Możliwe, że Thomas Pekhart w ogóle nie pojawiałby się na boisku w tych meczach, gdyby Jose Kante nie został zawieszony na dwa spotkania za czerwoną kartkę i gdyby zdrowy był Maciej Rosołek. Dopóki mogli grać, trener Aleksandar Vuković stawiał na nich. Czecha w trzech meczach wpuszczał z ławki rezerwowych - w sumie na 30 minut - a na ostatni przed zawieszeniem rozgrywek w ogóle go nie powołał. I ta przerwa okazała się kluczowa: Kante na dwa pierwsze ligowe mecze był zawieszony, a po drodze i tak złapał uraz, więc nie wiadomo, czy zagra w środę przeciwko Arce Gdynia, z kolei Pekhart miał czas, żeby wyleczyć drobną kontuzję, lepiej zgrać się z nowym zespołem i przygotować do wyjścia w pierwszym składzie w kilku meczach.
Zimą kibice Legii nie byli zachwyceni tym transferem. Wiedzieli, że trener drugoligowego Las Palmas, z którego Pekhart przychodził do Legii, wolał przestawiać do ataku piłkarzy z innych pozycji niż wpuszczać go na boisko. Klub w ogóle wolał go sprzedać i poszukać bezrobotnego napastnika, niż próbować odbudować. Już to nie wróżyło dobrze, a na postrzeganie Czecha wpływały jeszcze nieudane transfery napastników w ostatnich zimowych okienkach. Przede wszystkim jego rodaka Tomasa Necida, który dla Legii strzelił tylko jednego gola, a wydawał się transferem wręcz bliźniaczym. Kupieni zimą Eduardo i Daniel Chukwu też zawiedli. Nawet Orlando Sa, ściągnięty zimą 2014 roku, przez pierwsze pół roku tylko raz trafił do siatki. W przeciwieństwie do reszty - odblokował się w kolejnym sezonie.
- Wszyscy mówią, że Legia bierze ogórka, a w innych klubach Pekhart byłby genialnym transferem - mówił w Sekcji Piłkarskiej Dariusz Mioduski, właściciel Legii. Przyznał, że ten transfer jest ryzykowny, ale Czech wydaje się napastnikiem skrojonym pod aktualne potrzeby zespołu, a w Las Palmas nie grał dlatego, że nowy trener miał inną koncepcję.
Pekhart wejście do ekstraklasy ma jednak imponujące. Już w debiucie z Jagiellonią Białystok strzelił gola, ale wtedy wszedł właściwie na gotowe i jedynie dobił rywala, trafiając na 4:0. Za to w Poznaniu, gdy pierwszy raz wyszedł w pierwszym składzie, zdobył jedyną bramkę w meczu. W 17. minucie piłka spadła mu pod nogi tuż przed bramką. Uniknął dotknięcia piłki ręką i wepchnął ją za linię bramkową. Patrząc na tę akcję od momentu nieudanego piąstkowania Mickey’ego van der Harta, można by stwierdzić, że trudno o strzelenie łatwiejszego gola. - Ale trzeba jeszcze było się tam znaleźć. Chodzi o to, żeby być we właściwym miejscu o właściwym czasie. Wokół mnie raczej nie było wtedy zbyt dużo zawodników. I tak właśnie powinien grać napastnik. Nieważne jak ta piłka do mnie trafiła, ważne, że wpadła do bramki - zauważył Pekhart w rozmowie z Legia.com.
Tej właśnie umiejętności - znajdowania się tym, gdzie spada piłka, nie można Pekhartowi odmówić. Jest innym typem napastnika niż Jose Kante - nie schodzi tak głęboko, znacznie rzadziej rozgrywa piłkę, mniej biega i nie jest dla obrońców tak trudny do upilnowania. Do czasu. Wystarczy bowiem, że piłka zostanie wstrzelona w pole karne. Czech będzie odpowiednio ustawiony. W meczach z Lechem i Wisłą w sumie celnie podał piłkę tylko dziewięć razy - najmniej ze wszystkich piłkarzy Legii. W Krakowie najrzadziej otrzymywał podania - tylko 15 razy. Był poza grą, a w pierwszej połowie w ogóle nie było go widać. Ale wystarczyło, że po przerwie Legia odważniej ruszyła do przodu, stworzyła mu dwie sytuacje i obie wykorzystał.
Przy wyrównującym golu zbiegł na pierwszy słupek, wyprzedził obrońcę i wbił piłkę z kilku metrów do bramki. Zadziałał instynkt - przewidział, gdzie dośrodkuje Cholewiak i był pierwszy przy piłce. Niecały kwadrans później pomógł mu wzrost. Czech ma 194 cm i w polu karnym Wisły wyskoczył zdecydowanie najwyżej. Precyzyjnie uderzył piłkę głową i odwrócił wynik meczu. Legia była na prowadzeniu, przeprowadziła jeszcze jedną kontrę i ostatecznie wygrała 3:1 kolejny raz odrabiając straty.
Co ciekawe, piłka spada Pakhartowi z nieba dość często. Portal TVP Sport wyliczył, że z ostatnich 50 bramek, 49 zdobył po uderzeniach z pola karnego. Aż 19 po odbiciu piłki głową. Cały zespół musi pracować na jego gole - dograć mu piłkę, dobrze dośrodkować. Jeśli więc Legia będzie grała tak, jak w pierwszej połowie z Wisłą Kraków, pożytku z Pekharta nie będzie miała żadnego. Nie jest to piłkarz, który weźmie ciężar gry na siebie, rozprowadzi akcję, pomoże w rozegraniu. Czech najlepiej czuje się w polu karnym. To, że przez kilka minut nie dotyka piłki nie wpływa na jego koncentrację. Dotychczas w najważniejszych momentach dobrze się ustawiał i wykorzystał okazje bez mrugnięcia okiem.
Pekhart to specjalista w konkretnym elemencie gry, ale nie napastnik wszechstronny - co pokazują zarówno statystyki z dwóch ostatnich meczów Legii, jak i historia jego występów w innych klubach. Gdy do pełnej sprawności wróci Jose Kante, Aleksandar Vuković będzie miał dwóch napastników, którzy wydają się nieźle uzupełniać. Gdzie Pekhart nie dobiegnie, tam Kante pośle. A gdy potrzebny już będzie wysoki napastnik dobrze czujący się w polu karnym rywala - pojawi się Pekhart. I pewnie ustawi się właśnie tam, gdzie za chwilę spadnie piłka.