Za ile lat zakończysz karierę w Legii? Trzy, cztery, pięć? - Nie wiem, nie mam pojęcia. Wiadomo, jakie jest życie piłkarza - mówił Artur Boruc w lipcu 2012 roku, kiedy przyleciał do Warszawy, by potrenować z Krzysztofem Dowhaniem. To było zaraz po tym, jak wygasł jego kontrakt z Fiorentiną. - Spokojnie, Dusan Kuciak nie ma się czego obawiać. Raczej teraz jeszcze tutaj nie wrócę, ale kiedyś na pewno bym chciał.
- No i jestem - powiedział w sobotę, kiedy klub oficjalnie poinformował, że podpisał z nim roczny kontrakt. O tym, że Boruc może wrócić do Legii, mówiło się od dłuższego czasu, temat regularnie powracał od kilku lat. Ale dopiero spadek Bournemouth do Championship w tym sezonie sprawił, że rozmowy - jak to określił teraz sam Boruc - stały się częstsze i coraz bardziej namiętne.
Ale tej namiętności między nim a Legią akurat zawsze było sporo, bo gdy Boruc w 2005 roku opuszczał Warszawę, nie zapomniał o Legii, a Legia nie zapomniała o Borucu. A przede wszystkim nie zapomnieli o nim kibice, których Boruc w sobie dość szybko rozkochał. - To był swój człowiek, którego od samego początku wyróżniała otwartość, szczerość i to, że dotrzymywał słowa. Nigdy się nie wywyższał. Nawet później, kiedy odszedł z Legii i zaczął robić zawrotną karierę w zagranicznych klubach i reprezentacji, stał się bardzo znanym człowiekiem, w ogóle się nie zmienił. Był taki sam. Kiedy ktokolwiek go o coś poprosił, zawsze był pierwszy do pomocy - mówi Wiktor Bołba, kustosz legijnego muzeum i zapalony kibic Legii.
Boruc też nigdy nie przestał być legionistą i to też było coś, co go wyróżniało, bo to nie był legionista, który klepie się po herbie i tylko gada, że jest legionistą (więcej o takich tutaj). - Ja od dziecka śniłem o grze w barwach Legii. Oglądałem jej grę w Lidze Mistrzów‚ oglądałem mecze ligowe. Potem sen okazał się jawą - mówił Boruc w 2004 roku w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Był już wtedy nie tylko gwiazdą Legii, ale i całej ekstraklasy. W swojej ukochanej Legii debiutował dwa lata wcześniej, za czasów trenera Dragomira Okuki. - Mieliśmy wtedy dobrą drużynę, charakterną, do której Boruc po prostu pasował. To był zespół, który lubił pracować. Który był dobry i na boisku, i trzymał się też poza boiskiem. Po nieudanych wcześniejszych sezonach udało się przy Łazienkowskiej stworzyć świetną ekipę. Była między nami i nić porozumienia, i rywalizacja, która nas wszystkich tylko napędzała, budowała atmosferę - wspomina Jacek Magiera, który doskonale pamięta też debiut Boruca. 8 marca 2002 roku, czyli 18. kolejkę ekstraklasy, kiedy Boruc w meczu z Pogonią w Szczecinie wszedł na boisko w 33. minucie (przy stanie 1:0 dla Legii) za kontuzjowanego Radostina Stanewa.
- Stanew doznał wtedy groźnego urazu głowy. Pamiętam doskonale ten mecz. Przede wszystkim dlatego, że powinniśmy go wygrać. Skończyło się remisem 2:2. Boruc w 90. minucie wpuścił bramkę z rzutu wolnego, ale niewiele mógł zrobić, bo Piotrowi Dubieli wyszedł doskonały strzał - wspomina Magiera, który też wystąpił w tamtym spotkaniu. - Tydzień później graliśmy u siebie bardzo ważny mecz z Wisłą Kraków. Bardzo ważny, bo wygrana dawała nam lidera. Wygraliśmy u siebie 1:0 i to był moim zdaniem taki prawdziwy chrzest dla Artura. Mecz, w którym okrzepł na dobre. Później do momentu powrotu do zdrowia Stanewa bronił chyba jeszcze w trzech ligowych spotkaniach. Pomagał nam. Mając go za plecami, czuliśmy się dość pewnie - dodaje Magiera.
Stanew w kwietniu 2002 roku wrócił do bramki i to on kończył mistrzowski sezon dla Legii. Potem zaczął następny, ale już go nie dokończył, bo zimą 2003 roku odszedł do Szynnika Jarosław. - Wielu kibiców było na mnie złych, kiedy wyjechałem do Rosji. A ja wszystkim mówiłem, że nie muszą się martwić, bo w klubie zostaje Artek. Wtedy mało kto w niego wierzył, ale ja znałem go doskonałe. Widziałem, co wyprawia na treningach. No, kapitalny bramkarz. Poza tym dobry człowiek, dusza towarzystwa. Dogadywaliśmy się świetnie, nasze rodziny też się przyjaźniły. Dwa razy odwiedziłem go nawet w jego rodzinnych Siedlcach. Pamiętam też, że kiedyś zabrałem go w Warszawie do bułgarskiej restauracji, by spróbował moich lokalnych specjałów. Najbardziej zasmakowała mu rakija. Na pewno wspomina ją do dziś, ale to zresztą może sam go lepiej o to zapytaj - śmieje się Stanew.
- Ja z Artkiem cały czas mam kontakt. Nawet w sobotę, kiedy dowiedziałem się, że wraca do Legii, napisałem do niego SMS-a, że zrobię wszystko, by przyjechać na jego mecz. Jestem teraz trenerem bramkarzy w Sławii Sofia, więc mam trochę obowiązków, ale mam nadzieję, że uda się wyskoczyć chociaż na jeden dzień do Warszawy - wiem, że 9 sierpnia Legia rozegra mecz o Superpuchar Polski. W zasadzie to nawet obiecałem Artkowi, że się pojawię. Naprawdę bardzo się cieszę, że wrócił. Zresztą myślę, że to chyba było mu pisane. To prawdziwy legionista, świetny bramkarz i kapitalny człowiek. Bardzo mocno trzymam za niego kciuki - dodaje Stanew.
Boruc po odejściu Stanewa, wiosną 2003 roku, na dobre wskoczył do bramki Legii. I szybko sam zaczął wszystkim udowadniać, że jest świetnym bramkarzem. Przez dwa i pół sezonu rozegrał w Legii 82 spotkania, a w kwietniu 2004 roku zadebiutował w reprezentacji Polski. Prowadzona wówczas przez Pawła Janasa drużyna bezbramkowo zremisowała w Bydgoszczy z Irlandią, a Boruc zagrał w tym meczu od 59. minuty, zmienił Jerzego Dudka.
- Z początku nie bardzo potrafiłem go rozgryźć. Wszedł taki cwaniaczek i chciał od razu błyszczeć. Od Jacka Zielińskiego słyszałem o nim jednak wcześniej, zanim go pierwszy raz zobaczyłem. Na pierwszym treningu pokazał się ze świetnej strony. Wszystkich wokół prowokował, dokazywał, ale było to pozytywne. A ja lubię takich odważnych ludzi, którzy nie siedzą z boku i tylko obserwują. On właśnie taki był. Od początku było widać, że mamy podobne poczucie humoru, sposób bycia. Przypasowaliśmy sobie - wspominał przed laty Michał Żewłakow w "Przeglądzie Sportowym" swoje pierwsze spotkanie z Borucem.
Zieliński: - Już nie pamiętam, co wtedy powiedziałem Żewłakowi, ale doskonale pamiętam, jakim bramkarzem i człowiekiem był Artur. Od najmłodszych lat biła od niego pewność siebie, ale to była pewność siebie, za którą szły umiejętności. Bo Artur w Legii szybko zaczął się wyróżniać na tle innych bramkarzy. Nie tylko dobrymi warunkami fizycznymi, ale też siłą, techniką bramkarską, grą nogami. Miał naprawdę sporo atutów. A przy tym był bardzo kontaktowy, pomocny, skłonny do żartów, wiecznie uśmiechnięty. Nie szukał problemów tam, gdzie ich nie było. Nie miał wrogów. A bynajmniej nie przypominam sobie, by kiedykolwiek w Legii miał z kimś na pieńku. Choć dzieliła różnica pokoleń, to zdarzyło się, że kilka razy po meczach wspólnie wyskoczyliśmy na miasto - wspomina Zieliński, obecnie dyrektor legijnej akademii, który z Borucem grał w jednej drużynie do 2004 roku, a potem nawet przez chwilę został jego trenerem.
W 2004 roku Boruc był już gwiazdą Legii. Kibice z Łazienkowskiej go kochali, a on też doskonale wiedział, jak ich w sobie rozkochać. Miesiąc po debiucie w kadrze strzelił do tej pory jedynego gola w karierze. Na Łazienkowskiej, w meczu z Widzewem (6:0), kiedy wykorzystał rzut karny. - Miałem wtedy sytuację sam na sam. Zostałem sfaulowany w polu karnym. Do jedenastki podszedł jednak Artur. Może nie było to wcześniej ustalone, ale wiedzieliśmy, mieliśmy to gdzieś z tyłu głowy, bo często o tym mówił, że chciałby kiedyś dla Legii strzelić gola. No i okazja była idealna, bo prowadziliśmy już wtedy z Widzewem 3:0. Artur sprawił, że było 4:0. Strzelił bardzo pewnie i od razu po golu podbiegł pod chorągiewkę, wyjął ją i zaczął machać, ale to już pewnie nieco starsi kibice pamiętają - mówi Magiera.
Od ostatniego meczu Boruca w Legii minęło już ponad 15 lat. Ale to były lata, w których Boruc nie dawał kibicom Legii o sobie zapomnieć. W 2006 roku, kiedy był już bramkarzem Celticu, obiecał im tysiąc piw, o ile legioniści zdobędą mistrzostwo Polski, a potem wywiązał się z obietnicy. Rok później być może nawet z niektórymi z nich spotkał się w Płocku, gdzie wisiał na płocie i prowadził doping z sektora Legii. Zresztą nie po raz ostatni, bo ci młodsi kibice z pewnością pamiętają, że w zeszłym roku pojawił się na Ibrox. Też wśród kibiców Legii, gdzie znowu prowadził doping i przy okazji prowokował znienawidzonych Rangersów.
Znowu, bo to samo robił w latach 2005-2010, kiedy był graczem Celticu. Słynny tatuaż na brzuchu przedstawiający małpę, która załatwia swoją potrzebę fizjologiczną na herb Rangersów. Manifestowanie wiary, błogosławienie protestanckich kibiców na trybunach czy paradowanie przed nimi w koszulce z wizerunkiem Jana Pawła II - taki był właśnie Boruc. - Rangersi? Ja ich po prostu nie lubię i nigdy nie polubię. Oni też powinni szczerze przyznać, że mnie nie lubią, bo tak po prostu jest - mówił w 2007 roku.
Dla kibiców Celticu szybko stał się "świętym bramkarzem" ("Holy Goalie"). Fani śpiewali piosenki na jego cześć, prezentowali oprawy, a on odwdzięczał im się dobrą grą i prowokowaniem znienawidzonych Rangersów. Ludzie go za to kochali, ale kłopoty też. Te zaczęły się do niego przyklejać już po odejściu z Legii, ale w jakie tarapaty by się nie wpakował, zawsze z nich wychodził. Potrafił się śmiać, ale i płakać. Kiedy 10 listopada 2017 roku zagrał mecz pożegnalny, 65. w kadrze (z Urugwajem), 50 tysięcy ludzi na Stadionie Narodowym wstało z miejsc i żegnało go kilkuminutową owacją, a on ze łzami w oczach, schodząc z boiska, pokazywał "eLkę". Znak kibiców Legii, którzy już dzień przed meczem go rozczulili, kiedy tłumnie stawili się pod hotelem kadry. Odpalili race, wręczyli Borucowi legijną koszulkę i zachęcali, by wracał do Legii.
"Głoście światu powrót króla" - napisała Legia w mediach społecznościowych, gdzie w sobotę chwilę po 16 oficjalnie ogłosiła powrót Boruca. - Kiedy rok temu wspierałem Legię z trybun Ibrox w eliminacjach Ligi Europy, nie miałem pojęcia, że tak to się potoczy. Bardzo często o tym rozmyślałem, ale nie zdawałem sobie sprawy, że fizycznie to się stanie. Było wcześniej kilka okazji, by wrócić do Legii, ale nigdy do tego nie doszło. Tym razem też nie byłem do końca pewny, czy te przenosiny się ziszczą - mówił Boruc w powitalnym wywiadzie dla legia.com. A kiedy na koniec zapytany został o to, co chce powiedzieć kibicom, którzy wypominają mu PESEL i zarzucają, że przychodzi do Legii, by tylko dorobić do emerytury, odparł w swoim stylu: - Nic nie chcę powiedzieć, będę gadał na boisku.
- On zawsze był odporny na presję, a że ma już 40 lat? Co z tego? Właśnie jego doświadczenie może być atutem. A nawet nie może, bo jestem przekonany o tym, że będzie - twierdzi Stanew. - Wszystko teraz w jego rękach, nogach, głowie, ale to pracowity chłopak. Ja na pewno bardzo mocno mu kibicuję. A poza tym cieszę się, że wrócił do Legii, bo tacy ludzie są potrzebni. Nie tylko Legii, ale też ekstraklasie, całej naszej piłce - dodaje Magiera.
Zieliński: - Nasza ekstraklasa jest jeszcze zbyt uboga, by piłkarze pokroju Boruca wracali do nas w wieku 28-30 lat. Nie jesteśmy jeszcze Ajaxem, który może sobie pozwolić na to, by w wieku 28 lat wrócił do nich Daley Blind. Wciąż poruszamy się w innych realiach finansowych, ale docelowo chcielibyśmy, by takie powroty się zdarzały. Tacy zawodnicy jak Artur mogą jeszcze wiele zdziałać. Dla mnie on nadal może być liderem Legii. Pozytywną postacią w tej szatni, która jest przyjacielsko nastawiona do młodzieży i od której ta młodzież może się jeszcze wiele nauczyć.
Przeczytaj też: