Będą najbiedniejszym klubem Ekstraklasy, ale szykują wzmocnienia. Piłkarz Wisły Kraków namawiany

Kiedyś Stal Mielec zdobywała mistrzostwa, miała gwiazdy reprezentacji, napastników światowej klasy i supernowoczesny stadion. Przylatywał tu Real Madryt na mecz w Pucharze Europy, przylatywał Guy Roux, żeby kurczakami obłaskawiać działaczy, a Eric Cantona chciał pobić kibica, ale nie odnalazł go w tłumie. Teraz Mielec wraca na mapę Ekstraklasy, choć będzie prawdopodobnie najbiedniejszym klubem ligi.

- Już jakiś czas temu kupiłem szampana, czeka na otwarcie - uśmiechał się Grzegorz Lato, gdy przed meczem z Zagłębiem Sosnowiec pytaliśmy go o możliwy powrót Mielca do Ekstraklasy. Jeden z najwybitniejszych graczy Stali i reprezentacji Polski właśnie dostał spóźniony prezent na 70. urodziny. Na tę informację on i kibice klubu czekali przez 24 lata. I doświadczyli już, jak to jest schłodzić szampana, a zostać bez awansu. W poprzednim sezonie mielecka ekipa skończyła ligę na trzecim miejscu i awans uciekł. Dwa sezony temu Stal z walki o Ekstraklasę odpadła na kilka kolejek przed końcem. Teraz wreszcie pokazała, że jest na awans gotowa.

Zobacz wideo Serie A. Sassuolo - Juventus 3:3. Wyśmienita interwencja Wojciecha Szczęsnego [ELEVEN SPORTS]

Czy jest gotowa na Ekstraklasę? Pod względem infrastruktury i organizacji - coraz bardziej. Od kilku lat ma nowy stadion, obok którego budowana jest też sportowa hala. Będzie w niej zaplecze z basenem i siłowniami. Być może w budynku usytuowanym za jedną z bramek znajdą się też miejsca na skyboxy. Stal właśnie przekształciła się w spółkę akcyjną, czego wymagają przepisy Ekstraklasy. Ma dobrą bazę i zaplecze dla młodzieży. A finansowo i sportowo? Budżet Stali wynosił teraz około 8 milionów złotych, jak słyszymy, zbytnio się nie powiększy. Mniej więcej podobna kwota wystarczyła rok temu ŁKS-owi do awansu. Potem łódzki klub dwukrotnie zwiększył swój budżet, ale niewiele to dało. Z najwyższej klasy rozgrywkowej spadł z hukiem. - Jestem z Mielcem na dobre i na złe, ale trochę się martwię. Nie chciałbym po roku doświadczać tego wszystkiego, co teraz przeżywali kibice ŁKS-u - mówi nam Lato. - Oglądając mecz pucharowy Stali z Lechem wyraźnie było widać, jak bardzo tej drużynie potrzebne są wzmocnienia - dodaje wybitny reprezentant Polski. W Mielcu wszyscy chcieliby, by ich klub, który awans do piłkarskiej elity wywalczył z hasłem "w drodze po dawny blask", poszedł drogą z lat 70-tych.

Wysokie topole, nowatorskie trybuny i Real Madryt

W 1960 roku, żeby trafić na stadion w Mielcu, trzeba było minąć kino, dom kultury i kierować się na wysokie topole. Obiekt Stali stał trochę na uboczu, dla niektórych niemal w polu, a drużyna z 20-tysięcznego wówczas miasta grała w drugiej lidze. Pierwszy raz do najwyższej klasy rozgrywkowej awansowała rok później, ale ta przygoda nie trwała długo. Dwa sezony. Po nich klub znów musiał skupić się na walce w drugiej i trzeciej lidze. Ale Stal mogła liczyć na zdolną młodzież, która w latach 60-tych kilka razy kończyła swoje rozgrywki na podium. Dlatego boisko za wysokimi topolami przyciągało chętnych i wygrywało rywalizację z kinem i imprezami w domu kultury. Wokół stadionu urosły nowe bloki. W jednym z nich, na ulicy Kusocińskiego, mieszkał Grzegorz Lato, który piłkę zaczął kopać w trampkarzach Stali. Wychodził z domu, przechodził przez ulicę i już był na zajęciach. Po siedmiu latach został włączony do seniorskiej drużyny Stali. Działo się to akurat, gdy ta walczyła o powrót do pierwszej ligi, w sezonie 1969/70. Lato przyczynił się do drugiego w historii awansu.

-Pamiętam, że wtedy o ten awans biliśmy się do ostatniego meczu. Graliśmy chyba z Górnikiem Wałbrzych, musieliśmy wygrać. Strzeliłem dwie bramki i wygraliśmy - sięga pamięcią Lato. Dla Stali zaczął się wtedy najlepszy czas w historii. Na inaugurację mielczanie rozgromili Wisłę Kraków, w pierwszym sezonie zajęli w lidze 10. miejsce. W kolejnym 5. Trzy lata po awansie pierwszy raz cieszyli się z mistrzowskiego tytułu. W kolejnych trzech latach zawsze byli na podium, w tym raz znów na pierwszym miejscu. Doszli też do finału Pucharu Polski i ćwierćfinału Pucharu UEFA. Tu grali Lato, Jan Domarski, Henryk Kasperczak. Powstawała nowy, 30-tysięczny stadion, który miał nowatorskie jak na polskie warunki, dwupoziomowe żelbetowe trybuny. Z czasem hasło "kieruj się na topole" przestało być aktualne, drogę na obiekt wyznaczały potężne i najmocniejsze wówczas w Polsce 1800-luksowe jupitery. A w 1976 roku to właśnie do Mielca przyleciał Real Madryt, na pierwszy mecz w Polsce. Mierzył się ze Stalą w Pucharze Europy, w spotkaniu nie mógł jeszcze wystąpić nowy nabytek mistrza Polski – Andrzej Szarmach. I bez Szarmacha Stal niewiele rywalom ustępowała. U siebie przy 40 tysiącach fanów (kibice siedzieli na barierkach i pobliskich drzewach)  przegrała 1:2. Jupiterów wtedy jeszcze nie było, a przydałyby się, bo spotkanie kończyło się w półmroku. Na wyjeździe polska ekipa uległa 0:1. 

Andrzej Szarmach był kolejnym w Stali piłkarzem światowej klasy. Grzegorza Latę i jego kibice nazywali Bolkiem i Lolkiem. Lato był dobrym duchem szatni, kawalarzem. Stefan Szczepłek opisał kiedyś w "Rzeczpospolitej" imieninowy prezent Laty dla Szarmacha: Bolek kupił Lolkowi konia i wprowadził go na trzecie piętro bloku, pod mieszkanie Szarmacha.

Kurczaki Guy Roux, rozzłoszczony Cantona i upadłość Stali

Stal grała w pierwszej lidze przez 13 lat. Potem na krótko dostała zadyszki, ale dwukrotnie wracała do ligowej elity w latach 80-tych. One jeszcze bywały dla Stali barwne,  choć już bardziej w anegdotach niż na boisku. Najsłynniejsze opowieści wiążą się z Auxerre, którego trener Guy Roux upatrzył sobie Szarmacha. Najpierw użył politycznych wpływów, by przekonać polskie władze do udzielenia zawodnikowi zgody na transfer. Potem, by omówić przenosiny, musiał użyć kurczaków. Roux przyleciał do Polski prywatnym odrzutowcem wiceprezydenta klubu. Tyle, że na lotnisku w Mielcu wylądować w teorii się nie dało. Obiekt należał do wojska. Francuzi użyli więc podstępu i przelatując nad Mielcem zasygnalizowali problem. Posadzili maszynę na pasie w trybie awaryjnym. Po wylądowaniu wybuchła awantura, ale Roux zaczął rozdawać polskim oficjelom i żołnierzom kurczaki, które zabrał z prywatnej hodowli. Władzom przeszedł gniew, Francuzi załatwili w Mielcu wszystkie sprawy związane z transferem Szarmacha. I nad Sekwanę wracali o pierwszej w nocy z teoretycznie zamkniętego wtedy mieleckiego lotniska.

Roux wrócił do Mielca kilka lat później. Już nie z kurczakami, a z całą drużyną Auxerre. Zgodził się wziąć udział w przedsezonowym turnieju. Do Polski zabrał m.in przyszłą gwiazdę reprezentacji Francji Erica Cantonę. Ten na stadionie przy Solskiego grał znakomicie: był bliski gola po uderzeniu nożycami, w końcu zdobył piękną bramkę w innej sytuacji. Ale publika była przeciw niemu. Ktoś z tłumu rzucił jajko, które rozbiło się na udzie piłkarza. Cantona wpadł w furię. Ruszył na trybuny, Guy Roux próbował go zatrzymać, ale jak opowiadał po latach biografowi Cantony Philippe'owi Auclaire'owi: - Byłem jak narciarz wodny ciągnięty przez motorówkę.

Zostało mu tylko modlenie się, żeby Cantona tego kibica w tłumie nie odszukał. - Eric, jesteśmy w komunistycznym kraju, jak go uderzysz, to dostaniesz 10 lat i cię stąd nie wyciągniemy. Cantona nie znalazł kibica i złość mu minęła. Inaczej niż dekadę później, gdy już jako piłkarz Manchesteru United dał się sprowokować kibicowi Crystal Palace i wymierzył mu najsłynniejszego kopniaka w historii Premier League.

Mało brakowało, by we Francji wylądował też Lato, który na wyjazd tam był namawiany przez Henryka Kasperczaka. Gwiazda Stali ostatecznie wyjechała do Lokeren, co dla wszystkich mieleckich kibiców było smutną chwilą. W latach 80-tych Stal musiała radzić sobie bez swoich najsłynniejszych graczy.

-Pożegnanie Laty pamiętam jak przez mgłę, bo ojciec zabierał mnie na stadion gdy byłem jeszcze dzieckiem. Miłość do klubu przechodziła z pokolenia na pokolenie - mówi nam Bartłomiej Jaskot, jedna z tych osób, które w ostatnich latach przywracały blask Stali. Urodził się w roku meczów Pucharu Europy z Realem. Dawniej ruszał na wyjazdy Stali Mielec jako kibic, teraz jeździ na nie jako prezes. Bartłomiej Jaskot mistrzowskie tytuły i gole Laty zna z opowieści. Sam doświadczył trudniejszych momentów. Gdy trzeba było, w klubie prał, sprzątał, prowadził sklepik czy stronę internetową. W piątek jako prezes patrzył, jak Stal pokonuje Zagłębie Sosnowiec 3:0 i awansuje do Ekstraklasy.

- Zdarzało się, że jeździłem na spotkania wyjazdowe z szalikiem i wspierałem drużynę z trybun - przyznaje. Najlepiej kojarzy piłkarzy Stali grających tam w drugiej połowie lat 80-tych i na początku 90-tych. To wtedy w klubie grał jego starszy kuzyn – Andrzej, a po boisku biegał też inny klubowy wychowanek, "najlepszy bramkarz" jak śpiewał o Bogusławie Wyparle Kazik Staszewski. Stal z przyszłymi reprezentantami Polski - Wyparłą i Jaskotem uplasowała się w lidze na 5. miejscu. Potem było już tylko gorzej, choć Bogusław Cygan zdołał w barwach Stali zdobyć tytuł króla strzelców.. To w Mielcu debiutował w roli trenera Franciszek Smuda, ale Stali nie uratował, mimo obiecujących początków. 

- Mam w głowie te ostatnie mecze w 1. lidze. Drużyna była słaba i szorowała po dnie tabeli. Najsmutniejsze rzeczy działy się jednak potem - wyjaśnia nam Jaskot, przypominając odpływ z klubu sponsorów i piłkarzy. Stal nie dograła nawet do końca sezonu w 2. lidze. Kilka kolejek przed zakończeniem ligi w 1997 roku ogłosiła upadłość. Budowa drużyny od zera zaczęła się dopiero po rocznej przerwie. Kibice w Mielcu poznawali smak czwartej i piątej ligi. 

Strona internetowa, sklepik, sprzątanie i fotel prezesa

Szczęśliwie klub cały czas miał zdolną młodzież. Juniorzy starsi w pierwszej dekadzie XXI wieku dwa razy kończyli mistrzostwa Polski na podium. Juniorzy młodsi zdobyli nawet mistrzostwo. Poza tym Stali pomagały osoby z nią niegdyś związane. Andrzej Jaskot został w pewnym momencie trenerem.

Od początku XXI wieku z klubem oficjalnie związany był także Bartłomiej Jaskot. W 2002 został administratorem strony internetowej. Potem był członkiem Stowarzyszenia Sympatyków Stali „3xS”, które miało na celu kultywowanie klubowej historii. To za jego sprawą powstało klubowe muzeum. Przez chwilę w muzealnych gablotach był nawet zegarek, jaki prezes Realu Madryt podarował jednemu z klubowych działaczy Stali za wspaniałe przyjęcie Hiszpanów w 1976 roku. Potem ktoś pamiątkę ukradł.

Z wynikami sportowymi Stali bywało różnie. Stowarzyszenie “3xs” poszerzało jednak działalność. W pewnym momencie zaczęło pomagać 1. drużynie. Jej ówczesny trener, a niegdyś piłkarz Stali Włodzimierz Gąsior poprosił Jaskota, by ten został kierownikiem drużyny. Jaskot propozycje przyjął.

-Robiłem w klubie wszystko - uśmiecha się wspominając tamte czasy. - Prowadziłem biuro, sklepik, prałem, sprzątałem. W 2012 roku zostałem dyrektorem Stali i koordynatorem projektu "w drodze po dawny blask" - mówi Sport.pl. Sezon 2012/13 okazał się bardzo dobry. Do Stali wracali jej kolejni ludzie, w tym Wyparło. Wyparło został pierwszym bramkarzem, a potem zajął się trenowaniem golkiperów. Drużyna awansowała na szczebel centralny. W 2. lidze mogła już grać na nowym obiekcie. Na awans do 1. ligi też nie czekała długo. Zmieniali się trenerzy, ale przyjaciele klubu trwali przy nim. Wyparło przez chwilę był nawet prezesem Stali. Niedawno na tym stanowisku zmienił go właśnie Bartłomiej Jaskot. We władzach Stali zawirowało w ostatnich kilkunastu tygodniach: na początku czerwca zrezygnował ze stanowiska dotychczasowy prezes, tłumacząc się względami osobistymi. Zastąpił go wówczas właśnie Wyparło, a po kilku tygodniach prezesem na stałe został Bartłomiej Jaskot. W lipcu wyszło na jaw, że "względy osobiste" o których mówił były prezes to było aresztowanie w śledztwie dotyczącym  posiadania i rozpowszechniania treści pedofilskich. Klub wydał oświadczenie, w którym zdecydowanie odcina się od tej sprawy. "W nawiązaniu do ostatnich informacji medialnych dotyczących prowadzonego przez prokuraturę w Siedlcach śledztwa, pragniemy stanowczo podkreślić, że nie dotyczą one i nie mają absolutnie żadnego związku z działalnością klubu".

Nowy prezes Bartłomiej Jaskot, jak trzy dekady temu, znów jeździ na wyjazdy Stali. Ale tym razem zajmuje na nich miejsca nie w sektorze gości, a na trybunie głównej lub blisko drużyny.

- Lubię być przy zespole, bo wtedy człowiek więcej rozumie, widzi i podejmuje lepsze decyzje. Jestem prezesem, ale raczej nie takim w krawacie - opisuje nam Jaskot, który pojechał także do Sosnowca, by wraz z drużyną otwierać szampana z okazji długo oczekiwanego awansu. - Niesamowita sprawa, 24 lata i teraz się udało - relacjonował nam na gorąco po meczu. - Była wielka radość, a ja wszystkim dziękowałem za to co zrobili - opisywał.

Ekstraklasa za 8 milionów

Jaki los czeka Stal w Ekstraklasie? Ze wszystkich drużyn biorących udział w przyszłorocznych rozgrywkach to mielczanie prawdopodobnie będą mieć najmniejszy budżet.

- Chcemy być klubem, który cały czas będzie się rozwijał, ale też klubem, który nie będzie wydawał pieniędzy na prawo i lewo. U nas każdą złotówkę ogląda się kilka razy - przyznaje Jaskot i sugeruje, że wpływy od sponsorów i od miasta w wyniku pandemii mogą być w przyszłym sezonie mniejsze. 

- Ten zespół był budowany od trzech lat, niektórym po awansie do ekstraklasy kontrakty przedłużają się z automatu. Będziemy też chcieli, by niektórzy wypożyczeni gracze u nas zostali. Chodzi mi o Mateusza Żyrę z Legii czy Kubę Wrąbela z Wisły Płock. Z Michałem Żyro, który był wypożyczony z Korony, ale jest już wolnym zawodnikiem, też rozmawiamy. Jest mu u nas dobrze – opisuje prezes. Uśmiecha się, że może Stal będzie klubem braci.

- Są bracia Żyro, a Mateusz Mak namawiał ostatnio do przejścia do nas swego brata Michała - mówi nam prezes. Choć to na razie myślenie życzeniowe, bo Michał według naszych informacji jest w trakcie negocjacji nowej umowy z Wisłą Kraków.

Stal ma licencję na ekstraklasę i swoje ambicje, realizować je będzie jednak spokojnie. Droga po dawny blask tak naprawdę dopiero się zaczęła, najtrudniejszy etap dopiero przed Stalą. Najtrudniejszy, ale też - po tylu latach czekania - najprzyjemniejszy.

Przeczytaj także:

Więcej o: