Dotyczy to nie tylko Legii Warszawa, choć na jej przykładzie widać to najlepiej - właściciele polskich klubów nie pozwalają trenerom wychodzić z kryzysowych sytuacji i uczyć się na własnych błędach. Nie wychowują trenerów. Barierą są strach i niepewność co do ich umiejętności. Jeśli bowiem Dariusz Mioduski naprawdę wierzyłby w Czesława Michniewicza, czułby, że ma podobne szanse na wyprowadzenie zespołu na prostą jak nowy trener. Jeśliby mu się to udało, to bogatszy o te doświadczenia Michniewicz byłby znacznie lepszym trenerem. Skorzystałby i trener, i sama Legia.
Nowy docelowy trener - czy to będzie Marek Gołębiewski, Marek Papszun, Jerzy Brzęczek czy Przemysław Małecki - niedługo może znaleźć się w tej samej sytuacji, co Michniewicz. I też zapłaci za brak doświadczenia, którego nie miał okazji zdobyć, bo polskie kluby w pucharach grają raz na kilka lat.
Oficjalnie w poniedziałek po południu Michniewicz przestał być trenerem Legii Warszawa, ale już w niedzielę wieczorem, podczas spotkania z Piastem Gliwice, wydawał się wiedzieć, jaka będzie decyzja Dariusza Mioduskiego. Na odchodne tupnął nogą, wlepiając czterem piłkarzom kary za nieprofesjonalne podejście i zabierając do Gliwic tylko szesnastu zawodników - w tym dwóch bramkarzy. Później nie był zbyt zaangażowany w mecz, rzadziej stawał przy linii bocznej i dyrygował drużyną, a po wszystkim poprosił dziennikarzy o niezadawanie pytań. Zostawił rozbity zespół na 15. miejscu w tabeli - ostatnim bezpiecznym, właściwie bez szans na obronienie mistrzostwa Polski.
Michniewicz zapracował na to zwolnienie. Może powinien bardziej zaangażować się w budowanie kadry na ten sezon i opiniować piłkarzy proponowanych przez dyrektora sportowego, może powinien inaczej rozłożyć akcenty między ligą a europejskimi pucharami, lepiej poukładać relacje z piłkarzami albo lepiej taktycznie ułożyć zespół już w poprzednim sezonie, gdy miał dużą przewagę w lidze i mógł spokojnie pracować nad skuteczniejszym rozgrywaniem ataku pozycyjnego. To była bolączka jego Legii - znakomicie reagowała na ruchy przeciwników, ale miała problem, gdy sama musiała prowadzić grę. Stąd tak różne wyniki w lidze i pucharach. Michniewicz popadł w gigantyczny kryzys, zmęczył się nim niemiłosiernie. Ale jest też duże prawdopodobieństwo, że mnóstwo się w tym czasie nauczył. I może nawet kiedyś to zaprocentuje. Choć raczej już nie w Legii.
Bogusław Leśniodorski, jej były właściciel, powiedział, że jedynym trenerem, który pracował w Polsce i potrafił grać co trzy dni, był Henning Berg. Gra na dwóch frontach to bowiem gigantyczne wyzwanie. Trener ma czas, żeby przeprowadzić dwa porządne treningi w tygodniu. Reszta to rozruchy i zabawy z piłką. Michniewicz nie umiał pracować w ten sposób. Niewielu trenerów potrafi. To sztuka. Jeśli przez lata trenerzy godzą grę w lidze i pucharach, kosztują miliony i pracują w porządnych klubach. Legii nie stać na takiego trenera, który w CV, w rubryczce dodatkowych umiejętności wpisze: "gra na dwóch frontach". Stać ją na takiego, który w zaletach wymieni "gotowość i chęć do nauki". I takiego trenera właśnie miała, ale nie pozwoliła mu się uczyć.
Michniewicz dopiero w Legii mógł posiąść tę umiejętność, ale gdy właściciel klubu zobaczył kilka jego upadków, nie pozwolił mu już wsiąść na rowerek i próbować dalej. Teraz wsadzi na niego Marka Gołębiewskiego, utalentowanego trenera rezerw, który najpewniej przejdzie kilka metrów i odda rower docelowemu następcy Michniewicza. Jeśli okaże się, że będzie to kolejny trener, który nigdy nie godził gry w lidze i pucharach, prędzej czy później może znaleźć się w tej samej sytuacji, co Michniewicz.
Według red. Adama Dawidziuka z "Legia.net" klub ma około 170 milionów długu. Strach związany z brakiem pieniędzy za grę w europejskich pucharach w przyszłym sezonie nie pozwalał Mioduskiemu poczekać. Najwyraźniej większym ryzykiem wydało mu się zostawienie Michniewicza na ławce niż szukanie innego trenera. Gdy obserwuje się sytuację Legii w ostatnich tygodniach, trudno to kwestionować. Kryzys się pogłębiał. Dariusz Mioduski nie wierzył już w moc Michniewicza. Być może nie wierzył też sam Michniewicz. I najmniej chodzi tu o wyniki, bo wydaje się, że da się je naprawić łatwiej niż zepsute relacje z asystentami (nieporozumienia z Przemysławem Małeckim), zbuntowanymi piłkarzami, czy niepracującymi w odpowiedni sposób (Lirim Kastrati, Mattias Johanson, Lindsay Rose, Jurgen Celhaka).
Trenera trzeba było ratować wcześniej, a nie spotykać się ze Stanisławem Czerczesowem i podsycać plotki. Zadeklarować, że pozostanie na stanowisku i dać mu więcej narzędzi, by wpływał na drużynę. Wyraźnie postawić na niego, a nie kilku piłkarzy, którzy dotychczas mieli marginalny wpływ na Legię. Czasami po prostu warto pozwolić się trenerowi uczyć. Tak jak samemu od lat uczy się zarządzania dużym klubem piłkarskim. Korzyści mogą być obopólne.