Legenda Lecha Poznań odchodzi z klubu! Kibice są zniesmaczeni i pełni obaw

Dariusz Skrzypczak, legenda Lecha Poznań, a przez ostatni rok asystent Dariusza Żurawia, rozstał się z klubem za porozumieniem stron. Kibice są zniesmaczeni i pełni obaw, bo to Skrzypczak w dużej mierze odpowiadał za dobrą grę młodych piłkarzy. "Pomidor" - słyszymy od trenera w odpowiedzi na spekulacje, że nie wszystkim w klubie podobał się ten rozgłos wokół jego pracy z młodzieżą. Na inne pytania Skrzypczak odpowiada konkretniej.

Dawid Szymczak: - Dlaczego nie będzie pana w Lechu Poznań w kolejnym sezonie?

- To nasza wspólna decyzja.

Zobacz wideo

Skoro coś się sprawdzało, po co to zmieniać?

- Można do tego tak podejść. Ale jeśli trzeba było podjąć taką decyzję, to był to najlepszy moment. Szło nam, graliśmy dobrą piłkę, cały zespół robił postępy, ale najwyższy bieg dopiero wrzuci. Chciałbym zostać pierwszym trenerem, najlepiej oczywiście w Lechu Poznań, ale na razie jest to niemożliwe, bo Dariusz Żuraw i cały jego sztab zrobił bardzo dobrą robotę, więc powinien to kontynuować. W takich okolicznościach łatwiej powiedzieć: "okej, idę teraz swoją drogą".  

Ale to pan powiedział: "idę swoją drogą", czy panu powiedzieli: "idź swoją drogą"?

- Wspólnie doszliśmy do tego wniosku.

Nie ma w panu żalu? Na pewno żałują kibice, dają temu wyraz np. przez akcje poparcia w Internecie.

- Miło mi. To potwierdzenie, że moja praca była dobrze odbierana. Ale powtarzam: razem doszliśmy do tego wniosku. Twierdzę, że to był dobry moment.

Dlaczego dobry?

- Mamy wicemistrzostwo, robimy postępy…

I kibice obawiają się, że bez pana te postępy będą mniejsze, albo przyjdą wolniej. Że czegoś Lechowi będzie w przyszłym sezonie brakować.

- Dlatego mówię "do zobaczenia", a nie "żegnajcie". Wystarczy jeden telefon i wracam. Mam niebiesko-białe serducho. Lech zawsze będzie priorytetem.

Kiedy zaczęli się panowie dogadywać w sprawie rozstania?

- Mieliśmy kilka rozmów w ostatnim półroczu. Byłem pytany jak się czuję, rozmawialiśmy o mojej pracy, o tym co robię. Byłem obserwowany, to normalne. Ostateczna decyzja zapadła w poniedziałek, po ostatnim meczu.

Po tych obserwacjach przełożeni byli niezadowoleni z pana pracy?

- Nie miałem takiego wrażenia. Wręcz przeciwnie, uważali, że mam predyspozycje do bycia pierwszym trenerem. Widząc, co potrafię, mówili, że nadaję się do takiej roli. Analizowaliśmy wszystkie plusy i minusy i doszliśmy do wniosku, że to dobry moment na rozstanie.  

Damian Smyk z Weszło jako jedną z przyczyn pana rozstania z Lechem wskazał to, że niektórym osobom przeszkadzało utożsamianie pana z sukcesami młodych piłkarzy. Miał pan zgarniać cały splendor. Może pan to potwierdzić?

- Pomidor.

Rozumiem. Ale przyzna pan, że brakuje w tej decyzji logiki? Gdy mam dobrego pracownika, robię wszystko, żeby pracował u mnie.

- To raczej pytanie do prezesów. W ten sposób: "Panowie, może nie użyliście wszystkich argumentów, żeby tego Skrzypczaka przekonać i przenieść to wspólne rozstanie na następny rok?".

Pan był gotowy pracować dalej w takim układzie?

- Hmmm. Czy ja byłbym gotowy? Hmmm... Mam nadzieję, że będę teraz mógł pracować na własny rachunek.

Kto wymyślił pana powrót do Lecha? To Dariusz Żuraw chciał pana w sztabie, czy to był pomysł prezesów albo dyrektora sportowego?

- Pierwszą rozmowę miałem z prezesem Rutkowskim. Później z prezesem Klimczakiem i dopiero przyjechałem do Poznania na taką rozmowę kwalifikacyjną do Darka Żurawia. Poznaliśmy się, porozmawialiśmy bardzo długo. I mogę powiedzieć w swoim imieniu, ale myślę, że Darek by się ze mną zgodził, że znaleźliśmy nić porozumienia. Zgadzaliśmy się od początku co do tego, jak chcemy grać. Trudno mi dokładnie powiedzieć, od kogo ta decyzja wyszła, ale taki był przebieg rozmów.

Co po tym roku zostaje panu w pamięci?

- Wszyscy zawodnicy. Każdy po kolei. Oni wszyscy zrobili postępy i z tego jestem bardzo dumny. Cieszę się też, że Lech grał w taki sposób, że kibice chcieli przychodzić na stadion. To tak sportowo. Ale zapamiętam też te wszystkie ładne stadiony. Gdzie nie jechaliśmy, graliśmy na pięknym obiekcie, z dobrą murawą. Warszawa, Kraków, Gdańsk, Białystok, Gdynia, Gliwice - wszędzie piękne stadiony. Kolejne się budują. To motywuje do pracy, sprawia, że jest przyjemniejsza. Całe opakowanie ligi: reklamy, kamery, dziennikarze. Byłem pod wrażeniem. Podoba mi się polska liga, dlatego najchętniej bym w niej został. Ale to nie koncert życzeń, trzeba poczekać.

Asystenci mają różne działki. Za co pan odpowiadał u boku Dariusza Żurawia?

- Przede wszystkim za rozwój indywidualny zawodników i całego zespołu pod względem techniczno-taktycznym. Mniej zajmowałem się kwestiami motorycznymi, wydolnościowymi. Sporo pracowałem indywidualnie z zawodnikami, a poza tym miałem za zadanie dzielić się swoim doświadczeniem odnośnie tego, co dzieje się na boisku. Co możemy w danej chwili poprawić, żeby lepiej reagować na grę rywala.

Chodziło też o to, żeby po treningach zostać z poszczególnymi piłkarzami na indywidualnych zajęciach?

Oczywiście. Rozmawialiśmy z całym sztabem, który zawodnik do czego jest predysponowany. I każdy dostawał konkretne zadania do wykonania. W moim przypadku to były przede wszystkim aspekty ofensywne: wykańczanie akcji, budowanie ataku, wdrażanie schematów.

Pana zwolnienie można tłumaczyć redukcją etatów?

- Nie, nie odniosłem takiego wrażenia.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.