• Link został skopiowany

Wielki sukces jednego z najzdolniejszych trenerów w Polsce! "Wmawia się nam, że nic nie potrafimy"

Podbeskidzie Bielsko-Biała po czterech latach wraca do ekstraklasy! W świetnym stylu i z marzeniami na coś więcej niż tylko walka o utrzymanie w elicie. Przemiana drużyny to wielki sukces Krzysztofa Brede, jednego z najzdolniejszych trenerów młodego pokolenia w Polsce.
Krzysztof Brede
Jakub Ziemianin/tspodbeskidzie.pl

Jest prymusem, choć tego słowa nie lubi. Na szkoleniach zawsze w pierwszej ławce, z zeszytem i głową pełną pytań. - Chce się rozwijać, ciągle uczyć. Jak jestem na kursie trenerskim, to nie będę siedział w kącie. W zawodzie trenera trzeba dociekać, trzeba pytać, bo bez tego stoi się w miejscu. Piłka jest na tyle skomplikowana, że wszystkich zagadnień nie przyswoję, ale chcę wiedzieć jak najwięcej. Chcę być krok przed innymi, dlatego na kursach, szkoleniach czy na stażach nie siedzę w ostatniej ławce i przysypiam, tylko pytam, zostaję po zajęciach, robię notatki - mówi nam 39-letni szkoleniowiec, który właśnie wprowadził Podbeskidzie Bielsko-Biała do ekstraklasy.

Zobacz wideo Piłkarz Legii obserwowany przez Jerzego Brzęczka. Może trafić do reprezentacji [SEKCJA PIŁKARSKA #54]

To największy sukces w jego karierze. Blisko był już z Chojniczanką, ale sezon 2017/2018 zakończył na historycznym dla klubu z Chojnic trzecim miejscu. Wcześniej był asystentem Bogusława Kaczmarka i Michała Probierza. To od nich uczył się zawodu. Najpierw w Lechii Gdańsk później w Jagiellonii Białystok. - Bardzo dużo zawdzięczam trenerowi Kaczmarkowi, to on wprowadził mnie do seniorskiej piłki i dał szansę rozwoju w Lechii Gdańsk. Miałem wtedy 30 lat. Czułem, że jako piłkarz nic więcej nie osiągnę, więc chciałem spróbować swoich sił jako trener. Później była fantastyczna współpraca z Michałem Probierzem. Przeżyliśmy razem wiele pięknych chwil, ale też wyzwań. To była ciągła praca pod presją, na maksymalnych obrotach. Michał jest trenerem, który daje swoim asystentom bardzo dużo zadań do wykonania, a to najlepsza szkoła. Wszystko musiało być na czas, bez błędów. Wstawałem o 5-6 rano, analizowałem, wysyłałem raport i jechałem na trening. Szkoła życia, ale z pięknymi efektami i wspomnieniami - wspomina Brede.

"Wmawia się nam, że nic nie potrafimy, że jesteśmy gorsi od innych"

Od Probierza uczył się warsztatu, ale też poszanowania pracy trenera. - W Polsce mamy bardzo dobrze wyszkolonych trenerów. Z wiedzą, pasją, ale bez wielkich sukcesów międzynarodowych. Jestem przekonany, że gdyby jeden z polskich trenerów doprowadził swój zespół choćby do ćwierćfinału Ligi Europy, to w innych krajach zaczęliby nas dostrzegać i zatrudniać - mówi otwarcie.

- Mam też wrażenie, że polscy trenerzy są często tłamszeni przez środowisko. Wmawia się nam, że nic nie potrafimy, że jesteśmy gorsi od innych. A tak nie jest! Musimy uwierzyć, że polski trener też potrafi zorganizować dobre zajęcia, że potrafi współpracować z zespołem i wyciągać wnioski z kolejnych meczów. Nie jesteśmy gorsi. A dlaczego nie możemy konkurować z silniejszymi ligami? Bo tam trenerzy składają drużyny z lepszych części. Jak zrobią to dobrze, mają Lamborghini i mogą się ścigać. Nam jak się uda, to mamy Fiata. Też dobre auto, można nim dojechać do mety, ale w rywalizacji z Lamborghini przeważnie jesteśmy bez szans. No, chyba że coś się zepsuje. Wtedy Fiat może być na mecie szybciej niż Lamborghini - puszcza oko, bo w tym sezonie zbudował Fiata, który dojechał do ekstraklasy. I to w Bielsku-Białej - mieście, którego historia jest ściśle związana z włoską marką.

A łatwego początku Brede w Bielsku-Białej nie miał. Z piłkarzy, których dostał na starcie, nie mógł wiele wycisnąć. Był krytykowany, a jego pozycja nie była mocna. Podbeskidzie, które aspiracje zawsze miało wysokie, ugrzęzło w 1. lidze. Sytuacja zmieniła się w tym sezonie. Brede - wspólnie z działem sportowym - przebudowali zespół i Podbeskidzie zaczęło grać na miarę oczekiwań. Pojawili się wykonawcy, pojawił się styl i efekty tego, co Krzysztof Brede z uporem maniaka wpajał drużynie na każdym treningu. - Chcę, żeby moje zespoły dominowały, utrzymywały się przy piłce i tworzyły kolejne ataki. Do tego wysoki pressing. Tak trenujemy i tak chcemy grać. Bez względu na rywala - zaznacza.

Takiego podejścia nauczył się na licznych stażach: w Fiorentinie, Getafe czy Wolfsburgu. Jeździ tam w wolnym czasie, korzystając z licznych znajomości. - Dla mnie piłka jest przede wszystkim pasją, hobby, a dopiero na końcu pracą. Dlatego wolny czas też poświęcam na poprawianie swojego warsztatu. Gdy chciałem pojechać na staż do Włoch, to zadzwoniłem do Bartłomieja Drągowskiego i mogłem z bliska przyglądać się pracy Stefano Pioliego, który prowadził wtedy Fiorentinę. W Wolfsburgu na stażu byłem dwa razy. Świetne doświadczenie i wielka nauka - mówi.

"Każdego można poprawić, słonia w cyrku można poprawić, więc piłkarza też"

Krzysztof Brede wiedzę czerpie jednak przede wszystkim od polskich trenerów. - Mamy wielu szkoleniowców, od których można się uczyć, a ja chcę z tego korzystać. Nie mam patentu na wiedzę, więc pytam. Nie boję się tego. Z takich rozmów, szkoleń można wyciągnąć bardzo wiele. Teoria to nie wszystko, ale bez niej nie da się poprawiać praktyki. Trener Bogusław Kaczmarek powiedział mi kiedyś, że jednym z kluczy do sukcesu w zawodzie trenera jest umiejętne łączenie teorii z praktyką. I ja do tego dążę - opowiada.

A to potrafi jak mało kto! - Zadasz dwa pytania i nawet nie wiesz, kiedy minęło 45 minut - śmieją się w klubie z Bielska-Białej. - Lubię rozmawiać z ludźmi, dbam o dobrą atmosferę. Jestem wesołkiem. Lubię uśmiech, optymizm, wygłupy, ale nie kiedy jest czas na pracę. Podczas treningów dbam o dyscyplinę. Piłkarze muszą wiedzieć, że trener jest nauczycielem. Nie mogą ich irytować uwagi, czy prośby o powtórzenie ćwiczenia. Ja uważam, że każdego można poprawić, słonia w cyrku można poprawić, więc piłkarza też. Ale potrzebna są dwie rzeczy: chęć i czas. Bez tego nic nie osiągniemy, nic nie zrobimy. W piłce jest olbrzymia presja czasu. Wszyscy chcą efektów na już, a tak się nie da. Nie można tłamsić kogoś i mówić: "on nie umie, nie chce", bo nie zrobił czegoś w tydzień czy dwa - zaznacza Krzysztof Brede.

Gdy pytamy go o marzenia, mówi o silnym Podbeskidziu, ugruntowaniu swojej pozycji wśród polskich trenerów, ale też klubie, który w jego sercu jest od zawsze i na zawsze: Lechii Gdańsk. - Lechia to mój klub, Gdańsk to moje miejsce, więc chciałbym tam kiedyś wrócić w roli pierwszego trenera. Marzę o tym, ale wiadomo, jak to jest z praca w domu. Wszyscy cię znają, oczekiwania są dwa razy wyższe, ale ja się nie będę bał. Chcę osiągnąć z Lechią coś, co ludzie w Gdańsku zapamiętają na lata. Ale na razie znam swoje miejsce w szeregu, muszę się jeszcze dużo nauczyć, żeby dogonić marzenia. Na razie pełna para dla Podbeskidzia - kończy 39-letni szkoleniowiec.

Więcej o: