"Nie mierzymy się z Realem czy Bayernem". Nowy trener widzi główne problemy Jagiellonii

Jakub Seweryn
- Od początku swojej kariery w MLS, czy to w roli piłkarza, czy trenera, doprowadzało mnie do białej gorączki, gdy ktoś po przegranym meczu przychodził do mnie i mówił, że nic się nie stało i że wygramy następny mecz. Nie lubię przeciętności i nastawienia, że "jakoś to będzie". To nie dla mnie - mówi w rozmowie ze Sport.pl Piotr Nowak, nowy trener Jagiellonii Białystok.

Jakub Seweryn: Jako kandydat na trenera Jagiellonii był pan wymieniany już kilkukrotnie. Co sprawiło, że akurat teraz nawiązaliście współpracę?

Piotr Nowak (trener Jagiellonii Białystok): - Zawsze ceniłem Jagiellonię za kulturę, która się wytworzyła wokół tego klubu. Obserwowałem ją jeszcze wówczas, gdy pracowałem z Gdańsku, wiedziałem jakie są oczekiwania klubu. Teraz mogłem oczywiście zostać w domu na Florydzie, gdzie na pewno jest cieplej niż w Białymstoku, ale stwierdziłem, że Jagiellonia to jest wyzwanie, nad którym trzeba się pochylić. Chcę tutaj coś zbudować. Udawało mi się to w innych miejscach i w Białymstoku też chcę przekazać swoją wiedzę piłkarzom, zostawić klubowi coś na przyszłość. A same negocjacje? Wszystkie, które prowadziłem w życiu jako piłkarz czy trener, trwały około pięciu minut. Pasuje ci? To bierz. Nie pasuje? To nie. W Białymstoku dogadaliśmy się bardzo szybko.

Zobacz wideo "Grosicki miał doskonałą ofertę". Dlaczego nie skorzystał? Menedżer podaje powód

I jest pan już po miesiącu pracy z Jagiellonią. Jaki on był?

- Za nami dużo pracy, ale jeszcze więcej przed nami. Musimy wierzyć w to, co robimy. Jak mamy patrzeć na „alfabet" naszej pracy od A do Z, to jesteśmy gdzieś na literze H, może J. Daje mi to jednak dużą satysfakcję, bo widzę, że ci piłkarze się uczą i chcą się uczyć. Starają się szybko chwytać to, co im przekazuję, widzą w tym sens. Pracujemy razem, jesteśmy partnerami. Oni wiedzą, że jestem po to, żeby im pomóc.

A jak ambicja, B jak brawura – czy ten alfabet to taki zbiór haseł opowiadających to, co chcecie prezentować na boisku?

- Tak, ale nie tylko. Chodzi również o rozwiązywanie różnych sytuacji boiskowych, ustawienia, kulturę gry, narzucenie swojego rytmu. To wszystko jest niezwykle ważne. Nie ma zespołu na świecie, który chodzi przez pełne 90 minut na najwyższych obrotach. Zawsze musi być czas na odpoczynek. I w trakcie okresu przygotowawczego staraliśmy się wyćwiczyć to, aby ten nasz odpoczynek był wtedy, gdy jesteśmy przy piłce. Żebyśmy nie musieli szukać oddechu, kiedy rywal ma stałe fragmenty gry – one były zresztą bolączką tej drużyny w ostatnich miesiącach. Generalnie, staramy się wyeliminować błędy, o których wiemy, że są, a także dać piłkarzom pewność siebie. Żeby nie uciekali na boisku przed podejmowaniem decyzji, żeby nie patrzyli ciągle na trenera.

Ligowa inauguracja wiosny zakończyła się jednak porażką w Niecieczy.

- To duże rozczarowanie. Przede wszystkim ze względu na niewykorzystane sytuacje, które sobie stworzyliśmy. Gdybyśmy ich nie mieli, to nie moglibyśmy mieć do siebie pretensji. Przegralibyśmy zasłużenie i tyle. Ale cóż, czasem zdarzają się takie mecze, po których można jedynie zakasać rękawy i dalej pracować. Niezwykle ważne jest to, by wyciągnąć to, co było dobre, i zlikwidować lub zminimalizować to, co nam nie wyszło. Chcę, abyśmy w kolejnych meczach przez pełne 90 minut grali tak, jak przez ostatnie 35 minut w Niecieczy.

Potwierdziło się w tym spotkaniu, że Jagiellonia bardzo łatwo traci bramki. Oba karne dla rywali podyktowano po akcjach, które spokojnie można było zatrzymać bez faulu.

- Czasami takie sytuacje biorą się z tego, że nie przewidujemy tego, co może się wydarzyć. My tego nie robiliśmy i tworzyło się domino błędów. Ale to samo dotyczy gry ofensywnej - musimy naszą klasę pokazywać od samego początku, a nie tylko gonić, gdy już przegrywamy. Musimy grać od pierwszego gwizdka tak, jakbyśmy już przegrywali. Myślę, że to będzie naszym przesłaniem na najbliższe kilka dni – trzeba wyjść z myślą, że już przegrywamy 0:1 i grać tak, jak właśnie przez ostatnie 35 minut w Niecieczy.

Tym bardziej, że przed Jagiellonią mecze „o spokój". Najpierw wyjazd do Zabrza, potem spotkania u siebie z Cracovią i Wartą. Przy dobrych wynikach nie będziecie musieli patrzeć w dół tabeli, tylko skupić się na spokojnej pracy.

- To prawda, ale chcę podkreślić, że już te pięć tygodni, które ze sobą spędziliśmy jako zespół, były owocne. Staram się przekonać piłkarzy, aby oni sami uwierzyli, że potrafią grać w piłkę. Nie stoję nad nimi z batem, nie jestem policjantem, ani zamordystą. Powoli tworzy się więź między nami i bez znaczenia jest to, czy chodzi o 37-letniego Pavelsa Steinborsa, czy o 15-letniego Janka Faberskiego. Widzę, że ten zespół zaczyna dojrzewać, a wszystkie elementy zaczynają pasować do siebie. Musimy wierzyć w to, co chcemy grać, w naszą kulturę gry, a także odzyskać to, co Jagiellonia miała kilka lat temu, kiedy jej przeciwnicy musieli się nastawiać nie tylko na grę w piłkę, ale przede wszystkim na ciężką orkę na boisku. W mojej Jagiellonii oprócz gry w piłkę ma być bieganie, zaangażowanie i serce. W każde zagranie i każdą akcję. Tego oczekują kibice i tego oczekuję ja od moich piłkarzy.

To oznacza, że czeka pana sporo pracy nad sferą mentalną piłkarzy.

- Ale i fizyczną. Bez kondycji i siły w mięśniach nie będzie odpowiedniego myślenia i nastawienia na boisku.

No tak, Michał Pazdan już mówił, że tak ciężki okres przygotowawczy miał tylko za trenera Stanisława Czerczesowa.

- Oj, już bez przesady. Zaraz pojawią się głosy, że Nowak przyszedł i zajechał piłkarzy, bo kazał trenować trzy razy dziennie. Pracujemy mocno, ale pracujemy z sensem.

We wtorki mamy treningi, podczas których skupiamy się na przygotowaniu fizycznym. I ostatnio na zakończenie takich zajęć zarządziłem krótką gierkę, po której zapytałem piłkarzy o to, czemu miała ona służyć. Odpowiedzi były ciekawe. „Trener chciał nam dać trochę piłki, żebyśmy nie byli źli, że tylko biegaliśmy". Odpowiadam - „Zimno". Kolejna odpowiedź - „Żebyśmy trzymali koncentrację, gdy jesteśmy zmęczeni". Mówię, że cieplej, ale nie do końca. Bo sens tego zabiegu był bardzo prosty. Gdy piłkarze są wypoczęci i dynamiczni, tak jak na początku meczu z Niecieczą, to jeden prowadzi piłkę, a do niego przybiega jeden kolega, drugi, trzeci... Natomiast gdy wszyscy byli zmęczeni, to rozpierzchli się po boisku i grali piłką. Umiejętnie i z głową. Piłka chodziła między nimi tak, jak powinna - raz, dwa, raz, dwa, jak na PlayStation. Powiedziałem im: „To musi mieć sens dla was. Nie dla mnie, a dla was".

Dlaczego na obozie wstawaliśmy z samego rana? Bo gdyby piłkarz spał do 8 i miał trening o 9:30, to przyszedłby na te zajęcia zaspany i nieprzygotowany. A tak, po półgodzinnym joggingu, piłkarze przychodzili na trening gotowi. Na nim mieli ciężko, przynajmniej oni tak to odczuwali, bo ja zrobiłem mniej więcej 30 proc. tego, co robiłem w Gdańsku. Ale w Lechii miałem inny zespół, bardziej rutynowany, który potrzebował tych kilometrów w płucach i nogach. Tu jest trochę inaczej, a to wszystko trzeba umieć dopasować, chociażby ze względu na młodszych piłkarzy. Muszę być przez to bardziej odpowiedzialny jako trener. Wciąż uczymy się siebie nawzajem, a także tego, co nam pomoże w przyszłości.

A chciałby pan kilku nowych zawodników do tej nauki?

- Nie koncentruję się na tym. Od transferów są odpowiedni ludzie w klubie. Ja jestem od tego, żeby ten zespół dobrze grał i byśmy mieli dobre wyniki. Jak będą transfery, to będą. Jak nie, to nie i nie zamierzam na ich brak narzekać.

Zamiast nowych piłkarzy na obóz przygotowawczy w Turcji pojechało bardzo wielu młodych zawodników. Jak pan ocenia ich potencjał?

- Tutaj trzeba się odnieść się do poprzedniego pytania. Kibice domagają się pięciu transferów, bo ich zdaniem w drużynie nie ma jakości. Ale pięć transferów oznacza też zabranie pięciu miejsc w drużynie jej obecnym piłkarzom. Pięciu przyjdzie, pięciu musi usiąść na ławce lub na trybunach. Gdzie wtedy znaleźć minuty dla młodzieży?

Wybiegnę w przyszłość – w letnim okienku transferowym trzeba będzie zadać sobie pytanie: „O co walczymy?" Czasami niesłusznie myślimy, że transfery nie mają nic wspólnego z wychowywaniem piłkarzy. Ale jeśli chcemy wychować młodszego gracza, to on musi dostać swoje szanse. Jeśli zobaczy, że przychodzi pięciu, sześciu czy ośmiu nowych piłkarzy, to zaczyna się zastanawiać, jak on ma tu grać i się rozwijać. Myśli sobie: „Nowi przychodzą do gry, a ci, co dotąd grali, będą siedzieć na ławce. To kiedy będziemy my mieli swoją szansę?" Trzeba umieć to wypośrodkować.

Tymczasem Jagiellonia w ostatnim czasie specjalizuje się w ściąganiu graczy wątpliwej jakości. I przestała promować utalentowanych młodszych piłkarzy.

- Coś za coś. Mamy przykład Janka Faberskiego, który pokazał się już z bardzo dobrej strony, a teraz musi być systematyczny. Wiadomo, nie można od niego oczekiwać, że mocno zaangażuje się w walkę fizyczną. Jako że sam jestem podobnej postury, to staram się mu tłumaczyć, że nie może wchodzić w bezpośrednie pojedynki, tylko musi grać z głową. Przyjąć piłkę, oddać, wyjść na pozycję - być jak najbardziej ruchliwym. Na razie grać prosto, poczekać na złapanie swojego rytmu i wtedy będzie to wyglądało inaczej. Na razie więcej w jego grze jest młodzieńczej fantazji i on musi tak grać. Niech się cieszy piłką, ale też pamięta o tym, co mu mówię.

W przypadku pozostałych młodych piłkarzy, którzy byli z nami na obozie, pytanie o ich debiut nie brzmi „czy?", tylko „kiedy?". Dotyczy to Kuby Lewickiego, Kuby Lutostańskiego i Miłosza Skowronka. Miłosza Matysika już nawet nie liczę, bo w Niecieczy zagrał po profesorsku i nie można mieć nawet cienia wątpliwości, że to jest piłkarz, który będzie grał, byle mu zdrowie dopisywało. Podoba mi się też Oliwier Wojciechowski, także Karol Struski już wielokrotnie pokazał, że jest dobrym piłkarzem. Kuba Orpik był z kolei jednym z objawień tego obozu. Cieszę się, że Przemek Mystkowski znalazł swoją właściwą drogę do tego, jak należy grać. Wykonał niesamowitą pracę w trakcie obozu. Oczekuję, że każdy z nich w dalszym ciągu będzie mocno pracował i się rozwijał.

Bo jeśli masz potencjał, to kluczem jest systematyczna praca. Regularne potwierdzanie, a potem podnoszenie swoich umiejętności. Nie chodzi o podejście w stylu „Strzelę na treningu pięć bramek, to trener mnie zobaczy i wystawi". Nie, trzeba wkomponować się w drużynę, być jej częścią na boisku i poza nim, uczyć się, jak wygląda to funkcjonowanie. Ci młodzi piłkarze mieli dość bojaźliwy początek, jeśli chodzi o naszą współpracę czy kontakty ze starszymi. Dlatego na obozie robiłem takie proste rzeczy, jak usadzanie młodych między starszymi i odwrotnie. Żeby nie było tak, że jedną grupę tworzą sami starsi, a drugą sami młodzi. Miało to pomóc w integracji całego zespołu. Prawdziwej integracji, a nie sztucznej.

Przed zmianą trenera wiele mówiło się w Białymstoku o potrzebie dokonania rewolucji w drużynie. Pańskie słowa sugerują, że zamierza pan pójść inną drogą. Widzi pan potencjał tych zawodników do zdecydowanie lepszej gry? Bo wydaje się, że wielu z nich umiejętności posiada, ale nie potrafi przełożyć ich na boisko. To kwestia mentalności?

- Myślę, że nie tylko. Jest wiele czynników, które na to wpływają. Najważniejsza kwestia to przełożenie na mecz tego, co robimy na treningu. Musimy wychodzić na boisko z tą intensywnością, którą osiągamy, gdy przegrywamy. Zaczynamy te mecze bojaźliwie i nie wiem jeszcze, z jakiego powodu tak jest. Przecież nie mierzymy się z Barceloną, Realem Madryt czy Bayernem Monachium! Trzeba wyjść przekonanym o swoich umiejętnościach i przygotowanym do konfrontacji. Za nastawianiem w stylu: „Chcecie się napieprzać? To dawajcie i zobaczymy, kto jest silniejszy!". Tego przekonania do swojej wartości moim piłkarzom brakuje, a przecież ci piłkarze już niejedno w tej lidze osiągnęli. Oni potrafią grać w piłkę, pokazują to na treningu, a w meczu wygląda to tak, jakby wszystko robili na zaciągniętym hamulcu. Trzeba puścić ten hamulec od pierwszego gwizdka sędziego i zobaczymy, co się wydarzy.

Co chciałby pan osiągnąć z Jagiellonią?

- Chciałbym, żeby ten zespół uwierzył w siebie na tyle, że przeciętność dla tych piłkarzy nie będzie normą. Tylko tyle i aż tyle. Wygrywanie, tak samo jak przegrywanie, jest nawykiem. Chcę, żeby zespół Jagiellonii miał nawyk wygrywania.

Bo najgorsze, to przyzwyczaić się do porażek.

- Od początku swojej kariery w MLS, czy to w roli piłkarza, czy trenera, doprowadzało mnie do białej gorączki, gdy ktoś po przegranym meczu przychodził do mnie i mówił, że nic się nie stało i że wygramy następny mecz. Odpowiadałem wówczas: „A co, jakby to się przytrafiło w playoff? Tam jedna porażka oznacza, że sezon dla nas się kończy i możemy planować wakacje". Wszystko by nam wtedy przeszło koło nosa. Nie lubię przeciętności i nastawienia, że „jakoś to będzie". To nie dla mnie.

W najbliższych dniach na Sport.pl druga część wywiadu z Piotrem Nowakiem, w której opowiada on o swojej karierze piłkarskiej, trenerskiej, a także o roli eksperta telewizyjnego. 

Więcej o: