Rzadko do polskiej ligi trafia ktoś, kto wcześniej spotkał tylu znanych trenerów. Tomasz Kaczmarek na pierwszej konferencji w Lechii Gdańsk powiedział, że chciałby tak wpłynąć na drużynę, jak Thomas Tuchel na Chelsea, z którą po pięciu miesiącach pracy wygrał Champions League. To jeden z jego mistrzów. Starszy kolega z tej samej szkoły trenerów w Kolonii, która w ostatnich latach wypuszcza w świat "trenerów laptopowych" - doskonałych merytorycznie kujonów, często bez piłkarskiego doświadczenia. Ważniejsze dla profesorów są ich otwarte umysły, chęć do nauki, szukania inspiracji i umiejętność łączenia wiedzy z różnych dyscyplin. W szkole panuje też kult wzajemnego przyuczania się - młodsi podglądają pracę starszych absolwentów i szukają natchnienia poza Niemcami.
Kaczmarek był na stażach u najbardziej inspirujących trenerów młodego pokolenia - Juliana Nagelsmanna, który dziś prowadzi Bayern Monachium i Jessiego Marcha, który latem przejął RB Lipsk. Pracę dyplomową pisał w Los Angeles pod okiem Marka Verstegena, który przygotował fizycznie Niemców do mistrzostwa świata w 2014 r. Pracował też w Egipcie, gdzie pomagał Bobowi Bradley’owi w prowadzeniu reprezentacji. Amerykanin skupiał się na całości, a Polak na indywidualnościach. Mohamed Salah tak cenił współpracę z nim, że prosił, by ją kontynuować, mimo że Bradley przestał być selekcjonerem. Ale Kaczmarek chciał już pracować na własny rachunek.
Od dziecka mieszka w Niemczech, więc tam też zaczął trenerską wspinaczkę. Najpierw w czwartej lidze, później w trzeciej - w Fortunie Koeln, do której trafił w 2018 r. po odrzuceniu oferty Zagłębia Sosnowiec. Jego zespoły grały ofensywnie, strzelały sporo goli, ale jeszcze więcej traciły, więc po pół roku Kaczmarek został z Fortuny zwolniony. Tu przypomniało mu się to powiedzenie, że czasem warto zrobić krok do tyłu, by się rozpędzić. Ostatnie dwa lata spędził u boku Kosty Runjaicia w Pogoni Szczecin. Miał czas, by przyjrzeć się ekstraklasie, poznać realia i zorientować się w ligowych szczegółach. Gdy pod koniec sierpnia odezwali się do niego szefowie Lechii Gdańsk, był nie tyle gotowy, co wręcz głodny pracy jako pierwszy trener.
Zwolnienie Piotra Stokowca po remisie z Radomiakiem Radom było szokujące. Również dla samych piłkarzy - gdy jeden z nich natrafił w mediach społecznościowych na informację o jego odejściu i podesłał ją kolegom, część z nich uznała, że to zwykła plotka albo żart. Do Internetu musieli zajrzeć raz jeszcze, gdy poznali nazwisko jego następcy. Kaczmarka nie kojarzyli. W klubowych korytarzach dało się usłyszeć, że przychodzi "tłumacz Runjaicia", bo faktycznie bardzo często pojawiał się z nim przed kamerami i przekładał jego myśli z niemieckiego na polski. Tyle że był to tylko dodatek. Na co dzień Kaczmarek był jego specjalistą od taktyki i zadań typowo trenerskich. W tym duecie był dobrym policjantem, przyjacielem piłkarzy. Lubili go za otwartość. Zawodnicy Pogoni wystawiają mu laurki.
A gdy Kaczmarek w końcu sam się przedstawił piłkarzom z Gdańska, trudno było nie odnieść wrażenia, że jest przeciwieństwem Stokowca, który wprowadził Lechię na wyższy poziom, zdobył z nią Puchar i Superpuchar Polski, ale kluczem do tego była pragmatyczna, wyrachowana i zachowawcza gra. Nowy trener już w pierwszych zdaniach zaznaczał, że chce jak najczęściej atakować, że uwielbia kombinacyjną piłkę, że gra ma sprawiać radość piłkarzom i kibicom. Ale powiedzieć można wszystko, najważniejsze były treningi i mecze.
Debiut? Pechowy remis z Wisłą Kraków, po wyrównującym golu w 97. minucie. Później cztery zwycięstwa z rzędu w lidze, awans na drugie miejsce w tabeli i jeszcze pewna wygrana w Pucharze Polski z Jagiellonią Białystok. Ostatni raz nowy trener Lechii miał tak udany początek pracy, gdy 20 lat temu klub odradzał się w A klasie i kolejno pokonywał GKS II Sierakowice, Wisłę Korzeniowo, Sokoła Marezę, Mewę Gniew, KS Dziemiany i LSK Waplewo Wielkie. Teraz na rozkładzie była m.in. Legia Warszawa, Bruk-Bet Termalica i Piast Gliwice. Inna skala wyzwania.
Patrząc na tabelę ekstraklasy od 1 września, gdy pracę oficjalnie rozpoczął Kaczmarek, nie ma w ekstraklasie zespołu, który zgromadziłby więcej punktów. Raków Częstochowa ma tyle samo - 13, ale przegrywa bilansem bramek, Lech Poznań ma trzy punkty mniej. Od osób będących blisko zespołu słyszmy, że wejście Kaczmarka do szatni po Stokowcu, którym część piłkarzy była już zmęczona, było jak otwarcie okna w dusznym pomieszczeniu.
- Trenujemy i gramy zupełnie inaczej, bo teraz przy każdym ćwiczeniu wykorzystujemy piłkę i bardzo często odwzorowujemy sytuacje meczowe. Ćwiczymy coś w tygodniu, a później w meczu odbywa się to niemal tak samo, więc jesteśmy już na to przygotowani. Tym trener imponuje, na pewno ma dobry warsztat. Bardzo szybko zmienił nasz styl: teraz chcemy atakować, grać kombinacyjnie, krótkimi podaniami, do nogi, ryzykowanie. Jest na to pozwolenie. "Do przodu, graj do przodu!" - to chyba trener najczęściej powtarza na treningach - zdradza Flavio Paixao, kapitan Lechii.
- Chcę, żeby kibice, wychodząc ze stadionu, już nie mogli doczekać się kolejnego meczu - przekonywał Kaczmarek na pierwszej konferencji prasowej. I znów za słowami poszły czyny. Najbardziej zaskakuje tempo zmian. Styl gry Lechii w kilka tygodni zmienił się diametralnie: od skrupulatnej defensywy do wyjścia na mecz z Legią zaledwie dwoma nominalnymi obrońcami. Kaczmarek chce kontrolować mecz posiadając piłkę, stwarzać jak najwięcej sytuacji kombinacyjnymi akcjami, choć i przed bardziej bezpośrednią grą, jeśli mecz tego wymaga, się nie wzbrania. Prędzej zdenerwuje się, gdy jakiś piłkarz wybije piłkę na oślep niż zagra piętką w środku pola. Ryzyko jest dopuszczalne, nawet środki obrońcy mają je podejmować, ale musi być uzasadnione i warte podjęcia. Ryzyko i nonszalancja to nie to samo.
- Czasami jak siedzisz w czymś po uszy przez kilka lat, nie potrafisz dostrzec wszystkiego. Kaczmarek spojrzał na Lechię z dystansu, przyszedł z innym pomysłem, poprzestawiał na szachownicy kilka figur, zwolnił hamulec ręczny i zaczął grać inaczej. Widać entuzjazm. Na zespół przyjemnie się patrzy i są wyniki - cieszy się Marcin Gałek, spiker Lechii i jej kibic od kilkudziesięciu lat.
- Przede wszystkim doskonale znał drużynę. Wszedł z gotowymi pomysłami i przekonaniem, że w tej grupie jest bardzo dużo jakości i wielu dobrych piłkarzy, którzy mogą pasować do ofensywnej gry. Kilku zmienił pozycję, paru dostało nowe zadania. Ale najważniejsza jest przemyślana, codzienna praca. Nie ma cudów. To wszystko trzeba wypracować na treningach - dodaje Maciej Kalkowski, asystent Kaczmarka.
Stokowiec wielokrotnie mówił, że chce zmieniać styl gry drużyny na bardziej ofensywny, ale na słowach i pojedynczych przebłyskach się kończyło. Nigdy moment nie był wystarczająco odpowiedni, by wprowadzić trwałe zmiany. Zawsze czegoś brakowało. Jego Lechia była skuteczna, dojrzała taktycznie, często rozgrywała mecze w przemyślany sposób, ale jednocześnie trudno było ekscytować się jej grą i dobrze bawić na jej meczach. Aż przyszedł Kaczmarek i już na pierwszych odprawach pokazywał piłkarzom - Maciejowi Gajosowi, Jarosławowi Kubickiemu, Tomaszowi Makowskiemu czy Rafałowi Pietrzakowi - na których Stokowiec narzucał dziesiątki defensywnych zadań, że mogą grać odważniej, swobodniej i myśleć najpierw o ataku, a dopiero później o obronie.
Zmianę stylu gry potwierdzają różne statystyki. Lechia za Kaczmarka strzeliła 15 goli w sześciu meczach, a w ostatnich sześciu spotkaniach za Stokowca - 8. W każdym meczu po zmianie trenera zagrywa średnio cztery kluczowe podania więcej. Kluczowe podania to takie, które stwarzają realną szansę na zdobycie bramki. Częściej odbiera też piłkę rywalom na ich połowie - średnio 7,3 razy na mecz za Stokowca i 14 razy za Kaczmarka. To charakterystyczne: jego zespół chce po odzyskaniu piłki być jak najbliżej bramki rywala, bo wtedy łatwiej go zaskoczyć.
Taki styl gry kosztuje jednak wiele sił. Kaczmarek mógł zdecydować się na tak wymagającą grę, bo Stokowiec bardzo dobrze przygotował zespół od strony fizycznej. Nowy trener wielokrotnie podkreśla zresztą, że objął drużynę świadomą taktycznie i całkiem nieźle rozpędzoną. Również w szatni nie odbiera zasług Stokowca, a samych piłkarzy prosi, by ich nie porównywali, bo każdy trener ma swój pomysł na grę drużyny. Ten Kaczmarka znacząco różni się od Stokowca, stąd tak widoczne zmiany. Nie było jednak zasadniczego odcięcia się od wszystkiego, co zrobił poprzednik.
Zmiana trenera najlepiej wpłynęła na doświadczonych piłkarzy Lechii - Paixao i Gajosa. Portugalczyk miesiąc temu skończył 37 lat i dmuchał świeczki w niezbyt dobrym nastroju po nieudanym początku sezonu. Był rezerwowym, Stokowiec tylko dwa razy wystawiał go w pierwszym składzie, Kaczmarek w swoim debiucie w ogóle nie wpuścił na boisko, a gdy wprowadził go na ostatnie dziesięć minut pucharowego meczu z Jagiellonią, Potrugalczyk zdążył zmarnować rzut karny. Kaczmarek potrzebował chwili, by przygotować Paixao do nowej roli - ofensywnego rozgrywającego, tzw. „dziesiątki". Trafił w środek tarczy.
- Trener ożywił we mnie pasję do piłki nożnej. Dawno nie byłem na boisku tak szczęśliwy, jak teraz. I to też wpływa na moje liczby: trzy gole i asysta w ostatnich pięciu meczach - mówi Paixao. - Gram teraz bliżej środka pola, mam swobodę, więc cały czas szukam sobie wolnego miejsca, wchodzę między linie i jestem w ruchu. Tam wychodzi moja jakość, moja inteligencja, bo mam wpływ na rozgrywanie akcji, kontrolowanie tempa gry i kierunku ataku.
- Ale najważniejsze jest samo podejście trenera, że chce grać piłką. To przekłada się na cały zespół, bo wymieniamy dużo więcej podań i cały czas chcemy iść z piłką do przodu - tłumaczy kapitan Lechii, który strzelił już 94 gole w ekstraklasie. Od blisko dwóch lat jest najskuteczniejszym obcokrajowcem w jej historii, ale prowadzeniem się nie zadowala i jeszcze w tym sezonie chce dobić do stu trafień. - To mój najbliższy cel. Piękna liczba, byłby to wielki sukces. Będę na to pracował. Możliwe, że ta zmiana pozycji wydłuży mi karierę - uśmiecha się Portugalczyk.
- Zawsze, gdy przychodzisz do nowego klubu, szukasz piłkarzy, w których możesz tchnąć nową energię, nowe życie. Poszukujesz sytuacji typu "quick win". Już teraz wiem, że niektórzy moi zawodnicy zrobią bardzo duży postęp na przestrzeni trzech-czterech miesięcy. Nie ma rzeczy, której nie możesz ich nauczyć. Stereotypem jest też, że nie zmienisz starszego zawodnika - przekonywał trener Kaczmarek w wywiadzie dla "Weszło".
Zmianę najbardziej widać po Gajosie, który po transferze do Lechii w 2019 r. i niezłym początku, stał się ligowym przeciętniakiem, a były miesiące, że wręcz odstawał od ekstraklasowej normy. Teraz znów jest liderem, znów przechodzą przez niego niemal wszystkie ataki. Jednak nie zapomniał, jak odważnie podawać i napędzać zespół. Kluczowe wydaje się to, że on również zrzucił z siebie ciężki plecak pełen defensywnych obowiązków.
- Czujemy się dobrze, widać w drużynie radość. Wyniki też na to wpływają, ale chodzi o coś więcej. Nie chcemy się jednak na tym specjalnie skupiać. Zresztą, trener przypomina nam, że pozycja wicelidera nic nie znaczy, bo tabela jest ważna tylko na koniec sezonu. Teraz myślimy tylko o najbliższym meczu - mówi Paixao. - Rywale nas oglądają, rozpracowują, szukają pomysłu. Będzie nam coraz trudniej, materiału do analizy przybywa. Ale my też ciągle szukamy nowych rozwiązań - zdradza trener Kalkowski, asystent Kaczmarka.
Najbliższy mecz odbędzie się w sobotę o godz. 15. Do Gdańska przyjedzie Górnik Zabrze.