Radosław Kucharski: Tak, mam dwa biura. Jedno na górze, to bardziej oficjalne, obok gabinetu prezesa. I drugie właśnie na dole, w strefie szatni, obok sztabu szkoleniowego i piłkarzy, by oni na co dzień też mieli ze mną kontakt.
- Biurko w szatni stoi już blisko rok. I ja tam bywam, jak widzisz, nawet dość często [Kucharski na spotkanie z nami przychodzi w legijnym dresie, a wychodzi z szatni]. Są okresy, jak okna transferowe, kiedy więcej jestem na górze. Sporo jest wtedy tych formalnych spotkań. Ale kiedy tylko czas pozwoli, zakładam dres i schodzę na dół, więcej jestem tutaj.
- Najprościej byłoby odpowiedzieć, że językiem, bo z trenerem Vukoviciem rozmawiamy po polsku, a z Ricardo Sa Pinto porozumiewaliśmy się po angielsku. Ale największa różnica dotyczy osobowości, charakterów. Ale jeśli chodzi o cel mojej pracy, to nie ma to aż tak dużego znaczenia. Bo on się nie zmienia. Jest taki sam bez względu na to, kto jest trenerem i jaką ma osobowość. Zawsze liczą się dwie rzeczy: wyniki sportowe osiągane przez drużynę na boisku i wyniki finansowe klubu, które budujemy m.in. dzięki odpowiedniej polityce transferowej. Tak było za Sa Pinto, tak jest za Vukovicia. Z mojej perspektywy bardzo ważne jest, by jak najszybciej poznać osobowość trenerów i wdrożyć się w ich model pracy. To rzecz jasna działa też w drugą stronę, bo trenerzy też muszą poznać nasz model funkcjonowania klubu, również pod względem finansowym. Z Vukoviciem ten proces przebiegł szybciej, bo on zna ten klub bardzo dobrze. Poznał go jako trener, ale też wcześniej jako piłkarz. A do tego bardzo mocno się z nim utożsamia, co też sprawia, że ta współpraca staje się łatwiejsza.
- Tak, proponował. Ale bardziej pod kątem tego, by porównać ich z tymi, którzy byli na naszej liście.
- Większość nazwisk faktycznie wychodzi od nas, bo na samym końcu to ja podpisuję się pod transferami. Trener oczywiście może tym pomysłom przyklasnąć, ale też postawić weto. Albo może nam przedstawić swoją koncepcję, co też robi. Najczęściej dotyczy ona profilu piłkarza na daną pozycję, którego chciałby w drużynie. Choć za przebieg i finalizację rozmów odpowiadam ja, to zespół budujemy wspólnie. Przepływ informacji między mną, trenerem, ale też działem skautingu, bo to on de facto zajmuje się wyszukiwaniem piłkarzy, jest bardzo sprawny. I dzieje się nieustannie, bo o tym, co mamy w szatni i czego w niej brakuje, rozmawiamy praktycznie codziennie.
- (długi namysł)
- Nie, nie. Ja zawsze wychodzę z założenia, że może być lepiej. Poza tym od blisko dwóch lat ten zespół jest w przebudowie. Zaczęła się od trenera Sa Pinto i mamy nadzieję, że w dużym stopniu jest już za nami. Ale poczekajmy do maja, bo wtedy przyjdzie pierwsza weryfikacja. Następna w okresie letnim. Może wróćmy wtedy do tej rozmowy, bo już będzie można pokusić się o pierwsze oceny zimowych transferów. Teraz najważniejsze jest 12 meczów, które przed nami. Bo choć jesteśmy na pierwszym miejscu w tabeli - mamy dziewięć punktów przewagi - to jednak cały czas jest to 12 meczów. 12 odcinków, które trzeba w mądry sposób pokonać, by dojechać szczęśliwie do mety, czyli do mistrzostwa.
- Nie wiem, czy angażował to dobre słowo. Na pewno, co było naturalną rzeczą, nie znał dobrze polskich realiów. Miał inne spojrzenie, inną wiedzę. Z różnych rynków europejskich, a zwłaszcza z portugalskiego, skąd trafił do nas Salvador Agra, ale też poniekąd Andre Martins. Czyli dwaj piłkarze z polecenia trenera Sa Pinto.
- Ani jedno, ani drugie. Mamy pewne doświadczenia i przemyślenia, ale one dotyczą przede wszystkim umiejętności piłkarzy, a nie ich narodowości. Chcemy, by do Legii trafiali jak najlepsi piłkarze. I to jest najważniejsze kryterium. Przy budowie zespołu nie patrzymy w paszporty, tylko oceniamy nasze potrzeby i możliwości. Akurat teraz tak się złożyło, że przyszli do nas głównie Polacy albo zawodnicy z polskiej ligi, ale to wcale nie znaczy, że zamykamy się na transfery z zagranicy.
- Na pewno najłatwiej jest ściągać tych najmłodszych. Do wieku, który pozwala im adaptować się jeszcze w naszej akademii. To jest najtańsza opcja i najbardziej realna. Bartosz Slisz trochę temu zaprzecza [Slisz trafił do Legii z Zagłębia Lubin za 1,5 mln euro, co jest rekordem ekstraklasy], ale on jest powiązany z transferami wychodzącymi, które zimą zrobiliśmy i które otworzyły nam różne możliwości, choćby właśnie sprowadzenie Bartka. Tylko że to ani żadna nowość, ani nic nadzwyczajnego, bo tak zazwyczaj działa ten mechanizm. Jak przyjrzymy się naszym pierwszym zimowym transferom - Cholewiak i Pyrdoł - też zobaczymy, że one były powiązane z odejściem Dominika Nagya do Panathinaikosu. Wydaliśmy na tę dwójkę dokładnie tyle, ile dostaliśmy za Nagya.
- Kreatywny.
- Bo tutaj nic się nie zmieniło. Na początku okna mieliśmy ograniczone środki finansowe na wzmocnienia. Nasze transfery przychodzące były wypadkową transferów wychodzących. Taka sama struktura była zimą zeszłego roku, a później też latem, kiedy bez transferu Sebastiana Szymańskiego na początku czerwca, też nie mielibyśmy szans na taką przebudowę zespołu, jaką sobie zaplanowaliśmy i do jakiej ostatecznie doszło. Nie przyszedłby Luquinhas, Novikovas czy Gwilia. Teraz ten schemat działania był podobny: odszedł Nagy, przyszedł Cholewiak i Pyrdoł. Odszedł Niezgoda, przyszedł Pekhart. Odszedł Cafu, przyszedł Slisz.
- Na pewno klauzula w jego kontrakcie umożliwiła nam ten transfer. Tak samo jak to, o czym mówiłem przed chwilą, czyli że pomogły nam transfery wychodzące. Ale przede wszystkim ta klauzula, bo jestem pewien, że gdyby jej nie było, Zagłębie nie zgodziłoby się na transfer Slisza. Ta kwota dawała nam jednak spore pole manewru. Więc jeśli nie Slisz, pewnie trafiłby do nas ktoś inny. Ale cieszę się, że to jest Bartek. Nie dlatego, że jest młodzieżowcem i Polakiem, ale dlatego, że jest po prostu bardzo dobrym piłkarzem.
- Nie wiem, czy taki będzie, oby. Jedno jest pewne: od czerwca trochę rozruszaliśmy ten nasz wewnętrzny rynek transferowy. I dobrze, ale dla mnie liczą się przede wszystkim kwestie sportowe. Moim zadaniem, a także wewnętrzną ambicją, jest sprowadzanie do Legii jak najlepszych piłkarzy. Pasujących do tej drużyny charakterem i umiejętnościami. Wpisujących się w profil graczy, których nam brakuje i których potrzebuje trener. To liczy się najbardziej, a nie to, czy ktoś jest z Bałkanów, Portugalii, Polski czy innego kraju.
- Tak. Miało to oczywiście związek z odejściem Jarka Niezgody. Sprzedaliśmy go pod koniec stycznia, ale o tym, że zimą może opuścić Legię, wiedzieliśmy wcześniej. Przygotowywaliśmy się na jego odejście od dłuższego czasu. Pewne rozmowy musieliśmy jednak też nieco odwlekać, bo transfer Jarka niestety się trochę przeciągał.
- Rozmawialiśmy o tym, wspólnie szukaliśmy dogodnego rozwiązania dla obu stron. Ale czas transferu wydłużył się przede wszystkim dlatego, że Amerykanie szukali takiego miejsca, by później podpisując się pod transferem, czuć się komfortowo. Trochę to trwało, zanim znaleźli odpowiednią klinikę i zaufanego lekarza. Stąd ta zwłoka.
- To był transfer, który chcieliśmy zrobić pół roku wcześniej. Letnie okno transferowe było jednak trochę bardziej skomplikowane, bo dość późno sprzedaliśmy Sandro Kulenovicia, później jeszcze odszedł od nas Carlitos. Zostaliśmy z Niezgodą i Jose Kante, co ostatecznie wyszło nam na dobre, bo udało się jesienią wprowadzić do zespołu młodych chłopaków, trochę ich zaadoptować. Wracając jednak do Pekharta, rozmowy z nim zaczęliśmy latem i już wtedy go chcieliśmy, był naszym pierwszym wyborem.
- Slisz też był bardzo wysoko na naszej liście, ale wiadomo było, że w grudniu nie było szans na żadne rozmowy, bo klauzula w jego kontrakcie była dla nas nieosiągalna. Cholewiak z kolei to taki trochę transfer w cieniu, ale wpasowujący się w profil piłkarza - pod względem mentalnym, motorycznym, charakterologicznym - którego szukaliśmy. Słowem: tytan pracy. Jeśli chodzi o Pyrdoła, to akurat jego chcieliśmy od dawna. Próbowaliśmy go pozyskać jeszcze do naszej akademii. To chłopak, który na pewno potrafi grać w piłkę, ma ten błysk, boiskową inteligencję. Wierzymy, że może u nas zaistnieć. Traktujemy jego transfer jako inwestycję i swego rodzaju zabezpieczenie w kontekście młodzieżowca na różnych pozycjach.
- Dobre w tym przepisie jest to, że w dłuższej perspektywie wymusza on na klubach szukanie młodszych piłkarzy w niższych ligach i kształcenie ich w swoich akademiach. Wymusza też na trenerach, by bardziej angażowali się w życie klubu. My nie mamy z tym przepisem problemu, ale inni w lidze trochę mają. Już mniejsza o nazwy tych klubów, ale to i tak dość dobrze widać, w których z nich młodzi grają w nagrodę, nie trzymają jeszcze poziomu ekstraklasy. Teraz słyszę o pomyśle wprowadzenia dwóch obowiązkowych młodzieżowców, ale to trzeba zrobić mądrze. Tak, by przede wszystkim motywować kluby do stawiania na młodych, a nie tylko zmuszać przepisami. Pamiętajmy, że PZPN obniżył wiek młodzieżowca w tym sezonie do rocznika 1998. Jeśli byłby to 1999, jak pierwotnie chciano, kluby miałby dużo większy problem.
- Tak, dwóch. Kacper Kostorz i Cezary Miszta.
- Innych też obserwujemy i analizujemy. Praktycznie na każdym meczu pierwszej, ale też drugiej ligi są nasi skauci. Nie bez przyczyny mówię jednak w pierwszej kolejności o tej dwójce, bo na niej nam zależy najbardziej. Kostorz trafił na wypożyczenie do Miedzi, a Miszta do Radomiaka. Liczymy, że obaj się tam ograją i wrócą do nas jako lepsi zawodnicy. Żeby była jasność: nikt tych chłopaków w Legii nie skreśla, a wręcz przeciwnie: każdy bardzo na nich liczy.
- Można, a nawet trzeba. Wiadomo, że każdy z nas ma do wykonania swoją robotę. I ta robota przy Łazienkowskiej wygląda nieco inaczej niż np. przy Reymonta, gdzie na tę chwilę możliwości są trochę inne. Nie każdy dyrektor sportowy poza transferami, ma też wpływ na politykę finansową klubu. Ale jeśli chodzi o współpracę między dyrektorami, to ona jest, istnieje i ma się całkiem dobrze. Spójrzmy sobie nawet tylko na tę zimę. Bardzo dobrze nam się współpracowało z Krzysztofem Przytułą z ŁKS przy transferze Pyrdoła. To samo z Darkiem Sztylką ze Śląska przy transferze Cholewiaka. Ze Sliszem podobnie, z tą różnicą, że w Zagłębiu nie mają jeszcze dyrektora sportowego, więc rozmowy prowadziłem bezpośrednio z prezesem Arturem Jankowskim. W transfer Mateusza Hołowni do Wisły zaangażowany był Kuba Chodorowski. W Kostorza do Miedzi - Marek Ubych. A transfer Miszty do Radomiaka koordynował prezes Sławomir Stempniewski. Z każdym z nich współpraca układała się dobrze, a z niektórymi nawet bardzo dobrze, wręcz wzorowo.
- Tak.
- I zimą, i wcześniej latem, i pewnie w kolejnym oknie transferowym też będzie się nim interesować. A dlaczego? Bo jest po prostu dobrym piłkarzem. Gdy Bartek miał 16 lat i grał w Tarnovii Tarnów, zaprosiłem go na turniej do słowackich Michalovic. Także śledzę jego karierę od dawna. Uważam, że teraz powinien znaleźć klub, w którym się odbuduje i pokaże potencjał na miarę swojego talentu. Legia pod tym względem byłaby dla niego doskonałym miejscem.
- Tak, bo transfery wychodzące to nie są zagadnienia, które omawiasz przez chwilę, wykonujesz je z dnia na dzień. Taki proces i strategia działania zazwyczaj trwa kilka tygodni, a czasem nawet kilka miesięcy. Tak było również tej zimy, kiedy zdecydowanie więcej pracy i czasu kosztowały mnie transfery z klubu niż do klubu.
- Powiem, jak podpiszemy.
- Wrócimy do tego tematu.
- To nie jest kwestia wieku, tylko jakości. Wszyscy wiemy jaki poziom prezentuje Artur Boruc. Ale powtarzam: wróćmy do tego tematu za kilka miesięcy. W tej chwili jedno jest pewne: latem, po odejściu Majeckiego, będziemy potrzebować bramkarza. Teraz kwestią dyskusji jest czy będzie to ktoś z naszej grupy, a więc Cierzniak, Miszta, Muzyk, czy może ktoś z zewnątrz. Już o tym myślimy.
- Gdybym był trenerem Legii, zdecydowanie chciałbym doprowadzić do takiej sytuacji. Doświadczenie uczy jednak, że jest to praktycznie niemożliwe. Letnie okno trwa dwa miesiące i zaczyna się oficjalnie 1 lipca. Nasze przygotowania do sezonu kilkanaście dni wcześniej. Piłkarze, agenci, kluby - nikt się nie spieszy. Każdy negocjuje, zastanawia się. A do tego dochodzą też zawodnicy, którym latem kończą się kontrakty. Ostatni przykład to Igor Lewczuk, który wiedział, że w czerwcu rozstanie się z klubem, ale Bordeaux nie pozwoliło mu dołączyć do nas od razu. Niby temat wydawał się oczywisty, ale jednak do końca oczywisty nie był, pojawiły się problemy. I myślę, że latem będzie podobnie. Czyli, że piłkarze, których chcemy pozyskać, będą do nas sukcesywnie dołączali w trakcie okresu przygotowawczego.
- Nie, odwrotnie. To zimowe jest dużo bardziej skomplikowane. Po pierwsze dlatego, że jest drożej. A po drugie dlatego, że kluby nie chcą wtedy za bardzo sprzedawać swoich zawodników - wolą poczekać do lata. A dlaczego nie chcą? Bo np. nie muszą sprzedawać - sytuacja finansowa w klubie ich do tego nie zmusza. Ale też liczą na to, że potencjalni piłkarze na sprzedaż, wiosną mogą jeszcze poprawić statystyki i latem ta karta przetargowa będzie lepsza, uda się ich sprzedać drożej. Dlatego zima jest trudniejsza niż lato.
- (znowu długi namysł)
- Na razie, prawdę mówiąc, chciałbym trochę wstrzymać się z tymi rekordami. Zrobiłem trzy w ciągu pół roku. Pierwszym był Sebastian Szymański jako rekord klubu, drugim Radek Majecki jako rekord ekstraklasy, trzecim Bartek Slisz jako wewnętrzny rekord ligi. Teraz w przypadku Michała Karbownika życzyłbym sobie, abyśmy z kolejnym rekordem, który on pewnie też pobije, trochę jednak poczekali.
- Pracujemy nad tym, żeby się udało. Żeby Michał, który w bardzo szybkim tempie się rozwija, czego najlepszym dowodem był ostatni mecz z Cracovią - w moim odczuciu: najlepszy w jego wykonaniu, szczególnie w defensywie, gdzie doskonale wyeliminował z gry Mateusza Wdowiaka - został z nami dłużej niż do lata.
- Były.
- Rekordowe nie, ale zainteresowanie było spore. Mieliśmy na stole kilka ofert, mogliśmy go sprzedać. Ale też nie chcemy patrzeć tylko przez ten pryzmat, bo my również mamy swoje cele jako zespół i by te cele osiągać, potrzebni nam są piłkarze z odpowiednią jakością. A Karbo właśnie jest jednym z nich.
- Na tę chwilę jest piłkarzem drugiego zespołu, spędził tam zimowy okres przygotowawczy. Dalej go obserwujemy, no i zobaczymy, czy będzie w stanie wrócić na właściwe tory, czy zdoła nawiązać rywalizację w pierwszym zespole.
- Nie chciałbym komentować słów prezesa. Wiadomo jednak, że o transferach pozytywnych mówi się łatwo, bo jest się czym pochwalić, a o tych negatywnych już niekoniecznie. Ale to też jest transfer, pod którym się podpisałem i nie uciekam od tego. Na dzisiaj sytuacja z Ivanem jest taka, jak powiedziałem przed chwilą. Dotarł do nas latem, nie spełnił naszych oczekiwań, ćwiczy z drugim zespołem, ale nadal ma ważny kontrakt i wszystko jest w jego nogach i głowie.
- Również trenuje z drugim zespołem, co też ma związek z polityką klubu, z jego rozwojem. Rok temu podjąłem podobną decyzję dotyczącą Christiana Pasquato i Chrisa Philippsa. Oni też zostali przesunięci do rezerw, a na ich miejsce do pierwszego zespołu wskoczyło dwóch młodych chłopaków - Karbownik i Mateusz Praszelik. Tej zimy było podobnie. Miejsce Agry i Obradovicia zajęli Ariel Mosór i Radosław Cielemęcki. Kolejni młodzi, perspektywiczni. Bo nie ma co się czarować: mamy dwie drogi zarabiania pieniędzy. Pierwsza to zdobycie mistrzostwa i awans do europejskich pucharów, a druga to transfery wychodzące. Na pewno Karbownik i Praszelik pokazują, że opłaca się dawać szanse młodym, bo w szybkim czasie ich wartość może bardzo wzrosnąć. Ale jest też drugi aspekt - właśnie sukces sportowy. By go osiągnąć, Legia potrzebuje przede wszystkim dobrych piłkarzy. Niekoniecznie młodych. I choć nie zanosi się teraz, by Agra i Obradović wrócili do pierwszego zespołu, to nie znaczy, że droga do niego jest definitywnie zamknięta. Powtarzam: wszystko zależy od nich.
- A co kryje się pod tym pojęciem, jak to rozumiesz?
- Ale pytasz o kwestie sportowe czy finansowe?
- Kwestie sportowe poruszam najpierw z Tomkiem Kiełbowiczem i chłopakami ze skautingu, tu się rodzi burza mózgów, tu się rodzą pomysły. Prezes Mioduski jest zawsze włączony w bieg wydarzeń, trener również. Konsultujemy się też wcześniej z prezesem oraz osobami, które w klubie odpowiadają za stan finansów. A wszystko po to, by wiedzieć, w jakich realiach finansowych możemy się poruszać. I ta wiedza w gruncie rzeczy jest kluczowa, w dużym stopniu determinuje nasze kolejne ruchy.
- Dziewięć.
- Wcześniej to było rozdzielone, ale teraz nasza siatka skautingowa jest połączona. Z poziomu akademii za transfery odpowiada Krzysiek Tańczyński, ale szefem całego pionu jest Tomek Kiełbowicz. Do tego dochodzi dyrektor akademii Jacek Zieliński, a także moja osoba. Wszyscy się wspieramy, pomagamy sobie, rozmawiamy, by w efekcie sprowadzać do Legii najzdolniejszych chłopaków z całego kraju.
- Też docierają do mnie takie plotki. Na razie idzie nam dobrze, jeszcze się sobą nie znudziliśmy (śmiech).
- Ten proces cały czas trwa. Jeśli chodzi o skautów stacjonarnych, których szefem jest Kiełbik, mamy Tomka Jarzębowskiego i Kubę Młynarskiego. Oni na co dzień są w klubie. Jest jeszcze Rui Marques, nasz skaut z Portugalii. Do tego dochodzi grupa pięciu skautów, którzy są w akademii. Bardzo często pracują jednak też dla pierwszego zespołu, pomagają nam w obserwacjach. W zdecydowanej większości są to osoby, które pracują w klubie od dawna. Sam tworzyłem ten zespół kilka lat temu, kiedy byłem jeszcze w Legii szefem skautingu. Znamy się więc bardzo dobrze. Zespół jest zgrany. Świetnie wykonuje swoją pracę. Z wielką pasją podchodzi nie tylko do piłki, ale także do Legii jako klubu. Dla mnie to takie dodatkowe oczy i uszy. Ale chciałbym jeszcze ten zespół trochę powiększyć. Przede wszystkim o skautów z zewnątrz, by jeszcze szerszym strumieniem płynęły do nas informacje o piłkarzach z lig zagranicznych.
- Nawet nie tyle szukamy, ile mamy osoby z Hiszpanii, Bałkanów czy Skandynawii, którymi zawsze możemy się wspomóc. Chcielibyśmy jednak tę naszą współpracę trochę rozszerzyć. Albo inaczej: zacieśnić.
- Wszystkie 15 zespołów, które grają w tej lidze.
- Pod względem finansowym wypadkową takiego scenariusza jest to, co obserwowaliśmy ostatnio. Czyli musimy wspomagać się finansowo transferami wychodzącymi. Tak dzieje się co roku, jak odpadamy z pucharów. I jeśli latem znowu się nie uda, pewnie nic się w tej kwestii nie zmieni. Tylko że to pytanie bardziej do prezesa, a nie do mnie. Ja mogę powiedzieć tyle, że przebywam z tym zespołem na co dzień i widzę w nim dużą siłę i determinację, by odzyskać mistrzostwo. Jeśli to zrobimy - a jestem przekonany, że tak będzie - później powalczymy o coś więcej.