Wymowne obrazki po meczu Legii. I Michniewicz i Mioduski zrobili w sumie to samo

Konrad Ferszter
- Czy przed meczem śpiewam piosenkę "Ta ostatnia niedziela"? Nie, nie myślę o tym - mówił Czesław Michniewicz przed meczem z Lechem Poznań. Po spotkaniu trener mistrzów Polski może chyba jednak ją zanucić. Legia przegrała zasłużenie z Lechem 0:1 i praktycznie straciła szanse na obronę mistrzowskiego tytułu.

Kiedy sędzia Tomasz Musiał zakończył mecz, Czesław Michniewicz szybko podszedł do ławki rezerwowych, uścisnął dłoń Maciejowi Skorży i od razu zszedł do szatni. Trener aktualnych mistrzów Polski zachował się, jakby już wiedział, że jego dni w klubie są już policzone. Mimo doskonałych wyników w europejskich pucharach Legia przegrała kolejny mecz w ekstraklasie, jest na 15. miejscu w tabeli i o obronie mistrzostwa może już raczej zapomnieć.

Zobacz wideo Kuriozalna zmiana Paulo Sousy. Nikt się tego nie spodziewał

W tym samym czasie podobnie zachował się właściciel i prezes klubu, Dariusz Mioduski. On z kolei uścisnął dłonie rządzących Lechem Karola Klimczaka i Piotra Rutkowskiego i skrył się w swojej loży. On chyba już wiedział i podjął decyzję. Zresztą mina Mioduskiego po jedynej bramce meczu mówiła wszystko: zmiany zbliżają się wielkimi krokami.

Już przed meczem spekulowano, że los Michniewicza jest przesądzony. Portal Meczyki.pl poinformował nawet, że Legia jest po konkretnych rozmowach z jednym z polskich trenerów. Patrząc na historię trenerskich zmian w Warszawie, brak zwolnienia Michniewicza w tym momencie będzie ogromną niespodzianką. A może nawet sensacją. Choć Legia przez lata tęskniła i wzdychała do europejskich pucharów, to wygrane ze Spartakiem czy Leicester City nie zrekompensują fatalnej postawy w lidze.

Zasłużona wygrana Lecha

Kiedy zaraz po rozpoczęciu drugiej połowy doskonałą szansę zmarnował Mahir Emreli wydawało się, że przeciętna przed przerwą Legia wreszcie ruszy na Lecha i zacznie grać tak, jak oczekiwaliby tego kibice i trener Michniewicz. Tak się jednak nie stało, a mistrzowie Polski nie potrafili zareagować tak, jak choćby na początku listopada zeszłego roku. Wtedy zespół Michniewicza też przegrywał u siebie z Lechem 0:1, a w końcówce meczu zwycięstwo 2:1 wyszarpali mu zmiennicy - Kacper Skibicki i Rafael Lopes.

Teraz Lopes też wszedł z ławki, jednak ani on, ani Tomas Pekhart, ani pozostali rezerwowi nie byli w stanie odmienić wyniku meczu. Nie byli w stanie odmienić też gry Legii, bo to Lech po strzeleniu gola był bliższy strzelenia kolejnego. A dobre okazje do tego mieli m.in. Michael Ishak i Jakub Kamiński.

Legia w niedzielę potężnie rozczarowała. Chociaż był to dla niej mecz o uratowanie szansy na obronę mistrzostwa Polski i posady Michniewicza, to Lech wyglądał na zespół bardziej zdeterminowany. A przede wszystkim był lepszy piłkarsko, konkretniejszy i skuteczniejszy. Chociaż w pierwszej połowie słusznie nieuznaną bramkę zdobył Artur Jędrzejczyk, a w poprzeczkę trafił Josue, to goście też mieli swoje okazje. Były to m.in. słupek po strzale Adriela Ba Louy, i minimalne pudła Kamińskiego i Ishaka.

Symboliczne jest to, że w ostatnich minutach meczu kibice Legii mogli liczyć już tylko na to, że Lech sam odda zwycięstwo, czyli zrobi to, co zdarzało mu się robić w Warszawie w poprzednich latach. Maciej Skorża jednak odmienił tę drużynę nie tylko piłkarsko, ale też mentalnie, dzięki czemu Lech wygrał przy Łazienkowskiej pierwszy raz od sezonu 2015/16. Co trzeba podkreślić, wygrał w pełni zasłużenie.

Zmiany znów nie zadziałały

- Potrzebujemy punktów w lidze jak tlenu. Wiemy, jaka jest sytuacja, przegraliśmy wiele spotkań. Mamy świadomość, gdzie jesteśmy. Lech dobrze rozpoczął sezon, wygrywa, strzela dużo goli. My mamy jednak swoje atuty, mieliśmy czas, żeby się przygotować i myślę, że będzie to widać na boisku i że zagramy dużo lepiej niż w Gdańsku, bo tamto spotkanie kompletnie nam nie wyszło - mówił Michniewicz przed meczem z Lechem, zapowiadając, że na starcie z poznaniakami na boisko rzuci wszystkie siły.

Trener Legii nie mógł postąpić inaczej i na niedzielny mecz wystawił skład zbliżony do tego, jaki widzieliśmy w europejskich pucharach. Nie zabrakło w nim jednak zmian personalnych, debiutów i kolejnego odejścia od ustawienia z trójką środkowych obrońców. Kolejnego, bo podobnie jak w niedawnym meczu z Rakowem Częstochowa, Legia zagrała w systemie 4-2-3-1. 

W porównaniu do ostatniego meczu w Gdańsku Michniewicz dokonał siedmiu zmian w składzie. Na boisku nie było Cezarego Miszty, Filipa Mladenovicia, Kacpra Skibickiego, Maika Nawrockiego, Ihora Charatina, Tomasa Pekharta i Rafaela Lopesa. Byli za to Kacper Tobiasz, Yuri Ribeiro, Mattias Johansson, Lirim Kastrati, Josue, Mahir Emreli i Luquinhas.

Chociaż w niedzielę przeciwko Lechowi zagrała w teorii najlepsza jedenastka mistrzów Polski, to w ekstraklasie zmiany znów nie dały oczekiwanego efektu. Ribeiro i Johansson mieli wielkie problemy ze skrzydłowymi Lecha: Kamińskim i Ba Louą. Emreli i Kastrati w niczym nie przypominali piłkarzy, którzy robili różnicę w Europie. Luquinhas, choć i tak grał nieźle w porównaniu do ostatniej, słabej formy, to też był bardzo daleki od swojej optymalnej dyspozycji. Jedynymi, do których trudno mieć większe pretensje to Josue, który starał się rozgrywać i przyspieszać grę Legii oraz Tobiasz, który w bramce zrobił, ile mógł. A nawet więcej, bo obronił przecież rzut karny wykonywany przez Ishaka. To jednak zdecydowanie za mało, by pokonać tak dysponowanego Lecha.

Tobiasz jedynym pozytywem

Właśnie, Tobiasz. To było największe zaskoczenie w składzie Legii. Chociaż wiadomo było, że z Lechem nie zagra kontuzjowany Artur Boruc, to spodziewano się, że w bramce, tak samo jak w ostatnich meczach, stanie Cezary Miszta. Michniewicz postawił jednak na o rok młodszego Tobiasza, a jak poinformował na Twitterze Adam Dawidziuk z portalu Legia.net, młody bramkarz dowiedział się o tym w dniu meczu. Michniewicz nakazał też Tobiaszowi wyłączyć telefon, by ten wyciszył się i nie przejmował się napływającymi wiadomościami.

I Tobiasz, chyba jako jedyny w niedzielę nie rozczarował i stanął na wysokości zadania. Młody bramkarz był pewniejszy od Miszty i po meczu nikt nie może powiedzieć, że w meczu z Lechem Legii zabrakło Boruca. W 36. minucie Tobiasz w doskonałym stylu odbił strzał Mateusza Wieteski, który niefortunnie interweniował po dośrodkowaniu z rzutu wolnego. W doliczonym czasie gry bramkarz Legii obronił też rzut karny wykonywany przez Ishaka. Przy dośrodkowaniach był pewny konsekwentny, dojrzały.

Jeśli po niedzielnym meczu przy Łazienkowskiej będą szukać pozytywów, to takim z pewnością będzie Tobiasz. Mimo że legioniści przegrali kluczowe spotkanie i obrona mistrzostwa Polski wydaje się już niemożliwa, to być może zyskali bramkarza na kolejne lata. Po tak słabym meczu, w tak złych okolicznościach dobre dla niej i to.

Więcej o: