W Polsce nieco lekceważy się dwa lata, przez które Maciej Skorża prowadził reprezentację Zjednoczonych Emiratów Arabskich do lat 23. Ale im dłużej myśli się nad wyzwaniami, które czekają na niego w Lechu Poznań, tym bardziej dochodzi się do wniosku, że doświadczenie tam zdobyte może mieć bardzo duże znaczenie.
Skorża wraca do Lecha po sześciu latach, do polskiej piłki po przeszło trzech. Nadzieje w Poznaniu odżyły, bo mowa o trenerze z trzema mistrzostwami Polski, ale są też obawy, skoro ostatnie dwa kluby Skorża zostawiał na ostatnich miejscach w tabeli. W Lechu i Pogoni Szczecin przyczyny niepowodzeń nie leżały na boisku. Z jakim piłkarzem nie rozmawiamy, jesteśmy przekonywani, że pod względem doboru taktyki, analizy przeciwnika i planowania treningów Skorża jest świetny. Gorzej u niego z budowaniem relacji międzyludzkich. Piłkarze odwracali się od Skorży, bo byli nim zmęczeni, nie trafiały do nich jego sposoby motywacji i sposób bycia.
W kontekście pracy Macieja Skorży w Poznaniu ważne mogą być słowa Nenada Bjelicy, który kilka dni temu opowiedział w chorwackich mediach, że gdy był trenerem Lecha i walczył o mistrzostwo Polski, prezesi namawiali go do wystawiania młodych piłkarzy - zdaniem trenera - niegotowych do gry w ekstraklasie. Jego cele i klubu się rozjeżdżały: on chciał walczyć o tytuł, prezesi promować młodych zawodników. Bjelica nie pierwszy raz zarzucił im brak ambicji. Podobne zdanie ma też zresztą kilku byłych piłkarzy: Matus Putnocky mówił o tym po transferze do Śląska Wrocław, a Emir Dilaver po odejściu do Dinama Zagrzeb. Czy Skorża zdoła przekonać swoich szefów do zmiany priorytetów? Czy dostanie od nich narzędzia, by realnie walczyć o mistrzostwo Polski? Jak duży będzie miał wpływ na funkcjonowanie klubu i - co się z tym wiąże - jak będzie przebiegała jego współpraca z Tomaszem Rząsą, który sześć lat temu był w jego sztabie, a dziś jest dyrektorem sportowym, czyli de facto przełożonym trenera. Obaj się lubią, ale sytuacja i tak może okazać się niewygodna. Obawa, że ambicja Skorży zderzy się z zachowawczością prezesów i zmiany w klubie skończą się na odejściu Dariusza Żurawia, jest tym bardziej uzasadniona, że poprzedni trenerzy nie zdołali wpłynąć na ogólne funkcjonowanie klubu.
Nowy trener Lecha przyznał na pierwszej konferencji prasowej, że jeszcze nigdy nie negocjował z klubem tak długo. Dodał, że nie chodziło o finanse, bo co do wysokości zarobków porozumiał się błyskawicznie. Możemy się zatem domyślać, że Skorża sporo czasu poświęcił m.in. na znalezienie odpowiedzi na postawione wyżej pytania. I skoro kontrakt podpisał, to znaczy, że z ustaleń musiał być zadowolony. Słyszymy, że mimo ostatnich niepowodzeń w polskich klubach, trener wciąż ma wysoką samoocenę i nie dążył desperacko do złożenia podpisu pod kontraktem. Chciał to zrobić na odpowiednich warunkach.
Pytanie, czy Skorża uczy się na błędach, jest jednym z najważniejszych. Podczas poprzedniej kadencji w Lechu zdobył mistrzostwo, ale już cztery miesiące później zespół był na ostatnim miejscu w tabeli, a on został zwolniony.
- Po zdobyciu mistrzostwa mieliśmy krótki urlop, w międzyczasie mecze reprezentacji i zaczęliśmy eliminacje europejskich pucharów. Po piekielnie ciężkim sezonie mieliśmy tylko osiemnaście dni na przygotowanie. Emocjonalnie byliśmy wypaleni. Liczyłem jednak, że perspektywa gry w Lidze Mistrzów będzie naszym antidotum. Zaczęliśmy grać i mieliśmy 17 meczów co trzy dni. Żadnego pełnego mikrocyklu. Po pewnym czasie widziałem, że uchodzi z nas powietrze, w szatni zaczynało brakować tej pozytywnej energii, którą mieliśmy w końcówce sezonu. Zaczęły się porażki, a z nimi coraz więcej złych emocji, które rozbijały nas od wewnątrz. Zawodnicy potrzebowali więcej luzu, byli zmęczeni psychicznie i fizycznie - wspominał ten okres Skorża.
On sam nie potrzebował wtedy odpoczynku. Gonił swoje marzenie - grę w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Nigdy się do niej nie zakwalifikował, a bardzo tego pragnął. Skupiał się tylko na tym. Dokręcał śrubę, narzucał jeszcze większą intensywność, zrobił się nerwowy, drażliwy. Lech miał pecha w losowaniu. Trafił na FC Basel. W pierwszym meczu przegrał u siebie 1:3. Skorża miał wówczas wpaść w szał. - Krzyczał w szatni tak, że jego głos przebijał się przez dwie czy trzy ściany - słyszymy w klubie. Miał wyciągać na środek piłkarzy, którzy go zawiedli. Podsumowywał ich grę tak, że niektórzy mieli ponoć łzy w oczach. Zawodnicy czuli, że trener przesadził. Część uznała, że Skorża ich nie krytykował, a obrażał. Relacji z drużyną nigdy nie udało mu się odbudować.
Później Jacek Rutkowski, ówczesny właściciel Lecha, powiedział, że Skorża to dobry trener na spokojne czasy. Gdy zaczynał przegrywać, popełniał kolejne błędy. W Poznaniu znacząco się zmienił: będąc młodym trenerem Amiki Wronki zabierał na mecze wyjazdowe wszystkich piłkarzy, w autobusie znalazło się kiedyś miejsce nawet dla Sebastiana Przyrowskiego z nogą w gipsie. W Lechu natomiast o kontuzjowanych zdarzało mu się zapomnieć, a rezerwowym poświęcać znacznie mniej uwagi. Skorża winnych szukał dookoła, piłkarze podejrzewali, że sam wybiela się przed kibicami i to ich rzuca na pożarcie, oskarżając o lenistwo i niskie umiejętności. Najchętniej za wszystko odpowiadałby sam, bo zrobił się niezwykle podejrzliwy. Do tego stopnia, że przed meczem z Zawiszą Bydgoszcz prowadzonym przez Mariusza Rumaka, jego poprzednika w Lechu Poznań, miał być przekonany, że ktoś z klubu, po starej znajomości, poda Rumakowi skład szykowany na to spotkanie. Do końca miał więc zwlekać z jego ogłoszeniem i osobiście dostarczyć protokół meczowy do sędziów, by po drodze nie wpadł w ręce Rumaka. Mimo ostrożności Lech przegrał 0:1.
Skorża przekonuje, że dokładnie przyjrzał się błędom, które popełnił w Lechu Poznań i które powtórzył w Pogoni Szczecin. Później rozmawiał z kilkoma piłkarzami, dopytywał, jak wtedy odbierali jego zachowania. Zgubiła go niecierpliwość, przesadna ambicja. Za rzadko widział w piłkarzach ludzi. Tego wszystkiego musiał nauczyć się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. To specyficzne miejsce do pracy. Piłkarze są tam wyjątkowo wrażliwi na krytykę i mają duże wpływy u przełożonych trenera. Gdy coś im nie pasuje, lubią odwiedzić władze klubu lub federacji. W pracy każdego selekcjonera budowanie relacji międzyludzkich bywa ważniejsze od dobrania odpowiedniej taktyki, ale w Emiratach jest to tym bardziej widoczne. Pojawiali się tam uznani trenerzy z Europy, gwałtownie wprowadzali swoje zasady, a po chwili już ich nie było. W takich warunkach Skorża wytrzymał dwa lata. W Emiratach musiał rozwinąć się w aspektach, w których zawodził w Polsce.
- Tam najważniejsza jest umiejętność trafienia do zawodnika i zmotywowania go. Na tym wszystko się opiera. Nie przejdzie mocne krytykowanie zawodników. Zdarzają się piłkarze, którzy po czymś takim śmiertelnie się obrażają i więcej dla takiego trenera nie chcą zagrać. Wcześniej się denerwowałem, że zawodnik spóźnił się kilka minut na trening. A oni są do tego przyzwyczajeni, dla nich dziesięć minut to żadne spóźnienie. Ale w Emiratach też pewne rzeczy musiałem poukładać. Trzeba tam bardzo umiejętnie dostosować proces treningowy do kultury i stylu życia. Przykładowo podczas szczególnie krótkich kilkudniowych zgrupowań woleliśmy zrezygnować z porannych treningów, bo zawodnicy nie zdążyliby przestawić się ze swojego codziennego trybu życia. W klubach ze względu na upały i nocne pory modlitw zazwyczaj trenują raz dziennie, wieczorami. Musiałem się do nich dostosować - mówił nam Skorża kilka miesięcy temu.
W Emiratach musiał nauczyć się chodzenia na kompromis, przymykania oka na drobne występki piłkarzy i cierpliwości do swoich szefów. Pracował w cieniu pierwszej reprezentacji, wiecznie musiał coś negocjować i upominać się o swoje. Ale bez uderzania ręką w stół. Takie zachowanie tam nie przejdzie. Chciał zwolnić piłkarzy z klubu? Musiał negocjować. Chciał przesunąć ligowe spotkania, żeby móc lepiej przygotować się do kluczowych meczów eliminacyjnych? Musiał interweniować na górze i pisać listy.
- Musiałem lawirować między różnymi sprawami: historiami rodzinnymi zawodników, walką z klubami o udostępnienie piłkarzy, czy powołaniami zawodników do odbycia obowiązkowej służby wojskowej. Uroczystości rodzinne są tam tak ważne, że zawodnik musiał być na nie zwalniany, choćby nie wiem, co się działo. Cały czas słyszałem: trenerze, taka tradycja, on po prostu musi tam być. Ich tradycja i kultura ma bardzo duży wpływ na to, co się dzieje w sporcie. Na pewno doświadczenia stamtąd w jakimś stopniu mnie zmieniły. Czy jestem bardziej asertywny? Zdystansowany? To pewnie wyjdzie dopiero w kolejnej pracy. Ale czuję się innym trenerem. Na pewno mam bogatszy warsztat. Metody zaczerpnięte od trenerów stamtąd, przede wszystkim holenderskich, zrobiły na mnie wrażenie i będę chciał część pomysłów wdrożyć u siebie - mówił Skorża.
Na pewno do Lecha Poznań przychodzi trener ambitny i głodny codziennej pracy. Gdy spotkaliśmy się ze Skorżą w połowie sierpnia w Opalenicy, akurat trenowało tam AS Monaco. Trener był w swoim Disneylandzie: mógł bez żadnych przeszkód przyglądać się Niko Kovacowi, który zaczynał pracę w nowym klubie. Boiska nie były osłonięte, zza linii bocznej słychać było odprawy. Skorża notował, później siadał z tablicą i omawiał z Rafałem Janasem, swoim asystentem, różne taktyczne aspekty. - Trenerem jest się zawsze. To co przeanalizujemy teraz na pewno prędzej czy później się przyda - mówił. Odbył kilka kursów, uczestniczył w konferencjach. W wolnych chwilach nadrabiał mecze Ekstraklasy, z dystansu spoglądał na ostatnie lata swojej kariery. Wciąż coś analizował, czytał biografie najlepszych trenerów. I co mu zaimponowało u Mauricio Pochettino? Spokój.
- Trzy lata temu byłem na meczu Monaco z Tottenhamem w Lidze Mistrzów. Monaco wygrywało, a ja cały czas obserwowałem Pochettino. Myślałem sobie: o co chodzi, facet przegrywa mecz, odpada z Ligi Mistrzów, a jest tak spokojny. Byłem w szoku. Nie widziałem po nim żadnych nerwowych reakcji, nawet po meczu, gdy już schodził do tunelu. Wyglądał jakby nie miał na sobie żadnej presji. Jego książkę zacząłem od rozdziału z tym meczem. I tam on mówi, że był bardzo wkurzony, jak mało kiedy, ale nigdy nie chce pokazać swojej złości na zewnątrz, bo to wpływa na zespół - opowiadał.
Jeśli tylko Skorży uda się zamienić swoje słowa w czyny, to do ekstraklasy wróci znacznie lepszy niż z niej odchodził.