Gdyby porównać futbol do skoków narciarskich, to Legia Warszawa byłaby tym skoczkiem, który spisuje się słabo i wciąż popełnia te same błędy, ale czasami trafi wiatr pod narty i wtedy wyciągnie 4:0 i 3:1 z Zagłębiem Lubin. Jej gra się jednak nie zmienia: w ataku pozycyjnym jest czytelna, w kontratakach powolna, a w defensywie niepewna. Wciąż tkwi w marazmie. Wyniki są bardziej nieprzewidywalne niż gra, jakby rzeczywiście zależały od tego, z której strony zawiewa wiatr. Gdy mecz się ułoży albo gdy w środku pola pomoże Josue - są zwycięstwa. Gdy rywal trafi z pomysłem na mecz i nie da się zranić przy pierwszej okazji - są porażki 0:3 z Radomiakiem Radom i 0:1 z Wartą Poznań, ewentualnie bezbramkowy remis z ostatnią w tabeli Niecieczą. Legia jest tym skoczkiem, który co jakiś czas skoczy nieźle, ale o regularnym wchodzeniu do drugiej serii nie ma co myśleć. Legia urządza się tam, gdzie jest.
- My naprawdę bronimy się przed spadkiem - dobitnie podkreślał po meczu z Wartą Poznań Aleksandar Vuković, by do głów dotarło to, co jeszcze niedawno w głowie się nie mieściło. Ale jeszcze bardziej dobitne są jego słowa wypowiedziane po meczu z Termaliką. - W obecnych okolicznościach, po tej końcówce, kiedy momentami trzeba było się mocno bronić, to musimy ten punkt szanować - powiedział na konferencji prasowej.
O jego Legii najgorzej świadczy to, że oglądając mecz w Niecieczy nie do końca czuło się dyskomfort. Właściwie tak powinien wyglądać mecz spadkowiczów - pełen walki, fauli, boiskowej nudy i braku finezji. Jaki plan na to spotkanie miała jego drużyna? Jak chciała zaskoczyć rywali? Po porażce 0:1 z Wartą Poznań można było spodziewać się znacznie bardziej zdecydowanej reakcji. Tymczasem to Nieciecza była bliżej strzelenia zwycięskiego gola. Jedyne co Legia wynosi z tego meczu to trzech wykluczonych piłkarzy - Bartosz Slisz, Aron Johannsson i Rafael Lopes zostali napomniani przez sędziego i nie zagrają z Wisłą Kraków.
Za tydzień kibice Legii Warszawa, skrzyknięci przez grupę "Nieznani Sprawcy", która organizuje doping na stadionie przy Łazienkowskiej, mają symbolicznie pożegnać właściciela - Dariusza Mioduskiego. Jej piłkarze już teraz - po mecz z Termaliką - muszą pożegnać się z nadzieją, że to wszystko samo się naprawi. Legii wciąż brakuje piłkarskich argumentów, by narzucić swój styl gry najsłabszemu zespołowi w lidze. Składa się na to wszystko po trochu - nie widać pomysłu trenera, ręki nowego dyrektora sportowego, ani jakości samych piłkarzy. Zimowe przygotowania nie dały impulsu. Wyniki sparingów zakłamały faktyczny obraz.
Legia traci punkty po raz 15. w tym sezonie. Może już nie wypada już być zaskoczonym?