Kluczowy moment meczu Legia - Piast! Vuković aż wyskoczył z ławki rezerwowych

Najpierw była wściekłość, potem szybko przyszła radość, na końcu pojawił się smutek i potworne zmęczenie. Ale też wsparcie trybun, bo w niedzielę Legia przegrała pierwszy mecz przy Łazienkowskiej od września. A pokonał ją Piast - 2:1 - który przez większą część spotkania grał z przewagą jednego piłkarza.

Tego wybuchu nic nie zapowiadało

Była 6. minuta, kiedy do Jose Kante podleciała cała drużyna Piasta Gliwice. Z pretensjami o faul na Sebastianie Milewskim. Ten faul został odgwizdany przez sędziego, nawet napastnik Legii zobaczył żółtą kartkę, ale Jarosław Przybył - po konsultacji z VAR - zmienił decyzję. Wyrzucił Kante z boiska, pokazując mu bezpośrednio czerwoną kartkę. Czerwony ze złości zrobił się też wtedy Vuković, który również został upomniany przez Przybyła (żółtą kartką). Ale jego wybuchu zupełnie nic nie zapowiadało, bo sam Vuković chyba też nie spodziewał się zmiany decyzji arbitra. Trener Legii spokojnie spacerował sobie wzdłuż boiska, a kiedy VAR się przedłużał, nawet usiadł na ławce rezerwowych. Wyskoczył dopiero, kiedy Przybył wyrzucił Kante. Razem ze swoim sztabem, który też nie mógł zrozumieć tej decyzji.

- VAR ma jedną dużą wadę: ogląda sytuacje w zwolnionym tempie, gdzie każde nadepnięcie wygląda sześć razy gorzej niż w rzeczywistości. Nie oddaje realnego obrazu, który pokazuje impet albo brak impetu. Tutaj moim zdaniem faul był mocno przypadkowy. Wcale nie musiał się skończyć czerwoną kartką - komentował po meczu Vuković.

Zobacz wideo Mecz Legia - Cracovia powinien zostać przerwany. Mecze Marciniaka to od lat to gruba przesada

Pogodzili się za to piłkarze i kibice

- Jesteśmy z wami - krzyknęła głośno Żyleta zaraz po wyrzuceniu Kante z boiska. A piłkarze od razu zabrali się do roboty. Nawet nie oddali Piastowi piłki. I co więcej: cały czas parli z nią do przodu. Efekty przyszły szybko, można nawet napisać, że od razu, bo już dwie minuty po czerwonej kartce dla Kante legioniści strzelili gola. Piłkę w pole karne z rzutu rożnego wrzucił Walerian Gwilia, Michał Karbownik odegrał ją do Domagoja Antolicia. Chorwat był tyłem do bramki, ale zdołał oddać strzał. I po chwili był już pod trybuną - Żyletą, gdzie w charakterystyczny dla siebie sposób - tak samo, jak ostatnio (więcej tutaj) - cieszył się z kibicami.

Ślizgawka przy Łazienkowskiej

Piotr Parzyszek, Tom Hateley, Jakub Czerwiński, Martin Konczkowski, Mikkel Kirkeskov, Patryk Sokołowski. W zasadzie moglibyśmy wymienić całą drużynę Piasta, ale nie tylko, bo też wskazać kilku z Legii: Luquinhas, Mateusz Wieteska, Radosław Majecki. To piłkarze, którzy tylko w pierwszej połowie przewracali się na boisku. A raczej się po nim ślizgali, bo nie mówimy o faulach, tylko o sytuacjach bez kontaktu z rywalem. Nie wiemy, co było nie tak w niedzielę z murawą przy Łazienkowskiej (z góry wyglądała dobrze, tzn. całkiem dobrze, jak na początek marca), ale ewidentnie coś nie grało, bo po przerwie było to samo - piłkarze nadal się wywracali.

"Legio, dzięki za walkę"

Najbardziej zmienił się wynik, bo Piast jeszcze przed przerwą doprowadził do wyrównania, a po przerwie zwycięską bramkę zdobył dla niego Gerard Badia. Podobnie było w maju, kiedy to też Badia zapewnił Piastowi historyczną, bo pierwszą wygraną w Warszawie (1:0). W niedzielę zespół z Gliwic wygrał po raz kolejny. Ale nie przyszło mu to wcale tak łatwo, bo kiedy sędzia Przybył zakończył mecz, goście wyglądali na bardziej zmęczonych. To oni wyczerpani padli na murawę (m.in. Kirkeskov), a nie legioniści. Piłkarze Vukovicia byli mocno przybici, ale podeszli jeszcze pod Żyletę, gdzie dostali od kibiców brawa za to, że walczyli do końca.

Przerwane serie i zaprzepaszczona szansa

Osiem - tyle meczów z rzędu w lidze wygrała Legia przed własną publicznością. Porażka z Piastem jest dla drużyny Vukovicia pierwszą przy Łazienkowskiej od 28 września, kiedy w stolicy triumfowała Lechia Gdańsk (1:2). Niedzielny mecz przerwał też doskonały start legionistów w 2020 roku. W pierwszych pięciu meczach wicemistrzowie Polski zdobyli 13 punktów, remisując jedynie z Rakowem Częstochowa (2:2).

Do niedzieli zespół Vukovicia, jedynie obok Wisły Kraków, pozostawał niepokonany w lidze w nowym roku. Tak dobrze rozgrywek ligowych Legia nie wznawiała aż od 2006 roku. Wówczas drużyna Dariusza Wdowczyka wygrała aż dziewięć meczów z rzędu, a pierwsze punkty straciła dopiero w 10., gdy zremisowała na wyjeździe z Koroną Kielce (2:2). Pierwszej porażki legioniści doznali wówczas w ostatniej kolejce, gdy przy Łazienkowskiej pewną mistrzostwa drużynę ograła Wisła Kraków (1:2).

Porażka z Piastem nie tylko przerwała tę serię, ale sprawiła też, że legioniści zaprzepaścili szansę kolejnego powiększenia przewagi nad rywalami w tabeli. Wygrana z mistrzem Polski sprawiłaby, że po 26 kolejkach warszawiacy mieliby aż 12 punktów więcej od Cracovii, Śląska Wrocław oraz Lecha Poznań. Ostatni raz co najmniej taką przewagę po 26 kolejkach miała Wisła Kraków w sezonie 2007/08. Prowadzona wówczas przez Macieja Skorżę drużyna po 26 meczach wyprzedzała Lecha i Legię aż o 17 punktów.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.