- Zimą się wzmocniliśmy, bo chcemy zbudować mocniejszy zespół i powalczyć w tym, ale też w następnym sezonie o coś więcej - mówił trener Lecha Dariusz Żuraw, który w sobotnim spotkaniu z Górnikiem wystawił od początku dwóch nowych piłkarzy: Bartosza Salamona i Jespera Karlstroma.
Ani jeden, ani drugi niczym specjalnym się nie wyróżnili. Chyba, że Karlstrom brutalnym faulem, za który już w 3. minucie zobaczył żółtą kartkę. Ale porywająco nie grał w ogóle cały Lech. I już od 7. minuty przegrywał z Górnikiem 0:1. Gola strzelił wtedy Alex Sobczyk, ale duża w tym zasługa też Bartosza Nowaka, a jeszcze większa Jesusa Jimeneza, który w polu karnym wystawił piłkę Sobczykowi.
W 16. minucie mogło być 1:1. I by było, gdyby nie Giannis Masouras, który wyręczył Martina Chudego i wybił piłkę z linii bramkowej, zatrzymując w ostatniej chwili strzał Filipa Szymczaka. To była najlepsza okazja Lecha przed przerwą, kiedy Kolejorz miał też dwa rzuty karne. Oba jednak anulowane po interwencji VAR. I oba po rzekomych faulach Norberta Wojtuszka. Najpierw na Tymoteuszu Puchaczu (27. minuta), a później na Michale Skórasiu (32.).
Po przerwie Lech nie grał dużo lepiej, ale zdołał doprowadzić do wyrównania. W 60. minucie po stałym fragmencie gry. Rzucie rożnym i dośrodkowaniu Alana Czerwińskiego do Thomasa Rogne, który głową pokonał Chudego. Więcej bramek już nie padło. Mecz skończył się remisem 1:1.
Górnik w tej chwili traci do lidera pięć punktów. Lech, dla którego był to czwarty ligowy mecz bez wygranej, na półmetku sezonu traci aż 13 punktów. Ale zaraz może tracić 14, jeśli w niedzielę Legia wygra na wyjeździe z ostatnim w tabeli Podbeskidziem i przeskoczy Pogoń w tabeli. Początek meczu Podbeskidzie - Legia o 17.30.