Legia już nie zazdrości Piastowi. Wszystko dzięki jednemu transferowi

- Cieszę się, że dziś nie muszę już Piastowi zazdrościć zespołowości, którą prezentował w poprzednim sezonie - mówi Aleksandar Vuković, trener Legii Warszawa, która od kilku miesięcy robi wszystko, by odebrać Piastowi także mistrzostwo. Kolejny krok w tym kierunku może postawić w niedzielę, jeśli pokona Piasta przy Łazienkowskiej. Początek meczu o 17.30.

294 dni. Tyle minęło od zakończenia poprzedniego sezonu. Rozegrania ostatniej kolejki ekstraklasy, po której Piast świętował mistrzostwo. Dla ekipy z Gliwic był to sukces przełomowy. Zresztą dla trenera Waldemara Fornalika również, bo choć pracuje on w polskiej piłce od lat, dopiero z Piastem doszedł na sam szczyt. Kiedy w Gliwicach świętowano pierwszy tytuł w historii, w Warszawie trwała stypa. - Mogę obiecać jedną rzecz: niezależnie jak długo będę trenerem, zrobię coś dla tego klubu: obalę kilka mitów, oczyszczę to miejsce, co jest potrzebne mi, ale też kolejnym trenerom, którzy przyjdą tutaj po mnie - mówił zachrypiałym głosem Aleksandar Vuković po ostatnim meczu poprzedniego sezonu (2:2 z Zagłębiem).

Przygnębienie u trenera Legii mieszało się wtedy ze wściekłością. - Wygrywając kilka meczów w kwietniu, udało się pewne rzeczy tuszować, ale to nie wystarczyło, by odnieść sukces. Nie chcę zabrzmieć jak mój poprzednik, który k...a tylko liczył tych, których przeskoczył, ale prawda jest taka, że gdybyśmy nawet teraz zostali mistrzem, tytuł zdobylibyśmy psim swędem. Tak, psim swędem - podnosił głos Vuković. I próbował wszystkich przekonać, że w Legii i tak obecnie jest lepiej, niż na początku kwietnia, kiedy przejmował zespół po Ricardo Sa Pinto. Tylko że nikogo to wtedy nie interesowało, ani tym bardziej nikt w to nie wierzył. W Warszawie wicemistrzostwo Legii był klęską. Przede wszystkim Vukovicia, bo to on w rundzie mistrzowskiej dał się wyprzedzić Piastowi. Z 21 punktów, które były do zdobycia, uciułał ledwie siedem.

Zobacz wideo Mioduski: Wszyscy mówią, że Legia bierze ogórka. W innych klubach byłby genialnym transferem

Nie byłoby w Legii całej tej przebudowy, gdyby nie ten transfer

Vuković przetrwał na stanowisku, ale na początku tego sezonu znowu wpadł w kłopoty. Zanim jednak zaczął kolejne rozgrywki, wcześniej zrobił to, co zapowiedział. Czyli porządki w szatni. Z klubem pożegnał kilku piłkarzy, którzy w poprzedni lachach tworzyli nie tylko jego trzon, ale też legijne DNA: Michała Kucharczyka, Arkadiusza Malarza, Miroslava Radovicia. I kilku innych graczy, których wygasające w czerwcu umowy nie zostały przedłużone (m.in. Kaspra Hamalainena). Ale nie byłoby całej tej przebudowy, gdyby nie sprzedaż Sebastiana Szymańskiego, za którego Dinamo Moskwa zapłaciło 5,5 mln euro. Gdyby nie te pieniądze, do Legii nie trafiliby Walerian Gwila, Luquinhas czy Arvydas Novikovas. Cała trójka została pozyskana dość szybko, już na początku letniego okna transferowego, właśnie ze środków z Szymańskiego, którego sprzedano błyskawicznie, bo na początku czerwca - na ponad miesiąc przed startem nowych rozgrywek.

Vuković nowy sezon zaczął przeciętnie. Co prawda przechodził z Legią kolejne szczeble w eliminacjach do Ligi Europy, ale nie bez trudu. Rozczarowani jeszcze poprzednim sezonem kibice wymagali więcej. I wyraz niezadowolenia dawali na trybunach, gdzie dostawało się nie tylko piłkarzom, ale też właścicielowi klubu. - Jestem przekonany, że zaczniemy grać lepiej - apelował o cierpliwość Vuković praktycznie na każdej konferencji prasowej. Ale choć wszyscy tego słuchali, wierzyło w to niewielu. A złe nastroje potęgowała gra zespołu, która delikatnie mówiąc, porywająca nie była.

Pragmatyzm i defensywne usposobienie dawało jednak Vukovicowi to, co najcenniejsze i to, co nie udawało się innym, czyli awanse. Na początku sierpnia Legia była jedynym polskim zespołem w pucharach. Najpierw wywalczyła awans do III rundy, a potem do IV, gdzie nie dała jednak rady pokonać Rangersów (0:0 u siebie, 0:1 na wyjeździe).

Gorące lato, a potem jeszcze gorąca jesień. I mecz, który był dla Legii przełomem

Kolejna jesień bez pucharów stała się faktem. Ale Vuković po zaciętych bojach ze Szkotami w końcu zyskał trochę zwolenników. Stracił za to piłkarzy - dwóch napastników, bo sprzedani zostali Sandro Kulenović i Carlitos. Kiedy na przełomie września i października Legia przegrała z Lechią (1:2) a potem z Piastem (0:2), znowu wokół Vukovicia zrobiło się gorąco. Atmosferę dodatkowo podgrzał kolejny mecz, bo do Warszawy przyjechał Lech, który nawet prowadził przy Łazienkowskiej 1:0, ale ostatecznie przegrał 1:2. To był przełom. Legia wygrała kolejne cztery mecze, styl też się poprawił. Szczególnie u siebie, gdzie warszawianie wygrali siedem meczów z rzędu, z czego niektóre naprawdę bardzo efektownie, jak 7:0 z Wisłą Kraków czy 5:1 z Górnikiem.

Pewność siebie rosła, poprawiły się wyniki, a także pozycja w tabeli. Poprzedni rok Legia zakończyła na pierwszym miejscu. Przewaga nad drugą Cracovią wynosiła wtedy dwa punkty. Teraz już wynosi dziewięć. Do tego Legia, która w tym roku na pięć meczów wygrała cztery i jeden zremisowała, wciąż jest niepokonana na własnym stadionie. Teraz w Warszawie przywita Piasta (niedziela, 17.30), a więc wciąż aktualnego mistrza Polski. Ten jedna ostatnio gra w kratkę: jeden mecz wygra, potem przegra, a potem znowu wygra, i tak w kółko. - Cieszę się, że dziś nie muszę już Piastowi zazdrościć zespołowości, którą prezentował w poprzednim sezonie. W tym aspekcie zdecydowanie od nich odstawaliśmy. Teraz jest inaczej. Oczywiście niczego to nie gwarantuje, ale dziś my też jesteśmy zespołem, w prawdziwym tego słowa znaczeniu - mówi Vuković.

Vuković: Z perspektywy czasu łatwiej zrozumieć pewne kwestie

Na razie Piast nie rzuca się w oczy, ale podobnie było przed rokiem, kiedy też bardzo długo chował się za plecami Lechii i Legii. W decydującym momencie sezonu w końcu zza nich wyskoczył i jednego tygodnia minął Lechię (34. kolejka), a kolejnego strącił z pierwszego miejsca Legię (35. kolejka). - Bardzo doceniam to, co zrobiła ekipa z Gliwic w poprzednim sezonie, czyli na dziesięć spotkań wygrała dziewięć. Taka drużyna zasługuje na tytuł mistrza Polski - mówi Vuković.

A kiedy teraz przypomina mu się jego słowa z końcówki poprzedniego sezonu, Vuković przyznaje: - Pamiętam, co powiedziałem, ale wcale nie stało się dobrze, że nie zdobyliśmy mistrzostwa. Zmiany i tak by zaszły, niezależnie od wyników. Teraz, jak przeanalizuje się wszystko na spokojnie, łatwiej zrozumieć pewne kwestie. Ale też nie ma co wybiegać za bardzo do przodu. Bo dopiero za kilka miesięcy będziemy mogli powiedzieć, czy tamto doświadczenie potrafiliśmy wykorzystać i przekuć w coś dobrego. Jesteśmy na dobrej drodze, ale przed nami jeszcze 12 spotkań, a więc 1/3 sezonu. W Legii nigdy nie jest tak źle, ale też nigdy nie jest tak dobrze, jak się teraz mówi.

Ale mówi się dużo dobrego. Może nawet za dużo, bo jak spojrzymy w tabelę, zobaczymy, że rok temu Legia po 25 kolejkach miała tylko trzy punkty mniej niż teraz (48). A Piast na tym samym etapie miał o trzy więcej (40). Tracił do lidera siedem oczek, teraz traci 11. Jeśli w niedzielę przegra w Warszawie, będzie ich już jednak aż 14. - Nie wydaje mi się, by teraz Piast wyglądał gorzej niż wtedy. W piłce jest tak, że nie zawsze podnosisz z boiska tyle, na ile zasłużyłeś. Dla mnie to wciąż jeden z najgroźniejszych przeciwników, bez względu na sytuację w tabeli - mówi Vuković przed niedzielnym meczem. Początek spotkania Legia - Piast o 17.30.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.