- Trudno coś znaleźć. Dobrze, że Legia nie straciła bramki w Niecieczy, choć to oczywiście szukanie czegoś na siłę, bo grała tam z ostatnią drużyną w tabeli i zdobyła tylko punkt. Znów doszła czerwona kartka. Ostatnio Artur Boruc, teraz Rafa Lopes. Wszedł, żeby dać impuls, żeby wnieść więcej sił na boisko, a już po 13 minutach osłabił zespół. To też pokazuje, że ciśnienie jest bardzo duże i nerwy puszczają. Legia ma problem nie tylko z grą, ale też z kontrolowaniem emocji. Na następny mecz zawieszeni są Boruc, Lopes, Bartosz Slisz i Aron Johannsson. Dochodzą więc kolejne problemy. Tyle że one nie biorą się znikąd. Legia sama je stwarza.
- Legia jest pod ścianą. Jeden zawodnik potrafi sobie z tym poradzić, drugi nie. Większość z tych piłkarzy pierwszy raz znalazła się w takiej sytuacji. Mają prawo być sfrustrowani, bo nie widać w ich grze żadnej poprawy. Kolejny mecz, kolejne tygodnie, a efektów pracy wykonanej na obozie wciąż nie widać. A przecież Legia grała na razie z drużynami, które też są na ostatnich miejscach w tabeli.
- Tak. Legia miała niewiele sytuacji. Jedna Johannssona, jedna Skibickiego i Tomasa Pekharta. Przy czym żadna z tych okazji nie była wspaniała. Raz po stałym fragmencie, drugi raz po stracie Termaliki. Wciąż nie było widać płynności w grze, pomysłu na wykorzystanie wahadłowych czy stworzenie okazji w inny sposób. Legia nie ma piłkarza, który indywidualną akcją stworzy okazje sobie lub kolegom. Josue jest kreatywny, ale on też potrzebuje obok siebie kogoś w dobrej formie. Wspomniałem o wahadłowych, bo i Johannsson, i Filip Mladenović właściwie nie stwarzają okazji. W środku pomocy nie ma płynności. Gdy ogląda się mecze Legii nie ma się poczucia, że lada moment będzie szansa na strzelenie gola. Obraz mistrza Polski jest dzisiaj taki, że w meczach z Wartą Poznań i Termaliką nie strzela gola i na palcach jednej ręki policzy się wszystkie sytuacje, jakie stworzył. To zaszło za daleko. Problemy taktyczne łączą się z indywidualnymi.
- I skoro teraz są takie problemy, to co będzie później? Jak tu nie zapunktują, to gdzie? Na pewno w sztabie liczą na przełamanie. Ale szczęściu trzeba pomóc dobrą organizacją, pomysłem na mecz i właściwym zestawieniem składu pod danego przeciwnika.
- Znów, trudno coś znaleźć. Są pojedyncze przebłyski, jak prostopadłe podanie Patryka Sokołowskiego w Niecieczy albo zagranie Bartosza Slisza za obrońców Zagłębia Lubin do Lopesa. Ale nie widzę żadnej powtarzalności w grze Legii. Takich akcji więcej już nie było. Wiele zależy od Josue, jednak on się nie rozdwoi. Myślałem, że może przydałby się bliżej bramki. Tylko wtedy nie ma go w początkowej fazie akcji. Brakuje Legii kreatywnych i przebojowych piłkarzy. Pekhart też nie jest już w takiej formie, że wystarczą mu dwie sytuacje w meczu, żeby strzelić przynajmniej jednego gola. Gdy zdobywał króla strzelców, to niezależnie jak piłka się od niego odbiła, wpadała do siatki.
- Piłka to nie jest sport indywidualny. W zespole każdy jest uzależniony od gry piłkarzy, których ma wokół siebie. Nie ma w Legii zawodnika, który weźmie grę na siebie i wygra mecz. W całej ekstraklasie takiego nie widzę. Trzeba więc patrzeć na cały zespół, na poszczególne współprace między zawodnikami. Na pojedynczych akcjach i tak nie zbuduje się niczego trwałego.
- Można tak pomyśleć, ale każdy z tych piłkarzy ma przecież kontrakt i chce grać jak najlepiej, żeby dostać się do pucharów, móc się tam pokazać i może zainteresować lepszy klub. Każdy z tych piłkarzy ma indywidualne cele. Nie wierzę, że któremuś się nie chce albo mu nie zależy. Żaden z nich nie chce spaść. Ale to prawda - determinacja i zaangażowanie muszą być większe. Niektóre punkty będzie trzeba wyszarpać.
- Nie wiemy, jakie słowa padają w szatni. Ale na pewno piłkarze patrzą w tabelę i rozumieją sytuację. W Legii nie funkcjonuje tyle rzeczy, że potrzeba teraz pewnej prostoty. Solidnego zabezpieczenia tyłów, walki, wyprowadzenia kilku kontr, wykorzystania stałego fragmentu gry. Niech to będzie jedna bramka w meczu, ale niech da trzy punkty.
- Legia jest na przedostatni miejscu. Musi mieć świadomość ryzyka. Może mieć piłkarzy z zagranicy, którzy dotychczas zawsze grali o puchary albo mistrzostwo w swoich krajach, ale to już za nimi. Dzisiaj walczą, żeby się utrzymać.
- To bardzo trudne. Każdy dołożył swoją cegiełkę - od prezesa, przez poprzedniego dyrektora sportowego, po trenerów i piłkarzy. Każdy mógł lepiej wykonać swoją robotę. Według mnie, nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Nie da się tego podzielić na procenty.