Kibice Legii przepraszają Vukovicia. Od Czerczesowa nikt nie był tak odważny

W Legii mówią o nim Aleksandar Sprawiedliwy. Ale mogą znowu zacząć mówić Aleksandar Wielki, bo tegoroczne mistrzostwo Polski to w największym stopniu jego zasługa. Aleksandara Vukovicia, którego wielu kibiców teraz przeprasza. Za to, że w niego nie wierzyło.

- Zrobię tak, że w tym klubie zostaną ludzie, którzy nie są powszechnie uważani za legionistów, a którzy faktycznie nimi są - mówił rok temu Aleksandar Vuković. Na tej słynnej konferencji prasowej, na której padły słowa o zapier... I która kończyła poprzedni sezon, który był dla Legii wyjątkowo nieudany. Pierwszy od dziewięciu lat, w którym nie podniosła w kraju żadnego trofeum.

Ale to słynne zapier... pojawiło się także teraz. Po wygranym 2:0 meczu z Cracovią niepytany przez nikogo Vuković sam wrócił do tamtych słów wypowiedzianych rok temu po nieudanym sezonie. - Rok temu powiedziałem jedno słowo, które jest dalej dla mnie kluczowe. Bo w Legii trzeba zapier... Tak, zapier... Tylko że o tym nie wolno jedynie mówić, bo trzeba też pokazywać na boisku. To wciąż oczywiście tylko jeden z aspektów, ale nie można go pomijać. Trzeba o nim pamiętać.

Zobacz wideo Vuković przerwał klątwę trenerów Legii Warszawa. Czekali na to od 2015 roku

I Vuković pamiętał. Przez ostatni rok nastawiał zespół, uczył go funkcjonowania na własnych zasadach, a przy tym wielokrotnie musiał bronić autorskich pomysłów. Często zaciekle. Szczególnie na początku sezonu, kiedy jego decyzje dla większości - by nie napisać, że dla wszystkich - bywały niezrozumiałe, a nawet nieakceptowalne. - Teraz jest mi łatwiej o tym mówić, ale dla mnie to było oczywiste, że ta drużyna zrobi postęp. Dziś wszyscy mówią o takich zawodnikach jak Karbownik, Majecki, Antolić, Kante, Wszołek, Gwilia i jeszcze wielu innych. Gdy cofniemy się o rok, żaden z nich publicznie nie miał wysokich notowań. W zasadzie wszyscy oprócz Jędrzejczyka, Martinsa, no i może ewentualnie Vesovicia byli pod kreską - wymieniał Vuković w sobotę nazwiska piłkarzy.

A kilkadziesiąt minut później wsiadł z tymi piłkarzami na barkę, pływał z nimi po Wiśle i świętował mistrzostwo Polski. Kiedy w końcu barka zacumowała w pobliżu Centrum Nauki Kopernik, Vuković chwycił za mikrofon i obwieścił kibicom, którzy stali na brzegu, że jego zdaniem Legia w ponadstuletniej historii zdobyła o jakieś 50 mistrzostw za mało.

Odważne słowa, ale pewnie każdy z kibiców Legii się pod nimi podpisze. Tym bardziej teraz. Po ostatnim roku, kiedy za słowami Vukovicia poszły czyny. I choć początkowo nie były one zbyt popularne, nikt nie przyklaskiwał decyzjom Serba, to ten trwał przy swoim. I teraz w końcu zyskał. Przede wszystkim duży szacunek wśród kibiców, bo wystarczy zajrzeć do internetu, by nie tylko poczytać pochlebne opinie na jego temat, ale też zobaczyć, że wielu bije się w pierś. Przeprasza Vukovicia. Przede wszystkim za to, że w niego wątpiło.

Więcej wyczucia

- Na początku sporo decyzji Vukovicia budziło zdziwienie. Napotykał dużo przeszkód i choć teraz wielu jest takich, którzy mówią, że w ten projekt cały czas wierzyli, to jeśli te osoby twierdzą, że ani razu w niego nie zwątpiły, to zwyczajnie kłamią - uważa Tomasz Sokołowski, który w latach 2001-2005 grał w Legii z Vukoviciem.

Jeśli ktoś jednak nie wątpił, to był to Vuković. Trener Legii przez ostatni rok wierzył we własne przekonania, słuchał przede wszystkim siebie i bronił racji, nawet gdy początkowo wydawały się one nie do obrony. Tak było np. z Sandro Kulenoviciem, który latem nie strzelał goli, ale grał w Legii kosztem Carlitosa. I obrywał za to strasznie. Od wszystkich, tylko nie od trenera. Bo ten potrafił nawet skrytykować kibiców z Żylety po tym, jak wyżywała się na Kulenoviciu. - Te gwizdy są przykre, niezrozumiałe, wręcz obrzydliwe. 19-letni chłopak zostawia serce na boisku i dlatego gra. Nie oczekuję, że będę żył w realiach Franka Lamparda, który po 0:4 z Manchesterem dostał brawa od kibiców rywali, ale przydałoby się więcej wyczucia - pouczał kibiców.

Powaga chwili

Kibice długo tego nie rozumieli, ale ważniejsze dla Vukovicia było to, że dość szybko zaczął rozumieć zespół. A podporządkował się dlatego, że jego zasady dla wszystkich były jasne, a Vuković w podejmowaniu decyzji był po prostu bardzo sprawiedliwy. - Nikogo nie foruje i nie ma dla niego świętych krów, o czym w Legii przekonałem się już na pierwszym treningu, kiedy trener Vuković powiedział mi: "Paweł, musisz się pokazać, swoje przetrenować i udowodnić mi, że zasługujesz na szansę. Innej drogi do składu u mnie nie ma" - mówił Paweł Wszołek, który we wrześniu trafił do Legii.

- Nigdy nie możesz być w 100 procentach fair wobec każdego zawodnika. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą bardziej zadowoleni lub mniej. Ale piłkarze też chcą znać pewne reguły, widzieć konsekwencję w działaniu. Jeżeli masz swoje zasady - czyli w moim przypadku są to przede wszystkim nastawienie na pracę oraz dobrą atmosferę w drużynie - to musisz ich bezwzględnie przestrzegać. Żaden piłkarz nie może mieć poczucia, że jest niesprawiedliwie traktowany. Każdy musi być świadomy, że na swoją pozycję trzeba ciężko pracować - tłumaczył Vuković pod koniec zeszłego roku

Wtedy najgorsze miał już za sobą. - Najbardziej cieszy mnie to, że w ostatnich miesiącach od zespołu dostałem wiele pozytywnych sygnałów. Kilka razy w tym sezonie piłkarze mogli mnie zwolnić. Ale nie zrobili tego. Walczyli. O swoją przyszłość, ale też i o moją. I to jest najbardziej budujące - mówił Vuković w grudniu, w więc niespełna dwa miesiące po tym, jak w klubie wokół jego osoby zakotłowało się po raz ostatni.

Nigdy nie bał się podejmować odważnych decyzji

Dziś Dariusz Mioduski zaręcza, że na przełomie października, kiedy Legia zajmowała ósme miejsce w tabeli, po porażkach z Lechią (1:2) i Piastem (0:2), nie przeszło mu nawet przez myśl, by zwolnić trenera. Ale Vuković był już wtedy spakowany. Wiedział, że porażka z Lechem w kolejnym meczu pewnie sprawi, że pożegna się z posadą. - Po prostu czułem powagę chwili. Będąc trenerem Legii, nie można przegrywać meczu za meczem, porażkami bym się na dłuższą metę nie obronił - tłumaczył.

Kolejnej porażki nie było. Mało który trener jednak, grając tak ważny mecz jak ten jesienny z Lechem, przy stanie 1:1, wpuściłby na boisku 18-letniego debiutanta Macieja Rosołka. - To nawet nie tyle była odwaga, ile manifestacja tego, że Vuković w Legii pracuje wyłącznie na własnych warunkach. I skoro widział w tygodniu poprzedzającym mecz dobrą pracę Rosołka na treningach, to po prostu wpuścił go na boisko, a ten już dwie minuty później odwdzięczył się zwycięskim golem na 2:1 - przypomina Maciej Murawski, obecnie ekspert Canal+, który w przeszłości też spotkał się w jednej drużynie z Vukoviciem.

- Jeszcze jak Vuko grał w piłkę, nigdy nie bał się podejmować odważnych decyzji. Nigdy też nie lubił przegrywać. Miał bałkański temperament, zawsze wierzył i walczył do samego końca, o każdą piłkę - podkreśla Sokołowski. - Był wielkim piłkarzem i jednym z najinteligentniejszych, z którym miałem przyjemność grać. Znam go od wielu lat i już wiele lat temu miał predyspozycje, by stać się dobrym trenerem. I właśnie takim się staje. Dzięki podejściu do pracy, ale też możliwościach, które miał w Legii, gdzie przez wiele sezonów jako asystent współpracował z wieloma dobrymi trenerami. Teraz z tego czerpie, a dodatkowo stworzył w Legii sztab ludzi, którzy są związani z tym klubem. I to też jest wielka siła Vuko, bo ma wokół siebie ludzi podobnych do siebie, którzy kochają ten klub i którzy zawsze się mogą pomylić, ale nigdy go nie oszukają - dodaje Murawski.

Vuković apeluje o transfery

I to właśnie ta szczerość, ale i odwaga sprawiły, że Legia odzyskała tytuł, a Vuković stał się jednym z trzech trenerów w historii klubu, który zdobywał mistrzostwo z Legią jako trener i zawodnik. Ale o tym, że Legia ten tytuł odzyska, mówił od dawna. Już pod koniec zeszłego sezonu zapewniał, i choć mało kto wtedy w to wierzył, że stworzy przy Łazienkowskiej drużynę z prawdziwego zdarzenia. Nawet kosztem tego, że po dwóch-trzech miesiącach radość z tego będzie miał inny trener.

Nie miał. Dalej to on sam czerpie z tego radość, ale też dalej jest odważny, bo od czasów Stanisława Czerczesowa nikt w Legii tak otwarcie nie stawiał sprawy transferów. Nie mówił wprost, publicznie nie apelował do prezesa i to już kilkadziesiąt minut po zdobyciu mistrzostwa, że tej drużynie potrzeba aż pięciu-sześciu nowych piłkarzy, by wykonać kolejny krok. - Po prostu potrzebujemy świeżej krwi, która na to umożliwi. Nowych piłkarzy na poziomie Filipa Mladenovicia. Wszystko w rękach prezesa - apelował Vuković po meczu z Cracovią.

Ostatnie mecze i kontuzje - kiedy wypadł Kante i Vesović, a problemy mieli Pekhart i Antolić - pokazały, że Legia wciąż nie jest zespołem kompletnym. - Ale jej siłą wciąż jest drużyna - zauważa Sokołowski. - I to jest właśnie największy sukces Vuko, bo to on stworzył tę drużynę, zbudował tę grupę i doprowadził do tego miejsca, w którym teraz jest. Dlatego liczę, że dostanie to, czego chce, bo pracą w ostatnim roku sobie na to zasłużył. Pokazał, że doskonale wie, czego potrzebuje ten zespół.

Przeczytaj też:

Pobierz aplikację Sport.pl LIVE na Androida i na iOS-a

Sport.pl LiveSport.pl Live .



Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.