Gdy Vladislavs Gutkovskis strzelił gola, który na dziesięć minut przed końcem dogrywki dawał Rakowowi Częstochowa awans, Marek Papszun wydawał się do końca w to nie wierzyć, a rezerwowy Jakub Arak zastygł trzymając się za głowę. Dziwić to nie powinno, bo dojście do IV rundy eliminacji - po wyeliminowaniu Rubina Kazań - to sukces, który w głowie się nie mieści. Biorąc pod uwagę eliminacje wszystkich europejskich pucharów ostatni raz polski zespół był tam w 2014 roku. Ruch Chorzów przegrał wtedy z Metalistem Charków. A teraz ten awans na wyciągnięcie ręki miał Raków - jeszcze niedawno beniaminek ekstraklasy, absolutny debiutant w pucharach.
Tyle że w ostatniej minucie dogrywki sędzia podyktował rzut karny po rzekomym faulu wprowadzonego kilkanaście minut wcześniej Dominika Wydry. Powtórki pokazały, że rywala nie kopnął, ale powtórki te widzieli tylko telewidzowie, bo na tym etapie eliminacji VAR-u nie ma. - Mamy specjalistę od bronienia rzutów karnych - uśmiechał się na przedmeczowej konferencji trener Papszun. Rzeczywiście Vladan Kovacević, choć w Polsce gra dopiero miesiąc, zdążył już obronić jedenastki w meczach z Legią Warszawa, Piastem Gliwice i Suduvą Mariampol. W kluczowym momencie dwumeczu z Rubinem zrobił to po raz kolejny. Odbił piłkę, a sędzia skończył mecz. Za swojego bohater Raków Częstochowa zapłacił raptem pół miliona euro. Już teraz można stwierdzić, że było warto.
Po znakomitym ostatnim sezonie, w którym Raków wywalczył wicemistrzostwo, Puchar Polski i Superpuchar, w Częstochowie zaczęli się zastanawiać, czy te osiągnięcia da się przebić w kolejnym. W klubie od kilku lat obowiązuje bowiem tradycja poprawiania się z roku na rok: w 2017 roku był awans do I ligi, w 2018 - górna połowa tabeli I ligi, w 2019 - awans do ekstraklasy, w 2020 - pewne utrzymanie w ekstraklasie i wreszcie w 2021 - roku stulecia klubu - historyczne sukcesy. Szansą na ich przebicie byłby awans do fazy grupowej Ligi Konferencji, nowego pucharowego tworu UEFA.
Ale wylosowanie Rubina Kazań w III rundzie eliminacji kazało mocno w te plany zwątpić. Na papierze - patrząc na skład, doświadczenie, budżet i renomę obu klubów - Raków nie miał większych szans. Nadzieję przyniósł dopiero pierwszy mecz, zremisowany 0:0, w którym Rosjanie nie pokazali nic nadzwyczajnego. Więcej było śmiechu z ich wadliwych koszulek niż strachu przed ich akcjami. Aż szkoda, że Raków zadowolił się wtedy bezbramkowym remisem i nie docisnął rywali, bo ci wydawali się mieć słabszy dzień i szanse na wypracowanie skromnej zaliczki przed rewanżem były całkiem realne. Obawa, że w rewanżu piłkarze Rubina będą dysponowani znacznie lepiej, okazały się zresztą zasadne.
To, co wyprawiał Chwicza Kwaracchelia, 20-letni skrzydłowy Rubina, wprawiało w osłupienie. Dryblował jak natchniony, kilka razy przepuścił piłkę między nogami Frana Tudora, kilkadziesiąt razy mijał różnych piłkarzy Rakowa. Podwajali go, w niektórych akcjach nawet potrajali, a on i tak kontynuował swój taniec. Efektownie dośrodkowywał tzw. krzyżakiem, oddawał groźne strzały. Jego koledzy, widząc, w jakiej jest formie, podawali mu piłkę niemal w każdej akcji. Nic dziwnego, że włoskie media donoszą, że chce go Milan, a angielskie dzienniki piszą o zainteresowaniu Tottenhamu. Cena? Rubin oczekuje ponoć przynajmniej 20 milionów euro, choć po czwartkowych popisach w meczu z Rakowem cena może wzrosnąć. Ale mimo takiej gry Kwaracchelii, Rubin gola nie strzelił, choć dwa razy był bardzo blisko - Silvije Begic trafił w słupek, a Sead Haksabanović nie wykorzystał rzutu karnego.
Widoczna w ostatnich latach prawidłowość, że w pierwszym sezonie na nowym poziomie Raków dostosowuje się do okoliczności, a dopiero w kolejnym osiąga sukces, tym razem się nie sprawdziła. W eliminacjach Ligi Konferencji ten rok na otrzaskanie się nie był piłkarzom Marka Papszuna potrzebny. Zaatakowali od razu. Planowo, choć w stylu nijakim, po nerwówce w rzutach karnych, wyeliminowali Suduvę Mariampol, a później to samo - znów po dwóch bezbramkowych remisach w podstawowym czasie gry i dogrywce - zrobili z Rubinem Kazań, rywalem ze znacznie wyższej półki, który znakomicie zaczął ligowy sezon (trzy zwycięstwa, w tym 1:0 ze Spartakiem Moskwa).
I nie sposób mówić o przypadku. Nie minęły cztery minuty, a Raków Częstochowa oddał już dwa groźne strzały na bramkę, raz groźnie dośrodkował i wykonał dwa rzuty rożne. W kolejnych minutach zwolnił, mecz się wyrównał, ale piłkarze Marka Papszuna kontrolowali grę. W drugiej połowie Ivi Lopez zmarnował doskonałą okazję, a w dogrywce sędzia nie podyktował rzutu karnego po faulu na Gutkovskisie. Raków przetrwał trudne chwile przede wszystkim w ostatnim kwadransie. Pomogło szczęście, ale kluczowa była dyscyplina i olbrzymia determinacja. W ostatnich minutach dogrywki wyszedł brak doświadczenia, pewnie trzeba było trzymać piłkę dalej od pola karnego, kraść minuty, jak dzień wcześniej robili to przeciwko Legii Warszawa zawodnicy Dinama Zagrzeb. Najważniejsze jednak, że Raków nie musi tej końcówki żałować, a może się z niej uczyć. Kolejny sprawdzian - ostatni przed fazą grupową Ligi Konferencji - już za tydzień. Rywalem będzie KAA Gent.