Największa zagadka przed rundą wiosenną Ekstraklasy. "To może zrobić tylko rząd"

Sportowo Ekstraklasa może być na trzydziestym miejscu w Europie, ale organizacyjnie jesteśmy zdecydowanie wyżej. Jestem zbudowany tym, jak sobie radziliśmy z koronawirusem - mówi Marcin Stefański, dyrektor operacyjny Ekstraklasy S.A.

Jakub Kręcidło: Za nami runda jesienna Ekstraklasy. Przełożono kilka meczów, ale nie było walkowerów, kończymy w terminie, rozgrywając wszystkich 248 zaplanowanych spotkań. Chyba musi być pan zadowolony?

Marcin Stefański, dyrektor operacyjny Ekstraklasy S.A.: Szczerze mówiąc, jestem. I to bardzo. Latem wydawało nam się, że startujemy w sytuacji ekstremalnej. Nigdy wcześniej nie zaczynaliśmy gry tak późno. Zastanawialiśmy się, co zrobić, by móc wpuścić na trybuny 100 proc. kibiców. Mieliśmy nadzieję, że sprawy koronawirusowe okażą się przeszłością. Że przypadki, jeśli będą, to śladowe. Czas pokazał, jak bardzo się pomyliliśmy. Skończyliśmy rundę z pustymi trybunami, a około 40 proc. osób związanych z klubami Ekstraklasy przechodziło Covid-19! To odsetek zdecydowanie przewyższający średnią krajową. Kolosalna liczba, której nikt się nie spodziewał. Gdybym latem wiedział to, co wiem dziś, bałbym się. I to bardzo. Ale wykonaliśmy znakomitą pracę, na bieżąco reagując na wszelkie kłopoty. Obraliśmy słuszną drogę i chciałbym, byśmy na niej pozostali do końca rozgrywek, ale na horyzoncie nieustannie pojawiają się nowe problemy.

Zobacz wideo Odszedł z Legii i robi furorę. "Ma decydujący wpływ na grę Śląska". Najlepsi młodzieżowcy w ekstraklasie

Czego boi się pan dziś najbardziej?

Nie wiem. Bo granica strachu ciągle się przesuwa. Wiosną zamykaliśmy świat i ligę, bo było kilka zakażeń. Teraz są ich tysiące. Ale okazuje się, że dalej możemy grać. To wszystko zawdzięczamy znakomitej pracy wszystkich osób zaangażowanych w organizację meczów - od piłkarzy, przez Ekstraklasa LivePark aż po zespół medyczny. Patrząc z zewnątrz, decyzja o przełożeniu meczu wydaje się prosta. Ale dla nas wiąże się ona z ogromną odpowiedzialnością. Najważniejsze jest zdrowie. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, ale przed powrotem zakażonego zawodnika na murawę przechodzi on mnóstwo badań. Sam negatywny wynik nie wystarczy. Nie każdy przeszedł chorobę bezobjawowo, nie mieliśmy też żadnych skrajnych przypadków, ale są gracze, którzy do pełni zdrowia jeszcze nie wrócili. 

Szczepienia pomogą załatwić sprawę?

To dla nas największy znak zapytania przed startem rundy wiosennej. Kiedy będą szczepionki? Jak będzie wyglądać plan szczepień? Nie możemy też narzucić ich zawodnikom. To może zrobić tylko rząd, choć zespół medyczny sugerował piłkarzom szczepienia na grypę przed startem sezonu, co ułatwiało zdiagnozowanie koronawirusa. Już teraz słyszymy jednak plany linii lotniczych, które mówią, że nie wpuszczą niezaszczepionych pasażerów na pokład samolotów. W Europie jest strach przed nieznanym i wszyscy mają wątpliwości, tym bardziej że znów wchodzimy w okres niepewności. Kolejne kraje się zamykają, ograniczony jest ruch w przestrzeni powietrznej. A w piłce bez łatwego podróżowania stają kontynentalne puchary czy eliminacje mistrzostw świata. To oczywiście czarny scenariusz, jednak na dziś jest on dla mnie znacznie bardziej realny niż ten, w którym na trybuny wraca 100 proc. kibiców.

Dużo miał pan takich czarnych scenariuszy? 

Moi współpracownicy śmiali się, że jestem specjalistą w ich przygotowywaniu, ale dzięki temu byliśmy gotowi na wszystko. Odnalezienie się w tej szalonej rzeczywistości nie jest łatwe. Teraz mamy krótką zimową przerwę, jednak np. zamknięcie hoteli byłoby dla nas wielkim problemem. O ile z piłkarzami, jako profesjonalnymi sportowcami, jeszcze byśmy jakoś sobie poradzili, to co z ekipami transmisyjnymi? Z organizacją meczu? Z komentatorami? Z mediami? Z tym kłopotem na razie muszą radzić sobie inne ligi. Nam pozostaje mieć nadzieję, że po 17 stycznia sytuacja unormuje się na tyle, że obostrzenia zostaną złagodzone. 

Pandemia zweryfikowała relacje z partnerami?

Wszyscy zdają sobie sprawę, że bez współpracy nie ma szans na przetrwanie. Nasze relacje z Canal+ i TVP były modelowe, tak samo jak z klubami, które nam pomagały. Gdyby nie ich elastyczność, na przykład przy rozgrywaniu meczów awansem w kluczowym momencie sezonu, jakim były dziewiąta i dziesiąta kolejka, byłby problem. A tak, jesteśmy w dobrej sytuacji. Wszyscy mają świadomość, że ten biznes da się uratować wyłącznie w sytuacji, gdy stosujemy się do reguł, zwłaszcza że nie ma kibiców na trybunach i ciągle w tle wisi ryzyko przerwania rozgrywek.

Był moment, w którym pomyślał pan sobie: "nic z tego nie będzie"?

Nie. Jako naród, ale też jako środowisko piłkarskie, możemy mieć problemy na co dzień, ale dobrze radzimy sobie w sytuacjach kryzysowych. Jeśli trzeba działać, działamy. Problemów było mnóstwo. Za nami najtrudniejszy rok w najnowszej historii organizacji rozgrywek sportowych z wyzwaniami na każdym kroku, a trudno wskazać mi błędy. Sportowo Ekstraklasa może być na trzydziestym miejscu w Europie, jednak organizacyjnie jesteśmy zdecydowanie wyżej. Jestem naprawdę zbudowany tym, jak sobie radziliśmy. 

Czy któremuś z klubów grozi upadłość?

Na dzisiaj - nie. Jeśli nie dojdzie do jakiejś nagłej zapaści, wszyscy powinni bez problemów utrzymać się na powierzchni. To też efekt naszej współpracy z Canal+ i TVP. W tym sezonie nie dogramy całych rozgrywek, będzie siedem kolejek mniej, niż pierwotnie planowaliśmy (30 zamiast 37), ale kluby i tak dostaną wszystkie pieniądze. Partnerzy mediowi zrozumieli naszą sytuację, za co jesteśmy im bardzo wdzięczni, tym bardziej gdy patrzymy na to, co dzieje się we Francji. W Ligue 1 nie dokończono sezonu 2019/20, a teraz pojawia się potężny kryzys finansowy po wycofaniu się partnera telewizyjnego, czyli firmy Mediapro. Częścią planowania opartego o czarne scenariusze była rozważna polityka finansowa. Budżety konstruowaliśmy na pewnych pieniądzach z praw sponsorskich, z telewizji. By przetrwać, trzeba spełnić dwa warunki – najpierw musimy dokończyć rozgrywki, a kolejny sezon musi być normalniejszy. Cokolwiek to znaczy. 

Jeszcze jesienią (tu zdjęcie z wrześniowego meczu Pogoni ze Śląskiem) kibice w Polsce mogli wchodzić na stadiony
Jeszcze jesienią (tu zdjęcie z wrześniowego meczu Pogoni ze Śląskiem) kibice w Polsce mogli wchodzić na stadiony Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Wyborcza.pl

Praca nad organizacją rundy wiosennej już trwa?

Wysłałem do zespołu medycznego listę zagadnień po rundzie jesiennej. Jest kwestia badań przed powrotem do treningów. Zespół medyczny pracował nad czymś, co roboczo nazywamy „certyfikatem ozdrowieńca”, bo blisko połowa osób z tzw. strefy zero przeszła już koronawirusa. Mamy kwestię szczepień. Mamy testy antygenowe, których dostępność stale rośnie i które są znacznie tańsze niż te PCR. To, że nasz system działał właściwie przez cały rok, nie znaczy, że będzie działać w 2021 r. W żadnej lidze protokół w wersji 1.0 się nie utrzymał. Ciągle coś dodawano, zmieniano. Proceduralnie wyszło nam to naprawdę dobrze. Pod tym względem byliśmy w europejskiej czołówce. Nasze przepisy ciągle ewoluowały. Kluby miały np. możliwość sprawdzenia się, jak organizuje się mecz bez kibiców jak i z trybunami wypełnionymi w 25 czy 50 proc. Dzięki temu jesteśmy elastyczni. Wiemy, jak reagować na zmiany w przepisach. Gdyby jutro ponownie wprowadzono np. żółte strefy, błyskawicznie byśmy się w tym odnaleźli. Jesteśmy krok dalej niż np. LaLiga, w której postanowiono, że jeśli kibice wrócą, to wszędzie i w tym samym wymiarze. My uznaliśmy, że jeśli będziemy czekać na zielone światło we wszystkich regionach, to może okazać się, iż nikt nigdzie nie obejrzy meczu.

Jak wyglądała współpraca z europejskimi ligami?

Pamiętam, że gdy przyszły pierwsze wersje protokołu UEFA i dzielenia stadionu na strefy, to z uśmiechem zobaczyliśmy, że to prawie kopia tego, co mamy w Polsce. Powstała bardzo silna „covidowa” grupa robocza w ramach stowarzyszenia European Leagues. Na bieżąco dzieliliśmy się wiedzą, ale też otrzymywaliśmy mnóstwo informacji. Na szczeblu roboczym doświadczenia z innych państw bardzo pomagają. Dzięki temu, gdy tworzyliśmy protokół, władze państwowe nie miały zastrzeżeń czy wątpliwości do danych, które przedstawialiśmy.

Jak restrykcyjny jest polski protokół w porównaniu z zagranicznymi?

W niektórych aspektach tolerujemy mniej rzeczy niż UEFA, która pozwala np. na obecność dziennikarzy na konferencjach prasowych czy w strefach mieszanych po meczach Ligi Mistrzów i Ligi Europy. My tego na razie nie planujemy robić. Wszyscy nauczyliśmy się funkcjonować w reżimie sanitarnym. Ani razu nie doszło do transmisji wirusa pomiędzy osobami ze strefy zero! Uważam to za duży sukces, biorąc pod uwagę, że gramy w ten sposób od kilku miesięcy. 

Na koniec, pytanie o przyszłość. Które rozwiązania wprowadzone w czasie pandemii zostaną z nami na dłużej?

To pytanie zadawali i dyrektorzy, i kierownicy, i sami piłkarze. Dobrym pomysłem była rezygnacja z chłopców podających piłki. Rozstawiliśmy 24 piłki wokół boiska, co miało pozytywny wpływ na płynność gry. Ale to też wywołało problem. Bo musieliśmy się zastanowić, co w sytuacji, gdy futbolówka ze strefy zero wyleci do strefy drugiej? W Hiszpanii są chłopcy, którzy dezynfekują każdą taką piłkę, u nas reagują pracownicy klubu. Drugim elementem jest ograniczenie interwencji noszowych. Okazuje się, że zdecydowana większość z nich nie była niezbędna. To również zakłócało przebieg gry. Zawodnicy i trenerzy mniej kombinują, jest mniej gry na czas. Zobaczyliśmy też, że da się organizować mecze z mniejszą liczbą osób przy samej murawie, że ci wszyscy ludzie wokół boiska nie są potrzebni. Ale, prawdę mówiąc, zamiast zastanawiać się, co wprowadzić, a co usunąć z protokołu i myśleć, czy w ogóle uda nam się dokończyć sezon, wolałbym żyć dawnymi problemami. Wtedy też narzekaliśmy, i słusznie, ale przyszłość rysowała się w znacznie bardziej kolorowych barwach.

Więcej o: