W Niemczech smarties, w Polsce tik-taki. "Koledzy jedli je codziennie. Cały sport tak działa"

- Miałem kilkudziesięciu trenerów i tylko jeden naprawdę zwracał uwagę na zdrowie swoich piłkarzy - mówi nam Grzegorz Piechna, król strzelców I, II i III ligi. Telewizja ARD przekonuje, że piłkarze w Niemczech są uzależnieni od środków przeciwbólowych. A jak jest w Polsce? - Tik-taki: tak się kiedyś u nas mówiło na te tabletki - mówi fizjoterapeuta Bartłomiej Spałek.

- Jak bolało aż tak, że się nie dało chodzić, to zaciskałem zęby, prosiłem o wstrzyknięcie blokady i ogień! Nie było opcji, żebym nie grał. W Paradyżu ze złamaną kością strzałkową strzeliłem gola. A później sama się zalała i po kłopocie. Operację zrobiłem sobie dopiero po meczu ze złamaną kością śródstopia. Piątą. To była identyczna kontuzja jak Justyny Kowalczyk, gdy została mistrzynią olimpijską. Ja sobie nogę owinąłem bandażem, wziąłem zastrzyk, zagrałem i dopiero po wszystkim pozwoliłem działać fachowcom. A za dwa tygodnie już znowu trenowałem - Grzegorz Piechna z dumą wspomina swoje piłkarskie przygody.

Zobacz wideo Janusz Gol wskazał najlepszego piłkarza i dwie najlepsze drużyny ekstraklasy [SEKCJA PIŁKARSKA #51]

Grać przestał trzy lata temu. Przez 20 lat występował na niemal wszystkich poziomach rozgrywkowych w Polsce. Był w klubach biednych i bogatych. Faulowali go rzeźnicy z okręgówki i ekstraklasowa elita obrońców, gdy w Koronie Kielce pędził po tytuł króla strzelców.

- Zawsze twardy byłem. Nie jestem z tych, co łykają tabletki. Dawałem radę bez nich. Ale koledzy "cukierki" jedli codziennie. Garściami. Nieważna liga, nieważny poziom. Przecież wszędzie chodzi o wynik. Przecież cały sport tak działa - tłumaczy Piechna.

W Niemczech smarties, w Polsce tik-taki

- Tik-taki: tak się kiedyś u nas mówiło na tabletki przeciwbólowe - mówi Bartłomiej Spałek, fizjoterapeuta Górnika Zabrze, który za kadencji Adama Nawałki pracował w reprezentacji Polski. - Pracę fizjoterapeuty w piłce zaczynałem w 2005 roku. Tak naprawdę wtedy jadło się te tabletki w ogromnych ilościach. A dzisiaj? Jest dużo lepiej. Zwłaszcza tam, gdzie są duże sztaby medyczne, czyli w polskiej piłce w Legii i w Lechu - tłumaczy ekspert.

Czy rzeczywiście jest dużo lepiej? I czy "dużo lepiej" znaczy dobrze? Niemiecka telewizja ARD specjalizuje się w tropieniu dopingu. Ostatnio stworzyła film dokumentalny o problemie, jaki ze środkami przeciwbólowymi ma niemiecka piłka. Ma, a nie miała. Z materiału wynika, że tego typu medykamenty w Bundeslidze, ale i w niższych ligach, łyka się profilaktycznie. "Od 14 lat widzę, że ibuprofen zjada się tu jak smarties [cukierki czekoladowe] - mówi Neven Subotić.

Czy może być tak, że uchodząca za wzorowo zorganizowaną niemiecka piłka ma problem, którego nie ma polska piłka?

Subotić? W Legii takiego nie ma

- Na szczęście nie mam w drużynie żadnego zawodnika tego typu. Nikt u nas nie zaczyna standardowo meczu czy treningu od tabletki - mówi nam lekarz Legii, dr Mateusz Dawidziuk. - Wręcz odwrotnie, często to ja muszę zachęcać zawodników, żeby wzięli leki, które pomogą im w wyleczeniu mikrourazów. Nie jest u nas jak w Niemczech. Naprawdę dramatu nie ma - dodaje.

Dawidziuk tłumaczy, że leki przeciwbólowe układa się na trzech półkach. - Drabina anelgetyczna, czyli hierarchia tych leków, zaczyna się od środków podstawowych, ogólnodostępnych, sprzedawanych nie na receptę. To ibuprofen, paracetamol czy diklofenak. Szczebel wyżej są tramadol czy kodeina, na silniejszy ból. A najwyżej znajdują się opiaty, np. morfina. Te leki są już na liście środków dopingujących - wyjaśnia. - Sport to ciężka praca fizyczna, i jest jasne, że sportowiec będzie czasem brał środki przeciwbólowe, żeby poprawiać komfort pracy. Cała mądrość polega na tym, by brać je odpowiednio, nie przedawkowywać - tłumaczy lekarz Legii.

Co drugi uczestnik mundialu łykał codziennie

Ano właśnie. Niemcy przedawkowują. "Przez ostatnie trzy-cztery lata nie mógłbym grać, gdybym nie brał leków przeciwbólowych" - mówi Dani Schahin. A Subotić dodaje, że kluby nie przedstawiają piłkarzom zagrożeń, tylko zachęcają do łykania tabletek. Zawodnicy mają grać, a nie skupiać się na tym, że coś ich boli.

- Niemcy nie są żadnym wyjątkiem. Cały świat tak podchodzi do sprawy - mówi dr Robert Śmigielski, przez kilka lat przewodniczący komisji medycznej Polskiego Związku Piłki Nożnej oraz członek komisji medycznych FIFA i UEFA. W FIFA Śmigielski pracował pod kierownictwem Jiriego Dvoraka. Czeski profesor przedstawił raport, z którego wynika, że na mundialach w latach 1998-2014 aż 50 proc. piłkarzy codziennie brało środki przeciwbólowe. W listopadzie 2016 roku, odchodząc ze stanowiska, Dvorak przekazał kolejne zaskakujące dane - leki przeciwbólowe łyka już 19 proc. zawodników występujących w turniejach drużyn do lat 17. - Z 20 lat mojej pracy wynika, że te środki są większym zagrożeniem dla futbolu niż doping - stwierdził Dvorak.

Lewy but, coś na ból i na boisko

I znowu: są większym zagrożeniem czy były, ale przestają być? - Cały czas mam kontakt ze środowiskiem i lekarskim, i trenerskim, dlatego wiem, że kłopot jest aktualny - mówi nam Śmigielski. - Problem uzależnienia jest zarówno psychiczny, jak fizyczny. Jiri tłumaczył, że jeśli zawodnik wychodzący na mecz raz wziął np. trzy tabletki voltarenu, bo coś go bolało, i te tabletki mu pomogły dobrze zagrać, to od tego momentu już na każdy mecz bierze trzy tabletki voltarenu. "Nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak przesądni są piłkarze" - powtarzał Dvorak. Wzięcie leków dla wielu staje się tak samo ważnym przesądem, jak wiązanie najpierw lewego buta - opowiada Śmigielski.

- Oczywiście, że branie leków przeciwbólowych nie może stać się rytuałem. Z codziennym bólem trzeba sobie radzić inaczej. Na szczęście rosnąca jakość fizjoterapii, odnowy biologicznej i coraz większa mądrość szkoleniowców dobrze modyfikujących obciążenia treningowe sprawia, że tabletka przestaje być jedynym ratunkiem. Widać też w piłkarzach zmianę myślenia, zmianę pokoleniową - przekonuje dr Dawidziuk. I od razu podaje przykład. - Czasami mówię któremuś z zawodników: "Stary, w tym przypadku blokada jest bezpieczna, lepiej by ci się grało", a on odpowiada, że nie chce, bo po prostu takich rzeczy postanowił unikać.

Jednak nie znaczy to, że według lekarza Legii problemu nie ma. - Piłkarze będą brali środki przeciwbólowe, bo wiedzą, że chcąc coś osiągnąć, muszą jechać na limicie. A my będziemy im pomagać na różne sposoby, również mądrze wydzielając takie środki. Trzeba pamiętać, że sportowcy wyczynowi przygotowują się nie po to, żeby byli zdrowi, tylko żeby wygrywać. Dla zdrowia uprawia się sport rekreacyjnie, a nie wyczynowo - mówi wprost Dawidziuk.

Kto przestał wzbogacać apteki

W zmiany w mentalności nie tylko piłkarzy, ale i ludzi dbających o ich formę chce wierzyć Piechna. - Miałem kilkudziesięciu trenerów i tylko jeden naprawdę zwracał uwagę na zdrowie swoich piłkarzy. U Ryszarda Wieczorka w Koronie pewnego dnia sprawdzono nam zęby. Wiadomo, że od chorych zębów jest dużo kontuzji. Dostaliśmy dwa tygodnie na wyleczenie tego, co kto miał do wyleczenia. Kto się nie przejął i nie zdążył, ten płacił tysiąc złotych za każdy chory ząb, więc szybko się wszyscy wzięli za siebie. Tabletek jedzonych jak cukierki u Wieczorka też nie było - mówi były piłkarz.

- Naprawdę jest inaczej niż było. Kiedyś bardzo duże pieniądze w Górniku szły na leki. A teraz mamy czerwiec, a ja ostatni raz aptekę zrobiłem w styczniu. I ciągle mamy zapasy wszystkiego, co wtedy kupiliśmy - mówi Spałek. - Tak, była przerwa spowodowana koronawirusem, ale proszę mi wierzyć, że różnica w podejściu do sprawy jest ogromna. Kiedyś miesiąc w miesiąc robiłem takie zamówienia, jak to ze stycznia - przekonuje fizjoterapeuta.

"Kurde, ważny mecz jest!"

- Już od kilku lat podążam w kierunku osteopatii i wiem, że wielu moich kolegów, fizjoterapeutów, tak samo myśli. Naprawdę jest w Polsce promowane inne postępowanie niż dawanie środków przeciwbólowych i przeciwzapalnych. Moi piłkarze dobrze wiedzą, że taką tabletkę mogą ode mnie dostać tylko na mecz. Jak mają kontuzję, to pilnuję, żeby nie brali niczego przeciwbólowego, bo chcę widzieć, w jakim są progu bólu i jak im pomagać. Tłumaczę im, że nafaszerowani lekami nie czuliby bólu i mogliby sobie zrobić krzywdę - wyjaśnia Spałek.

- Oczywiście widzę, że czasem niektórzy zawodnicy wezmą leki na własną rękę. Bywa, że się nie przyznają, że coś ich boli, bo się boją, że stracą miejsce w składzie. Zdarza się też tak, że przychodzi do mnie piłkarz i mówi: "Kurde, ważny mecz jest, dawaj mi coś na ból! Muszę mieć pewność, że jestem gotowy". I jaka ja mam powiedzieć, że nie dam? Muszę pamiętać, że każdy jest panem swojego losu, że czasami rzeczywiście są takie sytuacje, że wszyscy na miejscu tego zawodnika zachowalibyśmy się tak jak on - dodaje fizjoterapeuta.

Od Niemców zastrzyk w plecy, od Polaków dobra praca

Spałek dobrze wspomina pracę z Adamem Nawałką. Opowiada, że selekcjoner kadry miał pełne zaufanie do swojego sztabu medycznego i nie naciskał, żeby piłkarze byli za wszelką cenę stawiani na nogi. - Czasem przyjeżdżali na zgrupowanie zawodnicy z Niemiec i opowiadali, że jak bolały ich plecy, to dostawali zastrzyki bezpośrednio w bolące miejsca. Nie wiedzieli z czego, ale to musiały być sterydy. Jasne, że od razu czuli się lepiej, ale za jakiś czas problem wracał. My już wtedy stawialiśmy na inne rozwiązania. Problemy przeciążeniowe, zaburzenie cyrkulacji płynowej czy zaburzenie unerwienia danego segmentu naprawdę można i warto likwidować poprzez dobrą pracę, a nie zastrzyk. My wiemy, że trzeba zmieniać filozofię, a nie niszczyć wątrobę, oszukiwać układ nerwowy i doprowadzać do tego, że ciało staje się coraz bardziej rozklekotane - mówi Spałek.

- Niesteroidowe leki przeciwzapalne mają dużo działań ubocznych. Bardzo negatywnie wpływają na funkcje nerek, wątroby, na wydolność organizmu. I od pewnego momentu też na wytrzymałość ścięgien i mięśni. Przy przewlekłym stosowaniu mogą powodować częstsze ich zerwania - mówi Śmigielski, zgadzając się, że zmiana myślenia jest konieczna. - Niestety, klubom wciąż dokucza syndrom krótkiej ławki, przez co zawodnicy z drobnymi kontuzjami grają, bo po prostu są potrzebni. Często są ostrzykiwani, podawane są im blokady i w końcu pach! Stało się, z małej kontuzji robi się duża: zrywa się ścięgno Achillesa, nie wytrzymuje kolano albo staw skokowy - dodaje lekarz.

- Zgadzam się, że osteopatia i fizjoterapia są niezwykle istotne. Ale to działa tak: jeśli osteopata pomoże, to okej, tylko na wszelki wypadek leki i tak piłkarze biorą, bo myślą: "A jeśli mnie jednak coś zaboli? Wtedy sobie tego nie daruję". Pędzimy coraz bardziej, mecze o wszystko to już wszystkie mecze. Moim zdaniem lepiej nie będzie - dodaje Śmigielski.

Czy walka z bólem to doping?

No chyba że wkroczy WADA. Z dokumentu ARD wynika, że Niemcy zastanawiają się czy interwencja Światowej Agencji Antydopingowej jest możliwa. "Leki przeciwóbolowe poprawiają wydajność organizmu i zagrażają zdrowiu. Ich stosowanie jest też sprzeczne z etyką sportu" - twierdzi cytowany w filmie Hans Geyer z laboratorium antydopingowego w Kolonii.

Co na to nasz ekspert od dopingu? Pytamy Michała Rynkowskiego, dyrektora Polskiej Agencji Antydopingowej POLADA. - Rzeczywiście są trzy kryteria kwalifikowania substancji czy preparatu do grupy zabronionych. To:

  1. Sprzeczność z duchem sportu.
  2. Potencjalny lub realny wpływ na zdrowie.
  3. Potencjalny lub realny wpływ na zwiększenie wydolności organizmu.

Teoretycznie jest możliwe, że silne leki przeciwbólowe zostaną uznane za doping, ale dyskusja trwa i nie spodziewam się, że będą podejmowane gwałtowne ruchy - mówi Rynkowski.

"Euforia zamiast bólu". Kolarzom zabroniono tego, co biorą piłkarze

Ekspert przypomina, że po latach debaty nad jednym z leków przeciwbólowych jego stosowania zakazała Międzynarodowa Unia Kolarska (UCI). - We Francji, Belgii, Holandii i w Wielkiej Brytanii tramadol stał się ogromnie popularny, kolarze go mocno nadużywali. WADA nie zabroniła go stosować, ale UCI zdecydowała, że będzie traktowała ten preparat jako zabroniony. UCI biorących tramadol karze za przewinienie dyscyplinarne, bo pod przepisy antydopingowe nie może tego podciągnąć - wyjaśnia Rynkowski.

O tramadolu kilka lat temu opowiadał "Times'owi" Michael Barry, który był pomocnikiem jednego z dopingowych oszustów wszech czasów, Lance'a Armstronga. - Efekty były zauważalne i szybkie. Na trasie czuliśmy euforię, większą siłę, znikał ból w nogach, nie czuliśmy dużego zmęczenia. Nie widzieliśmy tak naprawdę różnicy między zakazanym dopingiem a tramadolem - mówił Kanadyjczyk. - Dłuższe używanie leku miało efekt uboczny. Nie czułeś granicy bólu. Tramadol oszałamiał, osłabiał koncentrację. Mogłem upaść, zranić się i nawet tego nie zauważyć - dodawał.

- Piłkarze czasem tramadol biorą, bo w małych dawkach to jest dobry lek przeciwbólowy. Ale wiem, że w kolarstwie przez lata było tak, że bez tramadolu wielu nie siadało na siodełko. To był rytuał. Paracetamol blokuje ból na poziomie 3-4 w skali 0-10, a tramadol na poziomie 6-7 - wyjaśnia dr Dawidziuk.

- Widoczny jest ruch, żeby stosowanie mocnych leków przeciwbólowych ograniczać. Z medycznego, zdroworozsądkowego punktu widzenia, ich używanie jest niebezpieczne, bo przesuwa w górę próg bólu i naraża na poważne kontuzje. Skutki trenowania i startowania na lekach mogą być bardzo poważne - mówi Rynkowski. - Ale jak dyskutowaliśmy nad tym w gronie antydopingowych agencji z Europy, to nie było widać gorących zwolenników ani wprowadzenia zakazu stosowania takich leków, ani zostania przy stanie obecnym. W celu wyklarowania sytuacji konieczna jest dogłębna analiza problemu oraz dialog pomiędzy ruchem sportowym a rządami państw - podsumowuje szef POLADA.

Więcej o:
Copyright © Agora SA