Polska ewenementem na skalę Europy. "Tylko pięć-sześć krajów płaci od nas więcej"

Jakub Kręcidło
- Superliga i model solidarnościowy? UEFA już taki ma. I działa on średnio. Polska jest na skalę europejską ewenementem, bo tylko pięć czy sześć krajów w Europie płaci od nas więcej za prawa medialne do rozgrywek pucharowych, ale wraca do nas ledwie skrawek tej kwoty - mówi Marcin Animucki, prezes Ekstraklasy S.A. i członek zarządu European Leagues.

Jakub Kręcidło: Umawialiśmy się na rozmowę o wielkiej Superlidze. Ale zanim siedliśmy do rozmowy, Superliga zdążyła upaść. Bardzo dziwne były te ostatnie dni w piłce. 

Marcin Animucki, prezes Ekstraklasy S.A.: Dawno nie było tak intensywnie. Sytuacja zmienia się nawet nie z dnia na dzień, a z godziny na godzinę. Przecież jeszcze w piątek prezes ECA i Juventusu, Andrea Agnelli, nie tylko negocjował nowy format Ligi Mistrzów, ale jeszcze szedł ramię w ramię z UEFA i deklarował, że wszystko mu pasuje... Gdzie tu sens? Gdyby jeszcze w piątek zadeklarowali: "Słuchajcie, nie podoba nam się format Ligi Mistrzów, chcemy rewolucji", to dałoby się zrozumieć ich zachowanie. Przeszło przez piłkarski świat solidne trzęsienie ziemi, po którym jest wielu rannych i zdradzonych. Właściciele dwunastu klubów chcieli rzucić rękawicę zastanemu porządkowi, by stworzyć Superligę – rozgrywki jeszcze ekskluzywniejsze niż obecna Liga Mistrzów, do której przedstawiciele większości federacji realnie i tak nie mają szans się dostać. Superliga powstała i upadła w 72 godziny, ale nie oznacza to jej końca, bo zaangażowany został zbyt duży kapitał, także pozaeuropejski. Nadchodzą jeszcze bardziej intensywne tygodnie. 

Zobacz wideo

Czy zaskoczyła pana chęć stworzenia Superligi?

Nie. Ledwie miesiąc temu na spotkaniu European Leagues (organizacja zrzeszająca 37 lig z Europy, w tym wszystkie czołowe ligi; Animucki jest jej członkiem zarządu - przyp. red.) szef LaLiga, Javier Tebas, mówił, że piętnaście klubów szykuje się do stworzenia Superligi. Takie sygnały docierały do nas od lat i wiedzieliśmy, że trwają prace nad koncepcją. Kluczowe było to, że szefowie trzech lig i federacji wraz z UEFA zareagowali i szybko, i konkretnie. Gdyby był jakiś wyłom, gdyby np. Włosi pomyśleli, że to niezłe rozwiązanie, pewnie sytuacja wyglądałaby inaczej. Ale do niczego takiego nie doszło. Zresztą, w Superlidze od początku wiele rzeczy wydawało się niespójnych. W weekend spływały informacje o tym, że 12 klubów planuje przewrót. 12, nie 15, jak zapowiadał Tebas, bo wycofały się Bayern, Borussia i PSG. Projekt z dwunastoma klubami z trzech lig brzmiał mniej konkretnie niż ten z piętnastoma z pięciu. Nastał okres przeciągania liny i moment, w którym padło "Sprawdzam". Karty na stół. Wyleciały nie dwójki i trójki, a naprawdę poważne karty. Tyle że kluby, których przedstawiciele zasiadali również w najważniejszych komitetach UEFA czy ECA, zagrały nimi w taki sposób, że ciężko będzie wrócić do normalnych rozmów. Relacje, które budowano latami, zostały całkowicie zniszczone. Dochodzi do zmian na szczytach klubowego futbolu, pojawiają się nowe postaci w ECA czy w UEFA. Zaangażowane zostały także poważne postacie ze świata polityki, na czele z Emmanuelem Macronem czy Borisem Johnsonem. Na razie trudno cokolwiek przewidywać.  

Jak pan, jako były sędzia koszykarski, zapatruje się na porównania Superligi do koszykarskiej Euroligi?

Z pozoru sytuacja była podobna. Była grupa ludzi z pomysłem stojącym w poprzek tradycyjnemu myśleniu, które my, Europejczycy, zwykliśmy uważać za jedyną słuszną drogę, niezależnie od tego, co myślą Amerykanie czy Azjaci. I wtedy, i teraz temat odłączenia się budził wielkie kontrowersje. Euroliga powstała i stworzyła rozgrywki dla siebie, ale robiła to w innych okolicznościach. I Euroliga, i Superliga miały powstać bez udziału federacji, ale Euroliga powstawała przy kooperacji lig oraz klubów. Teraz były same kluby, bez jakiegokolwiek instytucjonalnego wsparcia. Gdyby ECA czy pięć dużych lig wsparło projekt Superligi, pewnie sytuacja potoczyłaby się zdecydowanie inaczej.

Pojawia się sporo głosów, że Superliga spadła UEFA z nieba. Nie dość, że federacja pokazała siłę, to jeszcze dostała kredyt zaufania, by zrobić właściwie, co zechce. Nowy format Ligi Mistrzów też budził duże kontrowersje, ale został przegłosowany praktycznie bez echa. A już teraz spekuluje się, że UEFA i ECA planują stworzenie spółki zarządzającej europejskimi pucharami, która miałaby zostać dofinansowana kilkoma miliardami euro przez jeden z funduszów inwestycyjnych.

Pytanie, czy da się zarabiać więcej, pada od lat. Wielcy twierdzą, że tak, że wystarczy grać w jeszcze bardziej ekskluzywnym gronie. Są zdania, że jeśli będą większe pieniądze dla mniejszej liczby klubów, to łatwiej im będzie rosnąć w siłę. I to oczywiście prawda. Ale prawdą jest też, że Superliga tylko powiększyłaby dysproporcje. A to stoi w sprzeczności z dążeniami szefów największych lig, którym zależy na zwiększaniu konkurencyjności. Generalnie rzecz ujmując, rozwarstwienie nikomu się nie opłaca, tak samo jak poznanie mistrza jeszcze przed startem rozgrywek. Prestiż klubu, jak i rozgrywek, buduje się dzięki ligowym sukcesom. Fundamentem futbolu jest rywalizacja na boisku, w której przegrać może też faworyt. Analitycy zatrudniani przez kluby patrzą dziś w tabelki i widzą, że szacowane przychody nie wystarczają do pokrycia kosztów, ale droga do tej sytuacji prowadziła m.in. przez nadmierne rozpasanie i wydawanie na transfery nieprawdopodobnych sum. Rynek w Europie mocno się schłodził, ale nadal są to olbrzymie kwoty. 

Liga Mistrzów w nowym formacie zawłaszcza dodatkowe cztery terminy w środku tygodnia, a trzeba pamiętać, że kalendarz nie jest z gumy. Anglik czy Hiszpan powie: "Halo, a kiedy mam zagrać jeden puchar, drugi puchar...". Nie można zapominać, że w ich przypadku każda środa to duże pieniądze dla ligi czy federacji. Wielkie ligi, jak Premier League czy LaLiga, generalnie otrzymują zdecydowanie więcej pieniędzy ze sprzedaży swoich praw niż z UEFA. Inną strukturę mają mniejsze ligi, jak na przykład Czesi czy Chorwaci, gdzie każdy awans do fazy grupowej oznacza duże wpływy dla klubu i całych rozgrywek, a same prawa są zdecydowanie tańsze. Wracając jeszcze do Superligi, jej twórcy deklarowali, że chcą grać we wtorki i w środy. Ale nie zdziwiłbym się, gdyby później padły hasła, żeby przenieść mecze na weekend. Albo na inne rynki. Tylko pytanie, gdzie w tym wszystkim byłby kibic. Jeśli ktoś zastanawiał się, czy kibicom by się to spodobało, to ostatnie dni dały odpowiedź, że zdecydowanie nie.

Wielki futbol zawsze był sportem różnych prędkości. 

Przychody UEFA z trzech rozgrywek pucharowych dają kwotę rzędu czterech miliardów euro. Zdecydowana większość tych pieniędzy trafi do klubów rywalizujących w Champions League, a do ekip z Ligi Europy i Conference League około 700 milionów euro. Poświęcamy temu tematowi dużo czasu, podkreślając, że dla nas, Ekstraklasy, nowy system pucharowy jest szansą. Dzięki stworzeniu Conference League rozgrywki UEFA stały się bardziej inkluzywne i znowu jest w nich miejsce dla drużyn z całego kontynentu. To dla nas możliwość zbudowania kapitału punktowego i potencjału, by startować wyżej. Trzeba też mieć świadomość, że w ostatnich latach przychody z rozgrywek europejskich rosły bardzo dynamicznie. Jeszcze kilkanaście lat temu w Lidze Mistrzów zarabiało się takie kwoty, które dziś można otrzymać nawet w Lidze Europy. 

Florentino Perez dużo mówił o mechanizmie solidarnościowym. Podawał przykład piramidy – że jeśli bogaci będą bardzo bogaci, to i biedni staną się mniej biedni, bo skapnie im kasa ze szczytu. Wierzy pan, że w Superlidze rzeczywiście by do czegoś takiego doszło?

UEFA już teraz ma wypracowany model solidarnościowy, ale działa on w moim odczuciu średnio. Polska jest na skalę europejską ewenementem, bo tylko pięć czy sześć krajów w Europie płaci od nas więcej za prawa medialne do rozgrywek pucharowych, ale wraca do nas ledwie skrawek tej kwoty. Nie mając zespołu w Lidze Mistrzów z opłaty solidarnościowej dostajemy około miliona euro. Gdy grała w niej Legia, były to mniej więcej cztery miliony euro. Ale czy możemy myśleć o wyrównywaniu szans, gdy kluby z pięciu największych lig dostają z tego funduszu znacznie więcej niż kraje mniej rozwinięte piłkarsko? Moim zdaniem to niekoniecznie ma sens. 

Ruch pieniędzy w biznesie jest prosty. Kibic płaci telewizji. Ta wykłada kilkadziesiąt milionów euro na zakup praw. A UEFA daje nam z tego milion euro. Potem ktoś wychodzi i mówi: "Oto wasza wypłata solidarnościowa". Nie brzmi to zbyt sensownie. Raczej sprawia wrażenie, że polski telewidz dokłada do rozwoju europejskiej piłki. Ale to nie tylko nasz problem. Również w Szwajcarii w związku z brakiem sukcesów w Europie dostrzeżono ostatnio tę niekonsekwencję. Niedawno prezes tamtejszej ligi powiedział mi, że kluby były bardzo zawiedzione, bo sumy pieniędzy otrzymywane z UEFA zdecydowanie spadły. My musimy się z tym mierzyć co roku. Czasem Legia lub Lech "szarpną", ale potrzebujemy grać w pucharach regularnie i nawet występy w Conference League byłyby krokiem w dobrym kierunku.

Pozostaje nam nadganiać stracony czas?

W latach 90. mieliśmy sukcesy na arenie międzynarodowej, ale nie mieliśmy stadionów, infrastruktury czy odpowiedniej organizacji. Później nadeszła era korupcji, która zniszczyła polski futbol i trzeba go było budować od zera. Przy okazji Euro otworzono wiele pięknych stadionów i zaczęliśmy zmierzać w dobrym kierunku, ale to długa droga. Gdy przed blisko dziesięcioma laty przychodziłem do Ekstraklasy, przychody z praw medialnych wynosiły około 90 milionów złotych. Teraz to już ćwierć miliarda i są nadzieje na dalsze wzrosty. Brakuje pieniędzy z UEFA, ale rozwijamy się i próbujemy iść do przodu nawet w trakcie pandemii, przez którą w ostatnich miesiącach nasze kluby straciły 80-90 milionów złotych z dnia meczowego, sprzedaży pamiątek i tak dalej. Nie jest łatwo, ale gonimy. I mogę zadeklarować, że gonić nie przestaniemy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA