Wstyd Legii w ekstraklasie. Niemoc obnażona. Mioduskiemu to się nie podoba

Bartłomiej Kubiak
Sześć zwycięstw w dziewięciu meczach w europejskich pucharach i jednocześnie cztery porażki na siedem spotkań w lidze. Wygrana ze Spartakiem w fazie grupowej, a w ekstraklasie dopiero 15. miejsce, tuż nad strefą spadkową. Dariuszowi Mioduskiemu nie wszystko w pracy Czesława Michniewicza się podoba, ale w Legii słyszymy, że nikt w tej chwili nie myśli o zmianie trenera.

Cztery ligowe porażki to w Legii scenariusz znany już z poprzedniego roku. Rzecz w tym, że wtedy Legia przegrała czterokrotnie, ale w całym sezonie. Teraz przegrywa więcej, niż co drugi ligowy mecz. Sobotnia porażka z Rakowem Częstochowa bolała wyjątkowo. Prestiżowy mecz uwypuklił podstawowy kłopot Legii - słabości w obronie. - Z całym szacunkiem dla Rakowa, ale Legia nie może na własnym stadionie tracić aż trzech bramek - uważa jednak Marcin Mięciel, były napastnik Legii.

Zobacz wideo "Trochę się obawiam, czy Legia nie pójdzie śladem Lecha z poprzedniego sezonu"

- W ogóle traci ich za dużo - dodaje w rozmowie ze Sport.pl. - Górnik Łęczna, który ostatnio przegrał 0:4 z Lechią, też wbił Legii gola. Przegrał co prawda 1:3, ale miał swoje sytuacje. A mówimy przecież o Górniku, ostatnim zespole w tabeli, który nie tylko najgorzej punktuje w lidze, ale też strzela najmniej goli i traci najwięcej - zauważa Mięciel.

W meczu z Rakowem Legii zabrakło koncentracji przy stałych fragmentach rywali - goście strzelali gole po rzucie karnym, rożnym i wolnym. Zabrakło też kontuzjowanego Artura Boruca. Zastępujący go w bramce Cezary Miszta grał niepewnie, spowodował rzut karny.

Problem jest jednak szerszy. - Nie chodzi tylko o formację defensywną, a o cały zespół, który długimi fragmentami nawet dobrze się ustawia i przesuwa - słowem: na boisku wie, co robić - ale przy tym słabo doskakuje do pressingu. Tak samo było w sobotę z Rakowem, który już w pierwszych minutach bez większych problemów przedostawał się z piłką pod pole karne i stwarzał sobie sytuacje - zauważa Mięciel.

Legia w Europie - jakość, ale i szczęście

- Trudno do Legii mieć pretensje o brak zaangażowania czy pomysłu. Stawianie takich zarzutów byłoby teraz niesprawiedliwe - dodaje z kolei inny były legionista Maciej Murawski. - Czasami w piłce tak bywa, że grasz nieźle i przegrywasz, a czasami grasz słabo i wygrywasz. A to wcale nie był zły mecz w wykonaniu Legii. Może nawet najlepszy w tym sezonie albo jeden z lepszych. Oczywiście nie pod kątem wyniku, bo przegrała. Ale przegrała z Rakowem, czyli też nie z byle kim, tylko z bardzo dobrym zespołem - wicemistrzem Polski, który tego lata w eliminacjach do Ligi Konferencji zaprezentował się z niezłej strony - próbuje tłumaczyć sobotnią porażkę Legii ekspert Canal+.

Do wytłumaczenia jest jednak znacznie więcej - wcześniejsze porażki ze Śląskiem (0:1), Wisłą Kraków (0:1) czy Radomiakiem (1:3). Kontrast z wynikami osiąganymi w Europie jest duży. W walce o Ligę Mistrzów i Ligę Europy legioniści nie zawodzili. Od początku lipca grali skutecznie i z pomysłem, pokonywali lepsze zespoły od siebie. - No, ja bym się tak nie rozpędzał, bo do tych pucharowych meczów też można się trochę przyczepić - wtrąca się Mięciel.

Po czym tłumaczy: - Jak na nie popatrzymy, to zobaczymy, że Legia też miała w nich sporo szczęścia. I nie chodzi mi tylko o ostatnie spotkanie ze Spartakiem, kiedy przetrwała nawałnicę i wygrała w Moskwie po golu w doliczonym czasie, ale też o wcześniejsze mecze w eliminacjach. Z Bodo/Glimt w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów, kiedy Norwegowie mieli swoje sytuacje i ten dwumecz mógł potoczyć się zupełnie inaczej, czy na koniec sierpnia ze Slavią Praga w walce o fazę grupową Ligi Europy, kiedy w rewanżu od 3. minuty miała przewagę jednego piłkarza [czerwoną kartkę zobaczył Tomas Holes - red.], ale i tak pozwalała Czechom tworzyć sytuacje.

Drugi problem Legii - nieskuteczność w ataku

Tracenie goli i gra w obronie to jedno. Drugie to nieskuteczność w ataku. Szczególnie w lidze, gdzie Legia strzeliła tylko dziewięć goli w siedmiu meczach, zdobywa średnio 1,3 bramki na mecz. Zwraca na to uwagę też trener Czesław Michniewicz, który po porażce z Rakowem po raz kolejny wskazał, że to był największy problem jego zespołu. - Raków był skuteczny, dlatego wygrał. My skuteczni nie byliśmy. A jak gra się u siebie i ma się tyle sytuacji, to trzeba je wykorzystywać - rozkładał ręce trener Legii.

- Nieskuteczność martwi, bo przecież Tomas Pekhart, Mahir Emreli i Rafael Lopes to super napastnicy, którzy w ekstraklasie łącznie strzelili tylko cztery gole - wylicza Mięciel. - Nie wiem, skąd to się bierze, ale mam podejrzenia, że na ich formę nie wpływa dobrze ciągła rotacja.

- Najlepiej widać to po Pekharcie, który w zeszłym sezonie był pewniakiem - najlepszym napastnikiem Legii, królem strzelców ekstraklasy. Teraz stracił miejsce w składzie, a jak wchodzi z ławki, to nie daje tyle, ile mógłby i ile pewnie sam chciałby dawać. Ja go nawet rozumiem, bo sam byłem napastnikiem i wiem, że jeśli nie masz 100 proc. zaufania od trenera i nie grasz w każdym meczu, pewność siebie automatycznie spada. Głowa trochę inaczej pracuje, zaczynasz się frustrować. Piłka też cię już tak nie szuka w polu karnym, zatracasz instynkt - mówi Mięciel.

Trzeci problem Legii - mentalność

- Jeśli Legia chce uniknąć w lidze nerwowości, musi zacząć odrabiać straty. Tylko że to wcale nie musi być takie proste, jak niektórym może się wydawać - twierdzi Murawski i wskazuje na kolejny problem. - To mentalność, głowa. Nie jest łatwo po pucharowych meczach wrócić do takiej intensywności, jaką masz wtedy, kiedy grasz z najlepszymi. Ja wiem, że często mówi się o tym, że przez cały sezon gra się tak w Anglii, Niemczech czy Hiszpanii i nikt tam z tego powodu nie robi tragedii. Tylko że to nie do końca tak jest, bo te wielkie firmy zazwyczaj grają we wtorek albo w środy, a nie w czwartek. Mają zwykle ten jeden dzień więcej na odpoczynek, a sztab szkoleniowy na dodatkowy trening - zauważa Murawski.

- Poza tym dla tych największych mecze w pucharach to nie jest aż takie przeżycie i stres. Dla takiego Cristiano Ronaldo to jest kolejny dzień w pracy. A dla piłkarzy z ekstraklasy już niekoniecznie. Dla nich gra w Lidze Europy czy nawet w eliminacjach do pucharów to jest wielkie święto i wydarzenie. Moment, w którym mogą pokazać się z dobrej strony i o którym dużo myślą. Także po meczu. Nawet jak przegrają, nie idą od razu spać. Są emocje, adrenalina, stres. To wszystko w nich buzuje. Wyciszenie organizmu często trwa dłużej niż zwykle, bo niewielu zawodników po takich meczach potrafi szybko się położyć. A wręcz przeciwnie: dla wielu oznacza to po prostu nieprzespaną noc - uważa Murawski.

I analizuje dalej: - Po meczach w pucharach często w lidze od razu przychodzą porażki. Po nich też trudno jest zasnąć, bo zwyczajnie jesteś na siebie zły. Za to, że przegrałeś mecz. To wszystko z czasem się na siebie nakłada i po kilku tygodniach masz coraz większy problem z regeneracją i koncentracją. Zawodnicy są zmęczeni, co później odbija się na boisku i wynikach w lidze - mówi Murawski.

"Michniewicz uczy się na żywym organizmie"

Zdaniem Mięciela, nie jest to jednak jeszcze moment, by bić na alarm, choć Legię czekają teraz bardzo trudne miesiące. - Już w zeszłym roku na przykładzie Lecha widzieliśmy, że nie jest łatwo nauczyć zespół grać co trzy dni. Jestem pewien, że trener Michniewicz teraz myśli o tym bardzo intensywnie. Szuka sposobu, jak to pogodzić, a przy tym sam dopiero się tego uczy. Na żywym organizmie, bo przecież w przeszłości nie prowadził zespołów, które musiały się z tym mierzyć. A to jest wyższa szkoła jazdy, bo zupełnie inaczej pracuje się z drużyną, która w tygodniu ma cały cykl treningowy pod jednego przeciwnika w weekend, niż z drużyną, która gra w systemie czwartek-niedziela. Ma trening, rozruch, mecz. Znowu rozruch, lekki trening i kolejny mecz. Dlatego sam jestem ciekaw, jak trener teraz sobie z tym poradzi - dodaje.

- Nic złego się nie dzieje - usłyszeliśmy w poniedziałek w klubie, gdzie zapytaliśmy o to, czy po słabym starcie w lidze posada Michniewicza jest w ogóle w jakiś sposób zagrożona. Legia jest co prawda w tej chwili 15. w tabeli, ma dwa punkty przewagi nad strefą spadkową i aż dziewięć straty do prowadzącego Lecha. Ale ma też w zanadrzu dwa zaległe mecze: z Bruk-Betem i Zagłębiem. W razie wygranych straty w dużym stopniu będą zniwelowane.

Z drugiej strony jednak nie jest też tajemnicą, że Michniewicz i Legia to od dłuższego czasu małżeństwo z rozsądku. Że nie wszystkie personalne wybory trenera podobają się właścicielowi i prezesowi Dariuszowi Mioduskiemu. Michniewicz doskonale zdaje sobie sprawę, że na dłuższą metę obronić mogą go tylko wyniki. I w pucharach, i w lidze, gdzie Legia też musi w końcu pokazać tę ładniejszą twarz. I to najlepiej już teraz - pod koniec września i w październiku, kiedy poza meczami z Leicester i Napoli czekają ją też trudne spotkania z Lechią, Lechem, Piastem i Pogonią.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.