W poprzednim sezonie odbudował drużynę, doprowadził ją do mistrzostwa Polski, a potem awansował z nią do fazy grupowej Ligi Europy, gdzie w pierwszych dwóch meczach zachwycił. A jednak Czesław Michniewicz stracił pracę. Wszystko przez fatalną serię porażek w lidze, która sprawiła, że Legia jest dziś dopiero na 15. miejscu w tabeli i do lidera - Lecha Poznań - traci aż 18 punktów.
Czy decyzja o zwolnieniu Michniewicza jest dobra? Jeszcze w niedzielę, przed meczem z Piastem Gliwice, uznałbym ją za fatalną. Bo czy Michniewicz w ciągu trzech miesięcy stał się gorszym trenerem? Nie. Czy w tym czasie zasłużył na to, by ze szkoleniowca wychwalanego pod niebiosa stać się winowajcą wszystkiego, co złe w klubie? Tym bardziej nie.
Mecz w Gliwicach i reakcje bezradnego Michniewicza na kolejne gole dla Piasta mówiły jednak wiele. Trener stracił werwę i nadzieję na odbudowanie zrujnowanej drużyny. Zrujnowanej, bo jak poinformował portal Meczyki.pl, w zespole wytworzyły się grupki zagranicznych piłkarzy, którzy nie tylko byli niezadowoleni ze zbyt małej liczby minut na boisku, ale też pozwalali sobie na nocne, alkoholowe wypady.
Decyzja o zostawieniu w Warszawie Mattiasa Johanssona, Lindsaya Rose'a, Lirima Kastratiego i Juergena Celhaki miała wstrząsnąć drużyną. Michniewicz zagrał va banque, ale i to się nie opłaciło. Trener stracił panowanie nad szatnią, a to w polskich warunkach zawsze zwiastuje rychłe zwolnienie. I tym razem z obecnej sytuacji nie było innego wyjścia.
Oczywiście nie jest tak, że Michniewicz nie jest winien tego, w jakim miejscu znalazła się Legia. Trener popełnił błędy, o czym z pewnością sam dobrze wie. Michniewiczowi nie udało się zbudować nowej drużyny, która byłaby gotowa do walki w ekstraklasie i Lidze Europy.
Faktem jest też jednak to, że w tej misji nie otrzymał odpowiedniego wsparcia od władz klubu.
- Drużyna musi mieć po dwóch zawodników na jedną pozycję, ale przygotowania trzeba robić już kilka miesięcy wcześniej. Transfery, których się dokonuje, muszą też sprawić, że średnia moc drużyny będzie większa. (...) Jak patrzę na zawodników, których Legia pozyskała tego lata, to widzę w nich jakość. Oni potrafią grać w piłkę. Większość z nich przyszła jednak za późno i nie było czasu, by zrobić z nich zespół. Teraz tego czasu też nie ma i nie będzie - przed tygodniem w wywiadzie z nami mówił były prezes Legii, Bogusław Leśnodorski.
To kluczowa wypowiedź, by zrozumieć problemy Legii Michniewicza. Wszystko, co w klubie złe, nie zaczęło się w ostatnich tygodniach. Problemy Legii zaczęły się tuż po zakończeniu poprzedniego sezonu, a może nawet i zimą. Chociaż w klubie wiedzieli, że latem najpewniej odejdą Paweł Wszołek, Marko Vesović, Walerian Gwilia czy Josip Juranović, to zimą do drużyny nie trafił nikt, kto mógłby od razu zająć ich miejsce i dać odpowiednią jakość sportową.
Więcej treści sportowych znajdziesz też na Gazeta.pl
Zamiast potencjalnych wzmocnień Legia sprowadziła przyszłościowego Ernesta Muciego, wiecznie kontuzjowanego i leniwego Jasura Jakszibojewa oraz wypożyczyła dwóch piłkarzy Dynama Kijów - Artema Szabanowa i Nazarija Rusyna. O ile pierwszy przed kontuzją był dla Legii wzmocnieniem, o tyle drugi okazał się kolejnym niewypałem.
Kiedy w trakcie ostatniego meczu poprzedniego sezonu klub ogłaszał pozyskanie stopera - Joela Abu Hanny - mogło się wydawać, że Dariusz Mioduski i jego ludzie poszli po rozum do głowy i zrobią wszystko, by Legia już latem była gotowa do gry na dwóch frontach. Kolejne transfery Mahira Emrelego, Maika Nawrockiego, Josue, Johanssona i Rose'a tylko te nadzieje rozbudziły. Prawda okazała się jednak brutalna.
Poza Emrelim i Nawrockim żaden z pozostałych zawodników nie dał Legii od razu oczekiwanej jakości. Abu Hanna i Rose okazali się zawodnikami za słabymi, Josue potrzebował kilku tygodni na zrzucenie nadwagi i przygotowanie fizyczne do gry, a Johansson wiecznie borykał się z kontuzjami.
Choć Michniewicz, zwłaszcza po kontuzji kluczowego dla niego Bartosza Kapustki, domagał się kolejnych wzmocnień, to kadra Legii się nie zmieniała. Zamiast nowych piłkarzy, trener mistrzów Polski otrzymał publiczną odpowiedź Mioduskiego, który dał jasno do zrozumienia, że szkoleniowiec powinien zająć się pracą z ludźmi, których ma. Od tej pory było niemal pewne, że Michniewcz w Legii już długo nie popracuje.
Na kolejne transfery - na które zresztą nie miał wpływu - Michniewicz czekał ponad półtora miesiąca. Pod koniec sierpnia do drużyny dołączyli Yuri Ribeiro, Ihor Charatin, Kastrati i Celhaka. To zdecydowanie za późno, by wszystko złożyć w całość i rozpocząć proces budowania drużyny. Na indywidualny osąd transferów przyjdzie jeszcze czas, ale już dziś jasne jest, że ci zawodnicy trafili do Legii o kilka tygodni za późno.
- Grając co trzy dni bez przerwy, zamieniasz samolot na hotel i wychodzisz na mecz. Tak jest teraz. Legia gra mecz w niedzielę, w poniedziałek ma rozruch, we wtorek trening, w środę już wyjazd, gdzie na miejscu nie zrobi porządnych zajęć. Potem powrót nad ranem, dzień na regenerację i kolejny wyjazd na mecz w lidze. Do tego wszystkiego trzeba dodać przerwy na mecze reprezentacji, kiedy trener nie ma dużej liczby piłkarzy i też trudno zorganizować mu dobry trening. Przeżywałem to jako prezes Legii i wiem, że tego trzeba się nauczyć - mówił nam Leśnodorski.
Michniewicz nie potrafił wszystkiego pogodzić. Nie potrafił, bo wcześniej tego nie robił. W Legii też już się tego nie nauczy, bo nie dostał na to czasu. Późne transfery, z których nie wszystkie okazały się trafione, a także napięty terminarz sprawiły, że Legia znalazła się w bardzo trudnej sytuacji, za którą musiał zapłacić Michniewicz.
A szkoda, bo był to najlepszy trener Legii w ostatnich latach i co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Szkoda, że na własne życzenie, klub musiał zwolnić bardzo dobrego szkoleniowca, jakiego w ostatnich kilku latach mu brakowało. Mioduski musi z tej sytuacji wyciągnąć wnioski na przyszłość, jeśli nie chce, by za rok czy półtora sytuacja znów się powtórzyła.
Po serii nietrafionych wyborów na posadę trenera Mioduski zrozumiał, że Legia potrzebuje fachowca, a nie kolejnych eksperymentów. Kibice klubu muszą mieć nadzieję, że zwolnienie Michniewicza da prezesowi do myślenia i kolejny trener Legii otrzyma odpowiednie wsparcie. Odpowiednie, czyli jakościowe transfery i czas na zbudowanie drużyny.
Mioduski nie ma wyboru. Musi w końcu uderzyć pięścią w stół i mocno zaufać trenerowi, dając piłkarzom do zrozumienia, że szefem jest on, a nie oni. Że kolejne pijackie wybryki i niesportowe zachowania będą surowo karane. W innym przypadku w Legii wciąż ogon będzie kręcił psem, a za kilkanaście miesięcy pracę straci kolejny, (oby) dobry trener.