Nowy trener Legii siedzi na tykającej bombie. "Ludzie pytają: co on tu w ogóle robi!?"

Bartłomiej Kubiak
- Dzisiaj wielu trenerów mi zazdrości, a pewnie jeszcze więcej ludzi puka się w czoło i pyta: "Co on tu w ogóle robi!?". Niech pytają. Ja na te pytania nie chce teraz odpowiadać słowami. Obronić mogę się jedynie czynami, boiskiem - mówi Marek Gołębiewski, nowy trener Legii Warszawa.

- Podpisałem właśnie swoje zwolnienie - zaśmiał się Marek Gołębiewski, który po rozmowie z dziennikarzami wszedł do swojego biura. Jeszcze starego. Tego, które zajmował od czerwca, kiedy zastąpił Tomasza Sokołowskiego jako trener trzecioligowych rezerw. Od poniedziałku Gołębiewski jest już w pierwszym zespole. Zajął tam miejsce Czesława Michniewicza, który został zwolniony dzień po porażce z Piastem Gliwice (1:4) - w poniedziałek po 16 spakował się i opuścił Legia Training Center, gdzie Michniewicz nie tylko przez ostatni rok trenował drużynę, ale także mieszkał. - Kiedy zajmę biurko po trenerze Michniewiczu? Spokojnie, niedługo sobie tam wszystko przeniosę. W tej chwili dla mnie i tak najważniejsze jest to, by to drużyna się podniosła i zaczęła wygrywać - podkreślił Gołębiewski kilkadziesiąt minut po oficjalnym spotkaniu z mediami, kiedy przysiadł już w mniejszym gronie, by jeszcze chwilę porozmawiać z dziennikarzami.

Zobacz wideo

Bartłomiej Kubiak: Jakie według pana jest standardowe pytanie, które zawsze zadajemy nowym trenerom Legii?

Marek Gołębiewski: Pewnie jakim systemem będą grać...

Nie, inne - gratulować czy współczuć?

- Nie no, nie żartujmy nawet... Jasne, że gratulować! Jestem na takim etapie życia i swojej przygody trenerskiej, że nic piękniejszego nie mogło mi się przytrafić. Wiem, że dzisiaj wielu trenerów mi zazdrości, a pewnie jeszcze więcej osób puka się w czoło i pyta: "Co on tu w ogóle robi!?". Niech pytają. Ja na te pytania nie chcę teraz odpowiadać słowami, bo to niewiele zmieni. Obronić mogę się jedynie czynami, boiskiem.

Wiem, że mówią o mnie, że jestem trenerem tymczasowym? OK, niech mówią. Prawda jest taka, że tylko sir Alex Ferguson albo Arsene Wenger mogli o sobie mówić inaczej. W Polsce każdy jest trenerem tymczasowym. Różnica polega tylko na tym, że jeden ma tego czasu więcej, a drugi trochę mniej.

Nie za szybko to wszystko się potoczyło?

- Moje życie zawsze toczyło się szybko.

To znaczy?

- Poszedłem na prawo jazdy, zdałem za pierwszym razem. Miałem grać ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki w pierwszej lidze, a była afera korupcyjna i wylądowałem w ekstraklasie. To samo było w Grecji, gdzie na Rodos miałem występować w drugiej lidze, a trafiłem od razu do pierwszej. Nie wiem, chyba gwiazdy mi sprzyjają - jestem w czepku urodzony - no ale tak układają się moje losy.

"Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl"

Dlatego bardzo liczę i życzę sobie, by to wszystko odpaliło także teraz. W tej chwili dla mnie najważniejsze jest to, by to drużyna się podniosła i zaczęła wygrywać. I wierzę, że tak będzie, bo kiedy zaczynałem pracować na szczeblu centralnym, ten początek też miałem niezły. Dopiero później przyszła zadyszka.

Długo zastanawiał się pan, kiedy zadzwonił dyrektor sportowy Radosław Kucharski i zaproponował pracę z pierwszym zespołem?

- Ani chwili. Choćby skończyło się tak, że będę tylko - jak teraz wszyscy mówią - w Legii trenerem tymczasowym, to spotkał mnie właśnie taki zaszczyt, który czasem spotyka cię tylko raz w życiu. Przyjąłem tę ofertę absolutnie bez wahania. Bardzo się z tego powodu cieszę. Dziś daję sobie jeszcze taki dzień na spotkania z wami [z trenerem Gołębiewskim rozmawialiśmy w poniedziałek wieczorem], ale od jutra już chciałbym skupić się tylko na pracy z zespołem. Pewnie na początku przy zamkniętych drzwiach, pozamykam trochę treningi, byście mnie za bardzo nie rozpraszali.

Nad czym chce pan konkretnie pracować?

- Przede wszystkim nad zmianą sposobu myślenia, bo uważam, że największy problem tkwi w głowach. Nie w przygotowaniu fizycznym, o którym się mówi, a właśnie w głowach, które są najważniejsze i które chciałbym teraz odblokować. Bo wiem, że potencjał drzemiący w tych chłopakach jest ogromny. Widziałem to, kiedy jeszcze trener Michniewicz prowadził zespół. A widziałem dlatego, że zawsze mieliśmy dobre relacje. Uważam, że dla Legii zrobił przez ten rok bardzo dużo. Nie tylko zdobył mistrzostwo, ale też wywalczył awans do fazy grupowej Ligi Europy. A może nawet przede wszystkim awans, bo trener Michniewicz latem osiągnął coś, co nie udało się wielu jego poprzednikom. To jego olbrzymi sukces, którego mu gratuluję. I cały czas trzymam za niego kciuki, by przynajmniej równie dobrze radził sobie w dalszej karierze trenerskiej.

Rozmawiał z nim pan po zwolnieniu?

- Niestety nie miałem takiej przyjemności. Ostatni kontakt mieliśmy ze sobą dwa dni przed Piastem, kiedy rozmawialiśmy o tym, że oddam mu jednego swojego zawodnika na mecz. Ostatecznie jakoś tak wyszło, że go nie oddałem.

Jak pan w poniedziałek po Michniewiczu wszedł do szatni, to co pan tam zobaczył - spuszczone głowy?

- Zupełnie nie. Zawodnicy są świadomi sytuacji, w jakiej się znajdują. Widać, że są źli. Do tego to profesjonaliści - świadomi swoich umiejętności, ale też miejsca, gdzie na co dzień grają w piłkę. Ja rozumiem, że w Polsce jest wiele dobrych klubów, ale nie oszukujmy się: to Legia jest najbardziej rozpoznawalna. I każdy piłkarz - nawet jeśli tu przychodzi z zagranicy - zdaje sobie z tego sprawę. Także z tego, że presja jest duża i że po prostu trzeba ją udźwignąć. Wspólnie, bo kiedy pojawiają się problemy, nigdy winna nie jest tylko jednostka. I każdy z tych chłopaków zdaje sobie z tego sprawę. Każdy chce te głowy jak najszybciej podnieść. Nie w szatni, gdzie widzę je podniesione, a w meczach - na boisku.

Jest pan trenerem, który w trakcie meczów żywo reaguje przy ławce rezerwowych?

- Jak wygrywamy 3:0, to siadam. Ale jeśli nie wygrywamy, to tak: stoję i staram się podpowiadać piłkarzom. Życzyłbym sobie tego, bym czasem mógł usiąść. Tym bardziej przy Łazienkowskiej, gdzie przy głośnej publice i żywo reagujących kibicach wcale nie będzie łatwo przekazywać piłkarzom różne wskazówki.

Był pan wcześniej kibicem Legii?

- Tak, od lat 90. Precyzyjniej: od początku lat 90. Mniej więcej od meczów z Sampdorią Genua w Pucharze Zdobywców Pucharów, kiedy Marek Jóźwiak stanął na bramce, a Wojtek Kowalczyk zdobywał bramki [sezon 1990/91]. To był taki moment, kiedy Legia była dla mnie bardzo ważna. Ale później też zawsze przewijała się przez moje życie, bo nawet jak grałem w Grecji, starałem się oglądać jej wszystkie mecze.

Poza tym jestem z Piaseczna, a to też wiele mówi. Chodziłem jeszcze na stary stadion, a później bywałem też na nowym. Na kilka wyjazdów - choćby do Gliwic, kiedy w Legii grał jeszcze Ondrej Duda - też w życiu pojechałem. Ale znacznie częściej bywałem na meczach tutaj, przy Łazienkowskiej. Kiedy pracowałem w Escolii czy Ząbkovii, regularnie pojawiałem się na trybunach. Co prawda nie na "Żylecie", bo jej przyglądałem się głównie z boku - często z loży, którą jeden z moich bliskich kolegów miał wtedy wykupioną. Teraz będę patrzył na "Żyletę" jeszcze z innej perspektywy i mam nadzieję, że nam pomoże, bo w sytuacji, w której teraz jesteśmy, wsparcie kibiców też będzie nam bardzo potrzebne.

Wie pan o tym, że łapie właśnie byka za rogi.

- No wiem, ale co mam panu więcej powiedzieć?

Ekstraklasa, a tym bardziej Legia, to nie jest druga liga i Skra Częstochowa, gdzie pan wcześniej pracował. Czy nie ma pan obaw, że zostaje rzucony na zbyt głęboką wodę?

- Dotknąłem ekstraklasy jako zawodnik. Może nie w jakimś wielkim wymiarze, ale to się udało [sześć meczów w Świcie i jeden gol strzelony Arturowi Borucowi, który w sezonie 2003/2004 też był bramkarzem Legii]. Zawsze o tym marzyłem. Teraz z kolei bardzo mnie ekscytuje, by dotknąć tej ligi jako trener. By pokazać się szerszej publice. Sama myśl o tym, że mogę zaprezentować się w tak dobrym klubie, jak Legia tylko napędza mnie do pracy. Jestem bardzo pozytywnie nastawiony i już nie mogę się doczekać.

W poniedziałek do 16 - pół godziny przed oficjalnym komunikatem o zwolnieniu Michniewicza - mało kto w ogóle spodziewał się, że to pan go zastąpi. Więcej pisało się o Przemysławie Małeckim, dotychczasowym asystencie trenera.

- Przemek będzie teraz też moim asystentem. Wraz z Inaki Astizem, z którym pracowałem już w rezerwach. Bardzo liczę na ich pomoc. Ale wracając do pytania: tak, cieszę się, że to od razu nigdzie nie wypłynęło. Że tak długo udało się wszystko utrzymać w tajemnicy, bo to sprawiło, że ten pierwszy trening był nieco spokojniejszy.

Długo, czyli ile udało się to utrzymać w tajemnicy?

- Kilkanaście godzin, bo telefon od dyrektora Kucharskiego odebrałem w niedzielę wieczorem, zaraz po meczu z Piastem.

Legia po porażce z Piastem traci do lidera aż 18 punktów. Wierzy pan, że w ogóle da się doścignąć nawet może nie tyle Lecha, ile w ogóle czołówkę tabeli?

- Nie wszystko teraz zależy od nas. Albo inaczej: nic nie zależy od nas, bo możemy wygrywać, ale jeśli nasi rywale też będą wygrywali, to ich nie dościgniemy. Ale takie gdybanie w ogóle teraz nie ma sensu. Artur Boruc sam napisał, że na tabelę warto spojrzeć dopiero w maju. I ja się pod tymi słowami podpisuje. Chcę, by zespół wygrywał każdy mecz. Dlatego teraz liczy się tylko czwartkowe zwycięstwo w Pucharze Polski ze Świtem Skolwin, a po nim zacznie liczyć się kolejny mecz z Pogonią Szczecin przy Łazienkowskiej. I tak aż do maja. Wtedy sobie popatrzymy na tabelę.

Kiedyś powiedział pan, że bardzo lubi kreatywnych zawodników. Problem w tym, że Legia ma w tej chwili niewielu takich piłkarzy w środku pola.

- Luquinhas, Martins czy Josue to nie są kreatywni piłkarze? Według mnie są. Zresztą nie tylko oni, bo Legia ma wielu takich zawodników. Teraz kluczowe będzie, by do nich dotrzeć. By na boisku zaczęli pokazywać wszystkie swoje atuty. I to też jest moje zadanie. Nie tylko by poprzez trening, ale także - a szczególnie teraz, na początku pracy - poprzez rozmowy z zawodnikami wykrzesać z nich jak najwięcej. Też chciałbym poznać ich zdanie, gdzie na boisku czują się najlepiej. Dzięki temu również można uwolnić, a później wykorzystać cały ich potencjał. Bo ja wiem, że ten potencjał jest. I to duży. A na pewno dużo większy niż wskazuje na to miejsce w tabeli.

Jak głęboko dziś zraniona jest Legia?

- Na dziś nie mam aż tak wnikliwej wiedzy. Pacjent nie został jeszcze dobrze zbadany, bo spędziłem z nim 10 minut w szatni i godzinę na boisku, gdzie mieliśmy tak naprawdę tylko trening wyrównawczy dla piłkarzy, którzy nie zagrali z Piastem, a reszta została w siłowni. To nie wystarczy, by dokonać trafnej diagnozy i znaleźć przyczynę tego, że ostatnio te wyniki w lidze były takie, jakie były.

Ale wiem jedno - to, o czym już mówiłem - że ta drużyna ma naprawdę duży potencjał. Wierzę, że uda się go z niej wydobyć. Mam też w sobie dużo pokory, ale jestem człowiekiem wychowanym w etosie pracy. Zawsze w życiu musiałem coś udowadniać. Nie byłem wybitnym piłkarzem, mało kto we mnie wierzył, często z całych sił walczyłem o skład. Skończyło się na kilku meczach w młodzieżowej reprezentacji i ekstraklasie. Ktoś powie, że mogło być ich więcej, ale jako piłkarz czułem się spełniony. Teraz chce poczuć się spełniony jako trener. Tutaj chcę osiągnąć znacznie więcej i mam nadzieję, że to mi się uda.

Kilka miesięcy temu, kiedy zamieniał pan drugą ligę na trzecią, wydawało się, że zrobił pan krok do tyłu. Teraz zrobił siedem do przodu.

- I takie właśnie jest całe moje życie. Dzieje się w nim wiele dobrego, niespodziewanego i szybko. Kilka miesięcy temu także wiele osób pukało się w czoło. Myślało, że się cofam, ale ja wiedziałem, że, przychodząc do rezerw Legii, będę miał większą szansę się rozwinąć niż gdybym miał trafić do innego klubu z pierwszej ligi. A mogłem, bo oferty były. Już teraz nie chce mówić z jakich klubów, ale było pięć takich ofert. Wybrałem trzecioligowe rezerwy Legii, bo wiedziałem, że żaden inny klub w Polsce na poziomie pierwszej czy drugiej ligi nie ma takich narzędzi do pracy, jakie są tutaj. A to są rzeczy, które rozwijają cię jako trenera. I też przeważyły, włącznie z tym, że miałem dużą swobodę w dobieraniu sobie kadry. A teraz jestem tu, gdzie jestem. I nie zastanawiałem się nawet przez moment, bo jak już powiedziałem wcześniej na spotkaniu z dziennikarzami: nie odmawia się pięknej dziewczynie, która cię prosi do tańca. Nie spodziewałem się, że to stanie się tak szybko, ale od początku marzyłem, że to kiedyś nastąpi. No i właśnie nastąpiło.

Zdaje pan sobie sprawę, że gdyby w takich okolicznościach wydźwignął Legię do mistrzostwa Polski, noszony byłby tutaj w złotej lektyce?

- Aż tak daleko w przyszłość nie wybiegam. Jestem realistą. Dziś skupiam się tylko na czwartkowym meczu, a potem na kolejnym. Jak Bóg da, będzie tak przynajmniej do grudnia. A może i dłużej? Nie wiem. Dziś można wiele mówić, spekulować, roztaczać piękne wizje, ale wszystko i tak później zweryfikuje boisko. Będąc trenerem, zawsze siedzi się na tykającej bombie. Tym bardziej w Legii, gdzie jak przegrasz dwa, trzy mecze, twoja posada od razu jest zagrożona.

Dobra wiadomość jest taka, że każdy z tymczasowych trenerów Legii z tej najnowszej historii, a więc Dean Klafurić i Aleksander Vuković, zasługiwali swoją pracą na dłuższe i lepsze kontrakty oraz zmianę statusu z tymczasowego na stałego trenera.

- Powtarzam: ten status akurat w tym zawodzie nigdy się nie zmienia. Każdy trener w Polsce jest tymczasowym. Ale nie każdy z nich wygrywa. A ja chcę wygrywać - w każdym meczu. Jeśli tak będzie, ta bomba tak prędko nie wybuchnie. A ludzie też przestaną mówić, że przyszedłem tutaj tylko na chwilę.

Więcej o:
Copyright © Agora SA