Były mistrz Polski punktuje Legię Warszawa. "To zaszło za daleko"

Dawid Szymczak
Legia Warszawa do 14 porażek w 20 meczach dołożyła bezbramkowy remis z ostatnią w tabeli Termaliką Nieciecza. Pozostała na przedostatnim miejscu w ekstraklasie. O jej bieżących problemach rozmawiamy z Tomaszem Sokołowskim, byłym mistrzem Polski w barwach Legii. - Widać, że ciśnienie jest bardzo duże i puszczają nerwy - mówi mistrz Polski z 2002 r.

Zacznę przekornie. Widzi pan w ostatnich tygodniach jakiekolwiek pozytywy w Legii Warszawa?

- Trudno coś znaleźć. Dobrze, że Legia nie straciła bramki w Niecieczy, choć to oczywiście szukanie czegoś na siłę, bo grała tam z ostatnią drużyną w tabeli i zdobyła tylko punkt. Znów doszła czerwona kartka. Ostatnio Artur Boruc, teraz Rafa Lopes. Wszedł, żeby dać impuls, żeby wnieść więcej sił na boisko, a już po 13 minutach osłabił zespół. To też pokazuje, że ciśnienie jest bardzo duże i nerwy puszczają. Legia ma problem nie tylko z grą, ale też z kontrolowaniem emocji. Na następny mecz zawieszeni są Boruc, Lopes, Bartosz Slisz i Aron Johannsson. Dochodzą więc kolejne problemy. Tyle że one nie biorą się znikąd. Legia sama je stwarza.

Zobacz wideo Były król strzelców ekstraklasy zakończy karierę? "Wiele osób namawia mnie, żebym tego nie robił"

Te kartki to wynik frustracji?

- Legia jest pod ścianą. Jeden zawodnik potrafi sobie z tym poradzić, drugi nie. Większość z tych piłkarzy pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji. Mają prawo być sfrustrowani, bo nie widać w ich grze żadnej poprawy. Kolejny mecz, kolejne tygodnie, a efektów pracy wykonanej na obozie wciąż nie widać. A przecież Legia grała na razie z drużynami, które też są na ostatnich miejscach w tabeli.

To mnie zresztą w meczu z Termaliką uderzyło. Legia grała tak, jak gra słaby zespół z przedostatniego miejsca. Nie można było pomyśleć, że ona zaraz ucieknie ze strefy spadkowej. Przeciwnie - spotkały się zespoły, które mają najmniej punktów w ekstraklasie i zaserwowały adekwatne do tego widowisko.

- Tak. Legia miała niewiele sytuacji. Jedna Johannssona, jedna Skibickiego i Tomasa Pekharta. Przy czym żadna z tych okazji nie była wspaniała. Raz po stałym fragmencie, drugi raz po stracie Termaliki. Wciąż nie było widać płynności w grze, pomysłu na wykorzystanie wahadłowych czy stworzenie okazji w inny sposób. Legia nie ma piłkarza, który indywidualną akcją stworzy okazje sobie lub kolegom. Josue jest kreatywny, ale on też potrzebuje obok siebie kogoś w dobrej formie. Wspomniałem o wahadłowych, bo i Johannsson, i Filip Mladenović właściwie nie stwarzają okazji. W środku pomocy nie ma płynności. Gdy ogląda się mecze Legii nie ma się poczucia, że lada moment będzie szansa na strzelenie gola. Obraz mistrza Polski jest dzisiaj taki, że w meczach z Wartą Poznań i Termaliką nie strzela gola i na palcach jednej ręki policzy się wszystkie sytuacje, jakie stworzył. To zaszło za daleko. Problemy taktyczne łączą się z indywidualnymi.

I nie ma czasu na ich rozwiązanie. Teraz Legia ma mecze z Wisłą Kraków, Górnikiem Łęczna, Śląskiem Wrocław i jeszcze jeden z Termaliką. Później ma już mecze z zespołami walczącymi o mistrzostwo Polski. Na przełomie marca i kwietnia zagra z Rakowem, Lechią i Lechem, później z Pogonią.

- I skoro teraz są takie problemy, to co będzie później? Jak tu nie zapunktują, to gdzie? Na pewno w sztabie liczą na przełamanie. Ale szczęściu trzeba pomóc dobrą organizacją, pomysłem na mecz i właściwym zestawieniem składu pod danego przeciwnika.

Dostrzega pan elementy gry, które trenerowi Vukoviciowi udało się poprawić?

- Znów, trudno coś znaleźć. Są pojedyncze przebłyski, jak prostopadłe podanie Patryka Sokołowskiego w Niecieczy albo zagranie Bartosza Slisza za obrońców Zagłębia Lubin do Lopesa. Ale nie widzę żadnej powtarzalności w grze Legii. Takich akcji więcej już nie było. Wiele zależy od Josue, jednak on się nie rozdwoi. Myślałem, że może przydałby się bliżej bramki. Tylko wtedy nie ma go w początkowej fazie akcji. Brakuje Legii kreatywnych i przebojowych piłkarzy. Pekhart też nie jest już w takiej formie, że wystarczą mu dwie sytuacje w meczu, żeby strzelić przynajmniej jednego gola. Gdy zdobywał króla strzelców, to niezależnie jak piłka się od niego odbiła, wpadała do siatki.  

Nie wiem, czy poza Josue, jest w ogóle w Legii piłkarz, o którym powiedzielibyśmy, że ma dobrą formę. Widzi pan takiego?

- Piłka to nie jest sport indywidualny. W zespole każdy jest uzależniony od gry piłkarzy, których ma wokół siebie. Nie ma w Legii zawodnika, który weźmie grę na siebie i wygra mecz. W całej ekstraklasie takiego nie widzę. Trzeba więc patrzeć na cały zespół, na poszczególne współprace między zawodnikami. Na pojedynczych akcjach i tak nie zbuduje się niczego trwałego.

Zagraniczni zawodnicy rozumieją sytuację, w której się znaleźli? Nie traktują Legii jak epizodu? Jeśli ona spadnie, oni odejdą. Długo płakać nie będą.

- Można tak pomyśleć, ale każdy z tych piłkarzy ma przecież kontrakt i chce grać jak najlepiej, żeby dostać się do pucharów, móc się tam pokazać i może zainteresować lepszy klub. Każdy z tych piłkarzy ma indywidualne cele. Nie wierzę, że któremuś się nie chce albo mu nie zależy. Żaden z nich nie chce spaść. Ale to prawda - determinacja i zaangażowanie muszą być większe. Niektóre punkty będzie trzeba wyszarpać.

W Warszawie - do władz, piłkarzy i kibiców dociera, że Legia może spaść? Vuković wyraźnie to powiedział po meczu z Wartą, jakby chciał to wszystkim uświadomić. Długo to niskie miejsce Legii było uznawane za ciekawostkę. Wydawało się, że zaraz Legia się wygrzebie. Nawet trenerzy innych zespołów z dołu tabeli, gdy wyliczali z kim będą walczyli o utrzymanie, pomijali Legię.

- Nie wiemy, jakie słowa padają w szatni. Ale na pewno piłkarze patrzą w tabelę i rozumieją sytuację. W Legii nie funkcjonuje tyle rzeczy, że potrzeba teraz pewnej prostoty. Solidnego zabezpieczenia tyłów, walki, wyprowadzenia kilku kontr, wykorzystania stałego fragmentu gry. Niech to będzie jedna bramka w meczu, ale niech da trzy punkty.

Słowem: zaakceptować, że Legia jest na przedostatnim miejscu w tabeli i walczyć, jak każdy inny zespół ze strefy spadkowej. Sposób gry, który pan opisał, pasuje do tych drużyn najuboższych kadrowo.

- Legia jest na przedostatni miejscu. Musi mieć świadomość ryzyka. Może mieć piłkarzy z zagranicy, którzy dotychczas zawsze grali o puchary albo mistrzostwo w swoich krajach, ale to już za nimi. Dzisiaj walczą, żeby się utrzymać.

Kilka tygodni temu Dariusz Mioduski powiedział, że 90 proc. winy za obecną sytuację ponosi Czesław Michniewicza. Jak pan podzieliłby odpowiedzialność za to przedostatnie miejsce między władze, trenerów, a piłkarzy?

- To bardzo trudne. Każdy dołożył swoją cegiełkę - od prezesa, przez poprzedniego dyrektora sportowego, po trenerów i piłkarzy. Każdy mógł lepiej wykonać swoją robotę. Według mnie, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nie da się tego podzielić na procenty.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.