeśli najważniejszych piłkarzy ominą kontuzje, to z tymi pomysłami na mecze, powinni się utrzymać. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.