Superpuchar odwołany przez błąd ludzki. Wiemy, kto zawinił. "Odsunięty od pracy z zespołem"

To Mateusz Dawidziuk, lekarz pierwszej drużyny Legii Warszawa, miał według naszych informacji zostać odsunięty od zespołu po zamieszaniu związanym z przeoczeniem pozytywnego wyniku testu na koronawirusa, który doprowadził do odwołania niedzielnego meczu o Superpuchar Polski.

Ani Dariusz Mioduski, ani Aleksandar Vuković, ani nikt inny. W ostatnich dniach w Legii nikt nie chciał szerzej komentować zamieszania związanego z Superpucharem Polski. PZPN odwołał to spotkanie po tym, jak dotarła do niego informacja, że Legia przeoczyła pozytywny wynik testu na koronawirusa (serwis weszło.com podał, że był to test jednego z masażystów, klub poinformował później tylko, że chodziło o jednego z członków sztabu). - Wiemy już, że popełniony został błąd ludzki. Osoba, która była za niego odpowiedzialna, została już odsunięta od pracy z zespołem - mówi Izabela Kruk, rzecznik prasowy Legii Warszawa.

Zobacz wideo Piłkarz Legii odpowiada hejterom. "Jeden słaby mecz i jesteś nieudacznikiem" [SEKCJA PIŁKARSKA #54]

Legia nie podaje nazwiska osoby, która popełniła błąd, ale z naszych ustaleń wynika, że był to członek sztabu medycznego, a konkretnie lekarz pierwszej drużyny: Mateusz Dawidziuk. To on miał monitorować wyniki testów, które Legia przeprowadziła 29 lipca przed powrotem do treningów. Przy Łazienkowskiej tłumaczą, że wyniki spływały do klubu partiami, a ten przeoczony wynik dotarł nocą. I pozostał przeoczony w Legii aż do momentu, kiedy do klubu - z informacją o pozytywnym wyniku jednego z testów - odezwał się sanepid. Też nie od razu, jak powinien to zrobić i co podkreślają w klubie, czyli w ciągu 24 godzin, a dopiero po kilku dniach. Konkretnie w piątek rano, czyli dwa dni przed zaplanowanym meczem o Superpuchar, który ostatecznie się nie odbył.

Legia chciała grać

Kiedy Legia odkryła błąd, jeszcze tego samego dnia zrobiła całej drużynie i członkom sztabu kolejne testy na koronawirusa, które nie potwierdziły żadnego przypadku zakażenia. Ale PZPN i tak wolał dmuchać na zimne. Zgodnie z powszechnie obowiązującymi przepisami zalecił Legii powtórzenie badania za kilka dni (najprawdopodobniej stanie się to we wtorek lub w środę). - Zasady postępowania wymagają, żeby zrobić w takiej sytuacji dwa badania wymazowe w odstępie czterech czy pięciu dni. Legia na razie zrobiła pierwszą turę, wszyscy są zdrowi, ale mecz w takiej sytuacji byłby zbyt ryzykowny, trzeba czekać na drugą turę testów na początku tygodnia - tłumaczono nam już w sobotę w PZPN, który jest organizatorem meczu o Superpuchar.

W Legii teraz tłumaczą, że chcieli bardzo rozegrać to spotkanie. Że są świadomi popełnionego błędu. Ale zwracają też uwagę na powszechnie obowiązujące przepisy, które być może na potrzeby ekstraklasy powinny zostać zmienione. Albo inaczej: doprecyzowane. Przez PZPN, co wymagałoby oczywiście akceptacji sanepidu, bo to on jest nadrzędną instytucją, ale przy Łazienkowskiej są przekonani, że to możliwe. - Powtórzenie badań w odstępie kilku dni to są procedury sanepidu, które obowiązują dla zwykłych ludzi i obowiązują teraz też dla piłkarzy. Ale piłkarze to jednak grupa, która jest objęta ścisłym reżimem sanitarnym, mająca wyznaczone strefy zero i inne zabezpieczenia. Dlatego jeśli nadal będziemy korzystać z tych ogólnych procedur, zaraz może się okazać, że nawet nie tyle nie dokończymy sezonu, ile nie zagramy w ogóle żadnego meczu, liga zostanie sparaliżowana - mówią w Legii.

Ale jeden test to za mało

Co na to PZPN? - Przestrzegaliśmy tych procedur w końcówce poprzedniego sezonu. Wszystkie kluby się do nich dostosowały i dzięki temu udało się dokończyć ligę bez najmniejszych problemów. Przypadki zakażenia koronawirusem można było policzyć na palcach jednej ręki, a przebadanych było w sumie dwa i pół tysiąca osób, i to trzykrotnie. Jeśli teraz mielibyśmy to poluzować, zaraz może okazać się, że nie uda się dograć sezonu, bo przypadków będzie więcej, a nie mniej i mecze też będą odwoływane. Zresztą proszę zobaczyć, co się teraz dzieje w innych dyscyplinach sportu, gdzie co chwila słyszymy o nowych przypadkach zakażeń - zwraca uwagę Jacek Jaroszewski, przewodniczący zespołu medycznego PZPN.

- Poza tym procedurom sanepidu podlegają wszyscy. W momencie, kiedy dowiadujemy się o zakażonej osobie - czy to ze sztabu, czy wśród piłkarzy - zaczyna się tzw. dzień zerowy. Wtedy, aby mieć pewność, że nie ma innych zakażeń, wykonujemy jak najszybciej pierwsze badanie wymazowe. Tylko że ten pierwszy test, nawet jeśli da ujemny wynik, nie daje żadnej gwarancji, że nie jest się zakażonym. Potrzebne jest drugie badanie. Dopiero ono daje pewność. Sanepid zaleca, by przeprowadzić je po siedmiu dniach, a my i tak skróciliśmy ten czas do pięciu dni. I to w zasadzie tłumaczy wszystko, dlaczego mecz o Superpuchar, skoro pierwsze testy w Legii zostały przeprowadzone w piątek, nie odbył się w niedzielę - dodaje Jaroszewski.

Procedury, które działają

PZPN kilka dni temu opublikował rekomendacje medyczne na sezon 2020/21, który startuje za niespełna dwa tygodnie. Wiadomo, że obowiązywać będą te same zasady, co w końcówce poprzedniego sezonu. Wróci reżim sanitarny dla wybranych osób, codzienne raporty do Komisji Medycznej i testy na koronawirusa, które w klubach mają być przeprowadzane przynajmniej raz w miesiącu (kluby finansowo w tym aspekcie wspomoże Ekstraklasa S.A. - więcej o tym pisaliśmy tutaj). W Ekstraklasie słyszymy jednak, że chcieliby, by te procedury zostały jeszcze uściślone. Na wzór tych z UEFA, która właśnie dopuściła Atletico do czwartkowego meczu z RB Lipsk w Lidze Mistrzów, mimo że w niedzielę u dwóch piłkarzy z Madrytu wykryto koronawirusa: Angela Correi i Sime Vrsaljko.

Po kolejnych testach, które UEFA sama finansuje i sama też wskazuje laboratorium do ich wykonania, okazało się, że reszta zespołu Atletico jest zdrowa i może przylecieć do Portugalii na turniej finałowy LM. Według wytycznych europejskiej federacji podobne zasady mają też obowiązywać w nowym sezonie pucharowym, który właśnie nakłada się na ten stary i w którym za chwilę grać będą polskie zespoły. One też będą miały dodatkowe testy: 48 godzin przed meczem u siebie albo 72 godziny przed meczem na wyjeździe, albo dodatkowo jeszcze jeden po przylocie do kraju, którego przepisy tego wymagają. Nawet jeśli te testy wykażą wiele zakażeń, to dopóki 13 piłkarzy (w tym minimum jeden bramkarz) będzie zdrowych - a władze sanitarne kraju pochodzenia klubu i kraju gospodarza nie zadecydują o kwarantannie dla dużej liczby piłkarzy - spotkania w pucharach mają być rozgrywane.

- UEFA ma takie procedury, wymaga tylko jednego negatywnego testu do 48 godzin przed meczem. Ale ja też dostałem to pismo i w nim jest wyraźnie zaznaczone, że w ligowych rozgrywkach nadrzędnymi procedurami są te, które obowiązują w danym kraju. A u nas obowiązują takie, że testy po kilku dniach trzeba powtórzyć. I te procedury działają. A skoro działają, my chcemy i zamierzamy się do nich stosować - podkreśla Jaroszewski.

Przeczytaj też:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl LiveSport.pl Live .



Więcej o:
Copyright © Agora SA