Lech Poznań zdobył z Legią znacznie więcej niż trzy punkty. "O to grał w tym meczu"

Dawid Szymczak
Lech Poznań potrzebował tego zwycięstwa, by na nowo zyskać wiarę w marzenia. Wygrał z Legią Warszawa 1:0, odczarował jej stadion i zwiększył przewagę w tabeli do 15 punktów. Przede wszystkim jednak - zyskał wiarygodność.

- Potrzebujemy punktów jak tlenu - mówił Czesław Michniewicz przed meczem. Ale Lech Poznań w 54. minucie ten tlen Legii Warszawa odciął. Mikel Ishak pewnym strzałem wykończył wtedy doskonałe dośrodkowanie Pedro Rebocho z rzutu wolnego. Lech zdobył najważniejszą bramkę w tym sezonie, wyszedł na prowadzenie, a większość jego kibiców będących na stadionie nawet tego nie widziała, bo znajdowała się pod dużym transparentem. Informacją o golu była cisza, jaka zapanowała na rozśpiewanym stadionie. Legia Warszawa już się nie podniosła. W doliczonym czasie gry butlę z tlenem rzucił jej Kacper Tobiasz, gdy obronił rzut karny wykonywany przez Ishaka. Stadion ożył, zrobiło się niezwykle głośno, ale na boisku konkretów zabrakło. Legia została w tabeli 15 punktów za Lechem, na 15. miejscu, czyli tuż nad strefą spadkową.

Zobacz wideo Sensacyjny kandydat do zastąpienia Wojciecha Szczęsnego. "Sprawdźcie mnie za 5 lat"

Kibice Lecha Poznań znów uwierzą w marzenia. Ich zespół zdał egzamin dojrzałości 

Ale kto sprowadza stawkę tego meczu tylko do trzech punktów, prestiżu, prawdopodobnego wykluczenia Legii Warszawa z gry o mistrzostwo czy nawet doprowadzenia do zwolnienia Czesława Michniewicza, nie ma racji. Dla kibiców Lecha Poznań to był mecz o uwierzenie w marzenia, że klub w roku stulecia wreszcie nie zawiedzie, bo dorósł już do faktycznej walki o mistrzostwo. A dla piłkarzy był maturą. Najważniejszym egzaminem w tym sezonie, bramą do dojrzałości, potwierdzeniem rozwoju, ale i wyzwaniem najtrudniejszym z dotychczasowych.

Gol Ishaka w meczu z LegiąTobiasz obronił rzut karny w 93. minucie meczu, ale to Lech wywiózł z Warszawy 3 punkty!

Spotkania z Rakowem Częstochowa, Wisłą Kraków, Lechią Gdańsk czy Pogonią Szczecin, choć to mocne zespoły, porównać można jedynie do kartkówek. Lepiej ich nie oblewać, ale one są tylko kontrolą pracy w ostatnich tygodniach. Wyjazd na Łazienkowską był podsumowaniem całego dotychczasowego sezonu. Tych dziesięciu kolejek, w których Lechowi przytrafiła się tylko jedna wpadka - w Białymstoku. Posłużył również za weryfikacją, gdzie można zawiesić zespołowi poprzeczkę. W Warszawie drużyna Macieja Skorży mogła się wreszcie uwiarygodnić. To szansa, ale i odpowiedzialność, bo poznański kibic po latach upokorzeń, wywracania się na ostatniej prostej, jest nieufny. Chce klubowi uwierzyć, ale często potrafi to zrobić tylko pozornie, do kolejnej dużej wpadki. Dlatego przed wyjazdami takimi, jak na Łazienkowską, nadzieja miesza się z obawą, że marzenia znów ulecą, bo zespół okaże niegotowy do wielkich wyzwań.

W Warszawie Lech Poznań rzeczywiście się uwiarygodnił. Pokazał, że jest zespołem dojrzałym, gotowym wspólnie cierpieć, przetrzymywać trudne momenty i kąsać rywala przy byle okazji. Wreszcie, po wielu latach nietrzymania nerwów w kluczowych momentach, wytrwał w końcówce, gdy Legia po obronionym rzucie karnym uwierzyła w wyrwanie remisu.

Stadion Legii Warszawa odczarowany. Lech Poznań znów jest liderem

W dodatku stadion przy Łazienkowskiej był dla Lecha miejscem traumatycznym. Najczęściej przyjeżdżał tutaj, by odrabiać straty i gonić Legię, ale bardzo rzadko mu się to udawało. Nawet gdy był w formie, na półtorej godziny magicznie tracił atuty i przegrywał. Ostatnie ligowe zwycięstwo? Październik 2015. Ostatnie 20 lat? Tylko cztery zwycięstwa. Od dawna jednak oczekiwania, że Łazienkowską uda się odczarować, nie były tak duże, jak przed tym meczem.

Lechowi szło - pierwszy raz od trzydziestu lat przyjeżdżał do Warszawy jako lider ekstraklasy, przed przerwą reprezentacyjną pokonał Śląsk Wrocław 4:0 i udowodnił, że porażka 0:1 z Jagiellonią była tylko pechowym wypadkiem przy pracy. Wcześniej efektownie pokonywał Wisłę Kraków i potrafił wychodzić z opresji w meczach z Rakowem Częstochowa i Pogonią Szczecin. Wyglądał coraz dojrzalej, coraz pewniej i spokojniej. Gdy ruszał do Warszawy, pod stadionem żegnał go tłum kibiców. Maciej Skorża przyznał, że nawet sąsiad motywował go w windzie do zwycięstwa. Poznań żył tym meczem. I może mieć po nim olbrzymią satysfakcję: że udało się wygrać, że zespół nie pękł, że wytrzymał trudne chwile, nie zachwiał się w samej końcówce, gdy Ishak zmarnował rzut karny i utrzymał jednobramkowe prowadzenie do końca. 

Kolejny problem Czesława Michniewicza. Poważna kontuzja obrońcy Legii WarszawaCzesław Michniewicz skomentował porażkę Legii z Lechem: Nadrzędne zadanie wykonałem

Pojedynek taktyków. To Maciej Skorża zaskakiwał Czesława Michniewicza 

Czesław Michniewicz to mistrz planowania meczu i wkładania rywalowi kija w szprychy. Za jego wizytówkę robią mecze reprezentacji Polski U-21 z Portugalią, Włochami czy Belgią i spotkania Legii Warszawa w Lidze Europy ze Spartakiem Moskwa i Leicester City. To specjalista od taktycznych fajerwerków. Kibic patrzy na boisko i bez trudu domyśla się, jakie schematy rozrysował na tablicy w szatni. Michniewicz neutralizowanie zalet rywala i zasypywanie różnic w umiejętnościach uczynił widowiskowymi. Ale w lidze od kilku tygodni ma problemy: z ostatnich sześciu meczów przegrał pięć i Lecha Poznań też nie zaskoczył.

Maciej Skorża może nie jest taktycznie tak efektowny i dłużej trzeba pochylić się nad meczami, by zrozumieć, co specjalnego na nie zaplanował, ale to mistrz ligowej prozy i przygotowania swoich zespołów tak dobrze, by jak najrzadziej musiały się dostosowywać do rywali. To jemu kibice przypisują zasługi za postęp Lecha Poznań w tym sezonie: od trafionych transferów, przez wpasowanie w swoją drużynę zawodników, którzy wydawali się niepotrzebni, po narzucenie ofensywnego stylu, który idzie w parze z dobrymi wynikami.

Dariusz Mioduski po golu dla LechaWymowne obrazki po meczu Legii. I Michniewicz i Mioduski zrobili w sumie to samo

W niedzielę Skorża zmierzył się z Michniewiczem trzynasty raz i po raz siódmy wygrał. To on pomysłami zaskakiwał, a nie był zaskakiwany - chociażby skrzydłowi Lecha wielokrotnie zamieniali się stronami, zespołowi pomogli też zmiennicy: Dani Ramirez wywalczył rzut karny, Nika Kwekweskiri wprowadził do środka więcej spokoju, a Michał Skóraś na niewiele pozwolił Filipowi Mladenoviciowi.

Lech zaczął to spotkanie ostrożniej niż poprzednie i czekał na ruch Legii. Miał sporo szczęścia, że gol Artura Jędrzejczyka w 3. minucie nie został uznany i że piłka po uderzeniu Josue trafiła w poprzeczkę, a Mehir Emreli zaraz po przerwie w doskonałej sytuacji uderzył tuż obok bramki. Zespół Skorży, mimo chwilowych problemów, był jednak konsekwentny. Atakował przede wszystkim skrzydłami, polegał na bardzo aktywnych Adrielu Ba Loua i Joao Amaralu, a także ciężko pracującym Ishaku. Gorzej niż w poprzednich spotkaniach działał za to środek pola - z Jasperem Karlstromem i Pedro Tibą. Mimo to Legia na niewiele mogła sobie pozwolić i z dużym trudem stwarzała groźne sytuacje. O zwycięstwie Lecha przesądził rzut wolny, przy którym obrońcy Legii popełnili niewytłumaczalny błąd, zostawiając Ishaka bez opieki.

- Chcemy być sobą - zapewniał przed meczem Skorżą. I faktycznie, w chwili próby, jego Lech nie stracił tożsamości, którą od kilku miesięcy stara mu się wpoić.

Więcej o: