Żelisław Żyżyński wyjeżdża na Zanzibar. "Szansa, która pojawia się raz w życiu"

- Mój szef Michał Kołodziejczyk napisał, że Canal+ to zawsze będzie mój dom. Mam nie oddawać nawet przepustki do redakcji. W tej jednak chwili Zanzibar to dla mojej rodziny idealne rozwiązanie - mówi Sport.pl Żelisław Żyżyński, którzy odchodzi z Canal+ i wyjeżdża do Afryki.

Pod koniec listopada Żelisław Żyżyński poinformował, że wraz z końcem roku przenosi się na Zanzibar. To wyspa na Oceanie Indyjskim należąca do Tanzanii. Dziennikarz Canal+ ma pracować w sieci hoteli PiliPili, należącej do Wojciecha Żabińskiego, polskiego biznesmena na Zanzibarze.

- "12 hoteli. Wielki projekt, wielkie wyzwania. Dużo materiałów multimedialnych na różnych kanałach. Będzie radio, TV, już jest w Empikach PiliPili Travel Buddy, fajny miesięcznik. Dużo pracy dla mnie i Eli, szefowej marketingu tych obiektów" - napisał na Twitterze. W rozmowie ze Sport.pl Żyżyński zdradza szczegóły planów.

Zobacz wideo Potężne uderzenie Zielińskiego. "Ależ blisko było"

Wybierasz się z rodziną na Zanzibar. Po 12 latach opuszczasz Canal+. To była trudna decyzja?

- Bardzo, bo kocham tę pracę. Zawsze o niej marzyłem. Jeszcze jako nastolatek, pracując w "Przeglądzie Sportowym", liczyłem po cichu, że trafię kiedyś do telewizji. Jak tylko Canal+ pojawił się na rynku, namówiłem rodziców, by kupili dekoder. To była dla mnie praca marzeń. Chciałem tu pracować dożywotnio, ale nagle przyszła propozycja dla żony. Potem okazało się, że obejmuje całą rodzinę. Po paru godzinach doszedłem do wniosku, że jest to szansa, która pojawia się raz w życiu. To taki samolot, który ląduje na twojej wyspie tylko raz. 

Kiedy pojawiła się propozycja?

- W październiku pojawił się temat pracy mojej żony w PiliPili, firmie Wojtka Żabińskiego. Polecieliśmy tam w listopadzie, korzystając z przerwy w ligowej piłce. Żona myślała, że docelowo będzie zdalnie, z domu. Okazało się, że propozycja jest inna - żeby przeniosła się tam na stałe. Wojtek przyznał, że nie zdawał sobie początkowo sprawy, że jestem dziennikarzem i może to być dla mnie takie trudne, by opuścić Polskę i zostawić robotę. Natomiast okazało się, że idealnie pasuję do jego planów. 

Czym będziesz się tam zajmował?

- Będę prowadził na Youtubie telewizję PiliPili TV. Będę też miał swoje audycje w radiu internetowym skupionym wokół facebookowej społeczności "Polacy na Zanzibarze". Będę współpracował z miesięcznikiem "PiliPili Travel Buddy". Napisałem już nawet artykuł o wspinaczce na Kilimandżaro. Mam też rozwijać całą strefę PiliPili Sport, gdzie dostałem dużą swobodę. Turyści będą mieli co robić, a zaangażowana zostanie także miejscowa ludność. 

Na jak długo udajecie się na Zanzibar?

- Na razie podpisaliśmy kontrakt na dwa lata. 

Jak wielu Polaków mieszka na Zanzibarze? Jesienią zeszłego roku wyjechała tam z rodziną Katarzyna Werner, była dziennikarka TVN24. Warsztaty aktorskie prowadzi Rafał Zawierucha. Jeździ tam wielu polskich aktorów.

- Rafał Zawierucha i Ivona Pavlović pojechali właśnie na zaproszenie Wojtka. Byli w obiektach PiliPili i prowadzili warsztaty dla turystów. Taki też jest jego cel - by przyjeżdżały znane osoby, które nie dość, że będą zaangażowane w rozwój aktywności dla gości, to także w działania pomagające miejscowej ludności. Na Zanzibarze powstaje centrum edukacyjne, w którego promocję i działania zaangażowała się znana polska aktorka. Uczestniczyć w tym wszystkim mają także sportowcy. Cel zatrudnienia mnie jest taki, bym zastanowił się, którzy przedstawiciele świata sportu wniosą coś fajnego do życia miejscowych i turystów, mając jednocześnie poczucie, że robią coś, co po nich na drugiej półkuli zostanie. 

Wojtek ma co tydzień czarter z Polski. Na pytanie, ilu jest Polaków na Zanzibarze, odpowiem - coraz więcej. Z nami poleciały w listopadzie 183 osoby, a wróciły 143. Reszta bardziej lub mniej spontanicznie została na miejscu.

Skąd ten fenomen Zanzibaru wśród naszych rodaków?

- Nie widać tam koronawirusa. Do tego Wojtek wymaga od każdego klienta, który leci czarterem, by przedstawił negatywny wynik testu PCR. Jeśli masz pozytywny, możesz zmienić rezerwację na późniejszą. Jest duża szansa, że wszyscy, którzy tam lecą, są zdrowi. Nikt na Zanzibarze nie chodzi w maseczkach. Żyje się tak, jak kiedyś. Przypuszczam, że ma na to wpływ tamtejszy klimat i dość wcześnie wprowadzony lockdown, który już zniesiono. Może też miejscowa społeczność jest bardziej odporna na wirusa. Na wyspie są dobre warunki do życia, cały rok jest ciepło, jest też bezpiecznie, nawet po zmroku. Myślę, że to wszystko zachęca ludzi do wyjazdu. 

Czyli mimo pandemii na świecie nie bałeś się wejść z branżę turystyczną?

- Ryzyko jest nieporównywalnie mniejsze niż w Polsce. Zwłaszcza dobrym pomysłem są testy, które Wojtek refunduje każdemu, kto zechce polecieć na Zanzibar. Wszyscy dbają o zdrowie personelu i gości. Zresztą tam jest nieco inne życie niż u nas. Przebywa się głównie na świeżym powietrzu. Restauracje są pod gołym niebem, siedzi się na zewnątrz, do tego panuje wysoka temperatura. To wszystko warunki, które nie sprzyjają koronawirusowi.

Tam na wyspie wirusa nie widać. Nie jest też ukrywany. Eksperci od Afryki przekonują, że zawsze, jak dane państwo przekonuje, że nie ma u nich epidemii, najlepiej iść pod szpital lub pod cmentarz. Czytałem korespondencję brytyjskiego reportera, który spędził kilka godzin pod placówką medyczną w Dar es Salaam i stwierdził, że życie toczy się tam normalnie. 

Ile szczepień musicie zrobić przed wylotem?

- Na Zanzibar nie potrzeba żadnych szczepień. Większe niebezpieczeństwo malarii jest w kontynentalnej Tanzanii. To też jest duży plus. Jednak chcemy pojechać z wyspy na stały ląd i dlatego zamierzamy zaszczepić siebie i dzieci na tyfus i żółtaczkę. To nam da swobodę poruszania się w czasie wolnym, np. na safari. Podobne szczepienia zrobiliśmy z żoną już osiem lat temu przed wspinaczką na Kilimandżaro. 

Bierzesz pod uwagę powrót do dziennikarstwa w Polsce? Do Canal+?

- Tak, zdecydowanie. Mój szef Michał Kołodziejczyk napisał na Twitterze, że to zawsze będzie mój dom. Mam nie oddawać nawet przepustki do redakcji. Wrócę być może jako bardziej kompletny dziennikarz, bo dziennikarstwo turystyczne może mnie rozwinąć. 

Wybierzesz się na Puchar Narodów Afryki?

- Muszę sprawdzić, gdzie będzie się odbywał. Cztery razy w roku będziemy mieli po dwa tygodnie urlopu. Może będzie czas i możliwość zobaczenia turnieju. Na żywo nigdy nie byłem na tej imprezie, ale w Eurosporcie miałem okazję kilka razy komentować mecze PNA. Oglądałem już na Zanzibarze wśród miejscowych spotkanie Tanzanii z Tunezją w eliminacjach.

Poświęcasz pracę marzeń dla kariery żony. Sporo jest komentarzy na Twój temat typu: "Naprawdę musi kochać swoją żonę, żeby zostawić pracę życia i zamieszkać w tak obcym kraju". Co Ty na to?

- Pod względem rodzinnym to jest idealne rozwiązanie. Dzieci są w dobrym wieku. Pójdą tam do anglojęzycznej szkoły. Za kilka miesięcy będę dwujęzyczne. To dla nich bardzo korzystne. Będą miały dzieciństwo jak w raju. Żona też będzie się realizować, ale nie patrzę na to wyłącznie w ten sposób. Mam przekonanie, że również mogę się tam rozwinąć. Jadę w genialne miejsce, by robić bardzo ciekawe rzeczy z bardzo fajnymi ludźmi. Poznałem osoby, z którymi będę współpracował. Z Wojtkiem nadajemy na tych samych falach. Widziałem u niego wielką determinację, by nas zatrudnić, uznał, że będziemy fantastycznie pasować do PilPili i jego zespołu. To było dla mnie bardzo ważne przy podejmowaniu decyzji. 

Początkowo mogło to tak wyglądać, że podjąłem decyzję ze względu na żonę. A tymczasem Ela mówiła parę razy, żebym dobrze się nad tym zastanowił. Chciała mieć przekonanie, że także tego chcę. Nie robię tego tylko dla niej czy dla dzieci, choć argument rodzinny jest ważny. Mam przekonanie, że dla całej naszej rodziny to bardzo dobra decyzja. 

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.