Przeszedł z Piastem przez wszystkie ligi. Został zwolniony po 21 latach. "Klub wykorzystuje sytuację"

Jarosław Kaszowski przeszedł z Piastem Gliwice drogę od B-klasy do Ekstraklasy. 14 lat gry, ponad 300 meczów. Później siedem lat pracy w klubie jako działacz. W czwartek rozstanie - bez uściśnięcia dłoni, krótkiej choćby rozmowy. - Byłem gotowy zrzec się pensji w tym trudnym okresie, ale nikt się nawet ze mną w tej sprawie nie spotkał - mówi w rozmowie ze Sport.pl.

"Klubowy raport" to cykl autorstwa dziennikarzy Sport.pl dotykający problemów, z którymi przyszło się teraz mierzyć polskim klubom piłkarskim. I tym dużym - z ekstraklasy, i tym mniejszym - z niższych lig. Codziennie o 8 na Sport.pl i Gazeta.pl.

Piast Gliwice jest jak na razie jedynym ekstraklasowym klubem, który w związku ze stratami wywołanymi pandemią koronawirusa zwolnił kilku swoich pracowników, m.in. Jarosława Kaszowskiego. Kibice krytykowali władze klubu, że z legendą pożegnały się bez klasy. W czwartek, w dniu zwolnienia, Kaszowski nie chciał komentować sprawy, "by czegoś nie palnąć". Umówiliśmy się na piątek, gdy emocje nieco opadną.

Dawid Szymczak: Przez ostatnie siedem lat pracował pan w dziale sprzedaży i odpowiadał za kontakty z kluczowymi klientami. Czym się pan konkretnie zajmował? 

Jarosław Kaszowski: - Odpowiadałem za wszystkie grupowe zamówienia biletów od firm i grup zorganizowanych, z wyjątkiem VIP-ów. Współpracowałem też ze szkołami i przedszkolami z naszego miasta. Zachęcanie do przychodzenia na mecze, sprzedaż biletów, organizowanie akcji "Szkoła na stadionie". Jeszcze trzy lata temu ta akcja wyglądała naprawdę bardzo dobrze. Ale od jakichś dwóch lat poszła w dół. Prezes Paweł Żelem zaczął obcinać umowy barterowe i nie mieliśmy nagród dla zwycięskich placówek. Przychodzi mi do głowy dobre porównanie: dziecko bawi się w piaskownicy i foremkami robi babeczki. Pojawia się nowy właściciel tej piaskownicy, zabiera foremki i mówi: rób sobie te babki dalej, ale bez foremek. Tutaj tak to właśnie wyglądało. Zabrano mi narzędzia, ale jednocześnie wymagano, żeby ten sektor szkolny cały czas działał tak samo. Z wieloma rzeczami się nie zgadzałem. Choćby z podwyżką cen biletów. Wielu pracowników klubu mówiło, że to zły pomysł, ale góra zdecydowała. Nikt w klubie nie liczył się z głosem gliwiczan - pracowników urodzonych w tym mieście, kochających klub.

Sugeruje pan, że klub traci swoją tożsamość?

- A wskaże pan byłych zawodników czy trenerów, którzy są jakoś honorowani? Coraz więcej jest w klubie przyjezdnych osób, a coraz mniej z Gliwic. Nie wiem z czego to wynika, ale taki jest chyba styl prowadzenia klubu przez pana Zbigniewa Kałużę, który podejmuje wszystkie decyzje. Dziwię się temu, ale Piast ma dzisiaj problem z własną historią. To duży błąd. W sezonie 2018/2019 na początku jesieni rzuciłem pomysł, żeby w dziesiątą rocznicę historycznego awansu do ekstraklasy zaprosić wszystkich piłkarzy, którzy wtedy występowali i ich uhonorować. Chodziło mi o to, żeby pokazać te osoby kibicom, przypomnieć je. Wręczyć pamiątki w przerwie meczu. Zawsze, w kontekście Piasta mówi się o mnie, a ja chciałem, żeby również te osoby poczuły się docenione. Idealnym momentem był mecz z Jagiellonią w grudniu przed świętami. W biurze prasowym i marketingu przyklasnęli. Niestety, można zapytać pana Żelema, może pana Kałużę, dlaczego klub to zablokował.

Wracając do zwolnienia. Spodziewał się go pan? Widzimy przecież co dzieje się w związku z koronawirusem i możemy sobie tylko wyobrażać, jakie problemy czekają kluby. 

- Mimo to, powiem szczerze, że się nie spodziewałem. Klub nie przedstawił mi żadnej alternatywy. Nie zostałem zaproszony na jakąkolwiek rozmowę dotyczącą ratowania klubu, żeby wspólnie znaleźć rozwiązanie tej sytuacji. Zresztą, nikt nie został. Wiemy, że głównym sponsorem klubu jest miasto Gliwice. Nie wiem, czy miasto zakręca kurek z pieniędzmi, czy co się dzieje? Po ostatnim sezonie, Piast zarobił dużo pieniędzy, choćby z transferów. Wynik finansowy nie był zły. Prezes sam się chwalił dobrą kondycją klubu, więc to wszystko trochę mi się kłóci z tym, co dzieje się teraz. Szczególnie biorąc pod uwagę, że osoby w biurach i w administracji naprawdę nie zarabiają dużych pieniędzy. Zwolnienie z klubu dziesięciu osób to wysokość jednej pensji piłkarza.

Piłkarze Wisły Kraków i Śląska Wrocław tak właśnie zrobili. Zgodzili się obniżyć pensje lub je zamrozić, dzięki czemu inni pracownicy mogą dostać ustalone wypłaty. Piast jako pierwszy zaczął zwalniać. 

- Najbardziej przykra jest forma tego zwolnienia. Bo naprawdę można ludzi zwalniać, ale warto przy tym zachować jakąś klasę: przyjść, wręczyć to wypowiedzenie osobiście, porozmawiać, a nie wyręczać się innymi osobami.

W jakich okolicznościach pan się dowiedział?

- Przyszła do mnie do biura kadrowa i wręczyła mi wypowiedzenie. Prezes Żelem siedział zamknięty w swoim gabinecie. Zresztą, prezes zawsze ograniczał kontakty z pracownikami jak się tylko dało. Ze mną było tak, że dwa lata temu przez trzy miesiące nie mogłem się doprosić o spotkanie. Wreszcie zrezygnowałem, bo ile można się prosić? Codziennie chodziłem i słyszałem, że teraz nie, później, bo zajęty, bo nie ma czasu. Raz byłem umówiony na konkretny dzień, na konkretną godzinę, ale też się nie udało, bo prezes miał w tym czasie coś ważniejszego do załatwienia. To było przykre. Dwa lata temu, prezes jednostronnie zerwał umowę o współpracy z moją akademią, którą podpisałem zanim przyszedł do klubu. Byłem naprawdę dumny, że mogłem szkolić dzieci i przekazywać do mojego byłego klubu. 

Wytłumaczył skąd taka decyzja?

- No właśnie nie. Było tak, jak w czwartek, dostałem tylko pismo o rozwiązaniu umowy. To wszystko. Poprosiłem o spotkanie z prezesem, żeby porozmawiać, sekretarka powiedziała tylko "dobrze, przekażę" i do spotkania oczywiście nigdy nie doszło. Na moje pytania w kolejnych dniach tylko wzruszała ramionami. Tak samo było zresztą rok temu, gdy spotykałem się z dyrektorem akademii Piasta, Jackiem Mazurkiem, żeby rozmawiać o współpracy. Zaprosiłem na to spotkanie gliwickiego radnego, Marcina Kiełpińskiego, żeby wszystko usłyszał. Tak, by nikt nie mógł zarzucić mi kłamstwa. Dyrektor przekazał, że prezes się ze mną nie spotka i mamy to załatwić między sobą. Zapytałem, czy jeśli coś ustalimy, to w ogóle będzie wiążące. Otóż nie. I tak prezes musiałby wprowadzić swoje poprawki. To nie lepiej było usiąść w trójkę i w godzinę wszystko załatwić? Tam chodziło o kilka punktów w umowie, ale usłyszałem, że prezes się nie spotka. Natomiast różnym ludziom w mieście mówiono, że Kaszowski nie chce współpracować z Piastem. Że działa na szkodę. Więc jak pan widzi, miałem czas, żeby się przyzwyczaić do takiego traktowania. To w sumie boli najbardziej.

Pokłócił się pan po drodze z prezesem Żelemem czy od początku tak wyglądała współpraca?

- Od początku tak to właśnie wyglądało. Chyba tylko raz miałem możliwość spotkania się z prezesem w cztery oczy. Ustaliliśmy wtedy kolejny termin spotkania, bo skończył mu się czas, ale oczywiście nigdy do niego nie doszło, mimo moich próśb. Nie rozumiem tego zwolnienia, bo jeśli ktoś miał mi coś za złe, to trzeba było przyjść i upomnieć albo dać dyscyplinarkę, a nie zasłaniać się likwidacją stanowiska. Ale taka jest chyba wizja budowania klubu, a to po prostu wykorzystanie sytuacji, by odsunąć ludzi z Gliwic i zastąpić ich swoimi. Nie wiem jaki był problem ze mną, ale widocznie jakiś był. W zeszłym roku po zdobyciu mistrzostwa, dostałem informację, że przyznano mi odznakę "zasłużony dla województwa śląskiego". Ja dostałem srebrną, a trener Waldemar Fornalik złotą. Wiem, że zwracano się do klubu z prośbą o wręczenie tych odznak przed jednym z meczów. Bartłomiej Kowalski, radny sejmiku wojewódzkiego, przekazał mi, że klub nie wyraził na to zgody. 

Jak to się ma do tego, że Piast pokazywał pana jako legendę, człowieka, który przeszedł od B-klasy do ekstraklasy? Raz się panem chwalił, raz nie chciał pokazać kibicom.

- Do końca też nie wiem. Trzeba by pytać pana Żelema i pana Kałużę. Mogę się tylko domyślać, że chodziło o umowę między moją akademią a klubem. Tak jak mówiłem - po tym jak rozwiązano ze mną starą umowę, zwróciłem się do klubu, żebyśmy jakoś się jednak dogadali i dalej współpracowali. Przedstawiono mi nową, bardzo szablonową i ogólną propozycję umowy. Nie chciałem jej podpisać bez negocjacji kilku punktów. Tak się przecież robi. To jest normalne, że pewne rzeczy się precyzuje, ustala. Ale prezes nie chciał się ze mną spotkać. Wspominałem już o tym, jak dyskutowałem z dyrektorem Mazurkiem. Chciano mnie przymusić do podpisania ich wersji. 

Wybór na zasadzie: umowa taka albo żadna?

- No dokładnie. A później mówiło się, że Kaszowski nie chce współpracować z klubem. Słabe to było. Nigdy nie powiedziałem, że nie chcę. Mało tego, to ja zawsze wychodziłem z inicjatywą. Nie dało się jednak dogadać. Długo zaciskałem zęby i nikomu się nie skarżyłem na traktowanie w klubie. To nie w moim stylu. Robiłem swoje. Ale takich dziwnych sytuacji było więcej. Gdybym wyciągnął wszystkie, to wiele osób złapałoby się za głowę, jak to wewnątrz klubu wszystko funkcjonowało. Nie chcę teraz tego robić. Wielu osobom wydaje się, że skoro Piast jest mistrzem Polski, to mogą robić wszystko. Wszystko przecież można wytłumaczyć mistrzostwem.

W czwartek był pan zły i nie chciał rozmawiać, żeby nie powiedzieć za dużo. A co pan czuje dzisiaj, gdy już nieco ochłonął? 

- Żal. Przeszła złość i niedowierzanie. Mętlik w głowie trochę się uporządkował. Został żal. Ale nie przez samo zwolnienie, a jego formę. Trzeba być facetem z jajami i umieć się zachować w takiej sytuacji, skonfrontować swoje decyzje, jakoś je wytłumaczyć. To najbardziej zabolało, bo byłem gotowy zrezygnować z pensji w tym trudnym okresie na dwa czy trzy miesiące i pomóc w ten sposób klubowi. Ale w tej sprawie też nikt się nawet ze mną nie spotkał.

Trafiłem na wywiad z panem w katowickim Sporcie opublikowany rok temu. Kończy się stwierdzeniem: "chciałbym być w Piaście do końca życia. Takie jest moje marzenie". Nie uda się. 

- I wydawało mi się, że jest to marzenie jak najbardziej do zrealizowania. Okazało się inaczej. Piast będzie istniał dalej. Gratuluję decyzji panu Żelemowi i panu Kałuży, mam tylko nadzieje, że nie będą dalej zwalniać osób urodzonych i wychowanych w Gliwicach.

Wie pan już co dalej?

- Dam radę. Pomysłów mam dużo. Czasu na przemyślenia teraz też jest sporo.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.