W sobotę, kilkanaście minut przed meczem Wisła Kraków - Wisła Płock, idę ulicą Reymonta. Mijam dwóch starszych kibiców. Wyglądają identycznie: spodnie w kant, grube puchowe kurtki, na nie naciągnięte koszulki z białą gwiazdą. Zaczepiam. Mówię, że za parę dni rocznica rewanżu z Lazio. Wspominają:
- Dla kibiców to był najpiękniejszy czas! Myśmy wtedy byli najbardziej dumni, bo i z lepszymi od siebie wygrywaliśmy. Ludzie czasami nie wierzyli, a piłkarze wygrywali!
- A z Lazio wiele brakowało?! Lepszego bramkarza byśmy mieli, to inaczej by było.
- Albo jakby Żuraw podał do Kuźby!
- Jaka to była paka: Stolarczyk, Głowacki, Jop, Baszczyński, Uche, Cantoro, Żurawski, Kuźba. Ah… Kosowski!
- Jak on wtedy tego obrońcę okiwał!
- Jaapa Stama - podpowiadam.
- Piękny moment! Ale zobacz pan, to prawie sami Polacy byli. Czasy inne. Nie, że lepsze. Inne po prostu. Później już takiej drużyny nie mieliśmy. Szkoda, że wtedy nie wyszło, bo kto wie, co by dalej było. Stać nas było na wszystko.
- Nieprzewidywalni byliśmy!
To była jedna z najpiękniejszych historii z udziałem polskiej drużyny w europejskich pucharach. Wisła w świetnym stylu wyeliminowała Parmę, później faworyzowane Schalke 04 i trafiła na Lazio z Sinisą Mihajloviciem, Diego Simeone, Jaapem Stamem i Dejanem Stankoviciem w składzie. - W Pucharze UEFA długo patrzono na nas z przymrużeniem oka, ale zwycięstwo 4:1 z Schalke na wyjeździe coś zmieniło. Gdy wylosowaliśmy Lazio nie było u nas ani wielkiej radości, ani załamania. Wiedzieliśmy, że to trudny zespół, ale byliśmy rozpędzeni tym co stało się w Gelsenkirchen - wspomina Jarosław Krzoska, wtedy rzecznik prasowy, dzisiaj kierownik Wisły Kraków.
Pierwszy mecz był w Rzymie. Na Stadio Olimpico pojawiło się tylu polskich kibiców, że reportera "Corriere della Sera" poniosło i napisał aż o dziesięciu tysiącach. Realnie było ich przynajmniej o połowę mniej. Dzień przed meczem, podczas homilii, zwrócił się do nich Jan Paweł II: "Do tej pory wiedziałem, że Wisła płynie z Krakowa do Gdańska. Teraz wiem już na pewno, że Wisła płynie z Krakowa do Rzymu. Życzę powodzenia w meczu". Dziennik "Il Tempo" pisał o "podzielonym Watykanie". Papież oglądał mecz w telewizji i razem z biskupem Stanisławem Dziwiszem kibicowali Wiśle, pozostali biskupi trzymali kciuki za Lazio. Skończyło się remisem 3:3.
- Zaskoczyliśmy ich w tym pierwszym meczu. Zresztą, całą Europę wtedy zaskakiwaliśmy - wspomina Kamil Kosowski. - Z Rzymu wracaliśmy w dobrych nastrojach: bo i diabeł okazał się nie być taki straszny, i zwycięstwo było blisko, a i ostateczny wynik 3:3 był dla nas dobry - dodaje Krzoska. - Włoscy dziennikarze byli zirytowani tym, że Roberto Mancini nie wystawił, co skądinąd jest we włoskich klubach często stosowane, gdy grają w europejskich pucharach, podstawowego składu, a najważniejszych zawodników wprowadzał dopiero w trakcie meczu - mówi Stefan Bielański, korespondent "La Gazzetta dello Sport" w Polsce. - Włoscy fachowcy twierdzą, że przed rewanżem to Wisła jest faworytem. A jeszcze kilka dni temu mówili zupełnie inaczej - nadawał z Włoch dumny reporter BBC, Piotr Kowalczuk. - Rzeczywiście, jest coś w tym, że włoskie drużyny na wyjazdach radzą sobie słabiej niż u siebie, i na przykład wynik remisowy, a nawet nikła porażka uważane były i są za rezultaty pozytywne - zauważa Bielański.
Nadzieje na awans do ćwierćfinału były ogromne. Pięć dni przed meczem nie szło już kupić biletu. - Rozeszły się, jak świeże bułeczki po tym jak chłopcy zagrali w Rzymie. Mamy szansę awansować do ćwierćfinału Pucharu UEFA i kibice chcą to zobaczyć na własne oczy - komentował dla Polsatu prezes Bogdan Basałaj.
- Wtedy jeszcze nie było wymogu podgrzewanej murawy. Nasze boisko było remontowane przed sezonem, ale podjęto decyzję, że wymieniamy murawę, natomiast nie instalujemy tego systemu do podgrzewania. No i przyszła sroga zima. Mróz, śnieg. Ziemia zamarzła. Kamień - wspomina Krzoska.
Cztery dni przed meczem reporter TVP odwiedził stadion Wisły. Stojąc po kostki w śniegu na środku boiska, relacjonował: "Zagramy na stadionie, który dziś bardziej przypomina lodowisko. Czuję się jak pod Wielką Krokwią". Towarzyszył mu zaskakująco spokojny dyrektor TS Wisła Kraków, Marek Gorączko. - Do środy po śniegu nie będzie ani śladu. Będziemy go ściągać w ostatniej chwili - przekonywał. Temperatura w nocy spadała nawet do minus siedemnastu stopni. W dzień kręciła się w okolicach zera. Wszyscy modlili się, by taka pogoda utrzymała się do środy, do rewanżu. Ani nie mogło się zrobić cieplej, bo dreny były solidnie zamarznięte, więc w przypadku odwilży z boiska zrobiłoby się jezioro, ani nie mógł chwycić jeszcze większy mróz, bo zamroziłby ziemię na amen. - Ten śnieg to taka kołderka dla murawy. Tak ma być. Porządkowanie boiska rozpocznie się we wtorek. Do tego czasu ta gruba warstwa śniegu musi zalegać - tłumaczył Gorączko. I rzeczywiście, we wtorek boisko odśnieżało ponad 60 osób. Kibice przychodzili ze swoimi łopatami. Wśród nich był m.in. aktor Jan Nowicki. Dopiero później wjechały maszyny.
- Pamiętam, że to ja pojechałem na lotnisko odebrać Lazio. I już tam mi powiedzieli, że oni tylko przyjechali na wycieczkę. Wiedzieli, że mecz się nie odbędzie. Może wiedzieli, może przypuszczali, może słyszeli jakieś plotki, może mieli cynk z UEFA… Nie wiem. Ale z taką informacją już się pojawili w Krakowie - mówi Krzoska. - Proszę pamiętać, że wiceprezesem UEFA był wtedy Włoch - zaznacza Henryk Kasperczak, wówczas trener wiślaków. - Pamiętam jeszcze, że Sinisa Mihajlović przyleciał wtedy bez wizy. Dopiero my mu jakoś ją załatwiliśmy - dodaje Krzoska.
Już na oficjalnym treningu Włosi krzywili się na murawę. Nie przemęczali się. Ostrożnie podawali między sobą, a Simone Inzaghi, obecny trener Lazio, pytał czy jutro ma włożyć korki czy jednak łyżwy. - Od początku byli nastawieni, że nie będą grać na tym betonie. Rzeczywiście, było niebezpiecznie - przyznaje Krzoska. - Brali Wisłę pod włos. Pytali na przykład czy i kto wypłaci im odszkodowania, jeśli odniosą kontuzje. Nie wiadomo? No to nie gramy. Proste - wyjaśnia Bielański.
Dopiero następnego ranka, już w dniu meczu, miał pojawić się delegat UEFA i podjąć ostateczną decyzję. - Przyszedł ten delegat, Norweg z tego co pamiętam, bo jeszcze mówiliśmy, że Norweg nie będzie się bał zimy, i wtedy odbył się test klucza. Otóż miał takie zwykłe klucze do drzwi, próbował je wbić w zmarzniętą murawę, ale nie weszły tak głęboko jak chciał, więc odwołał mecz. To był ostateczny dowód, że jest za twardo - wspomina z uśmiechem Krzoska.
Wisła zwołała specjalną konferencję prasową. - Można było grać! Chciałbym przypomnieć, że futbol to nie tylko słoneczna Italia i Hiszpania. Gra się na różnych murawach od Islandii do Tel Awiwu - mówił zdenerwowany Bogdan Basałaj, prezes Wisły. - Mecz mógł się odbyć. Chcieliśmy grać dzisiaj wieczorem albo jutro o czternastej. Tak proponował delegat, ale potrzeba było do tego zgody dwóch zespołów, a Włosi powiedzieli, że mają wypożyczony samolot i jeszcze dzisiaj muszą go oddać - twierdził trener Kasperczak.
Telewizje nagrywały wściekłych kibiców. W Faktach TVN w ich imieniu wypowiadał się kabareciarz Marcin Daniec. - Gdyby Włosi się nie bali, to nie zaprzątaliby sobie głowy takimi rzeczami. Tym bardziej, że oglądałem boisko i naprawdę nigdy nie widziałem w Polsce tak dobrze przygotowanej murawy o tej porze roku - mówił. - Może im ten tydzień był potrzebny? Oni jeszcze nie byli rozbujani - zastanawia się Krzoska. - Nasza liga jeszcze wtedy nie grała, dlatego przełożenie tego meczu o tydzień było dla nas problemem. Byliśmy gotowi na 27 lutego. Pod to były przeprowadzone przygotowania. Włosi mieli problemy ze składem, kontuzjowanego jednego czy dwóch podstawowych piłkarzy. Zależało na przełożeniu tego spotkania, żeby postawić ich na nogi. Bali się nas - wspomina trener Kasperczak. - Dało się grać, ale Włosi prawdopodobnie wyszli z założenia, że na takim boisku łatwiej będzie się bronić niż atakować. A im potrzebne były gole - mówi Maciej Żurawski.
- Włosi to taktycy nie tylko na boisku. Wiedzieli, że Wisła jest w uderzeniu, i że można ją czymś takim z niego wytrącić. Byli mistrzami takich zagrywek, więc coś mogło być na rzeczy. Rozmawialiśmy, ale nie mówili mi wszystkiego. Pytałem kolegów dziennikarzy, czy ich zdaniem będzie ten mecz, to mówili, że nie wiedzą, że boisko twarde i nie wiadomo. Mogli coś wiedzieć. Pewnie nawet wiedzieli, jaki Lazio ma plan. Ale stwierdzenie dzisiaj, że Włosi się bali i przez to nie chcieli grać, to trochę szukanie teorii spiskowej. Dowodów nie ma, natomiast rzeczywiście mieli większą siłę przebicia w Uefie. Nasza "dyplomacja sportowa" wówczas po prostu nie istniała - wyjaśnia Bielański, polski korespondent La Gazzetta dello Sport.
Jeszcze tego samego dnia Henryk Kasperczak zaplanował trening na głównej murawie. Gierkę mającą udowodnić wszystkim, że mecz mógł się odbyć. Jedna drużyna zagrała nawet w symbolicznych niebieskich strojach. - Mamy niespodziankę dla kibiców. Zagramy sparing wewnętrzny i połowa z nas wystąpi w koszulkach Lazio - zdradził dziennikarzom Mariusz Jop. Kibice reagowali jak na prawdziwym meczu. Gdy przy piłce byli wiślacy w koszulkach Lazio, rozlegały się gwizdy. - Nie, nie chcieliśmy im dopiec. Nie było w tym złośliwości. Zwykły trening - zaprzecza po latach trener Kasperczak.
"Lazio w strachu" - tytułowała kilka dni później na pierwszej stronie "Gazeta Krakowska". "Okazało się, że Włochów wystraszyły grupy kibiców, które grzecznie pożegnały ich pod hotelem wymachując białymi chusteczkami. Bać się białych chusteczek, to chyba przesada, a że kryje się za tym podtekst, to chyba Włosi dziwić się nie powinni. Biała chusteczka jest symbolem kapitulacji, chociaż oni byli przekonani, że są to barwy przebiegłości. (…) Włoskie media po powrocie do kraju pisały m.in., że Polacy próbowali rozmrozić boisko gnojówką, podawano "informacje" jakoby policja musiała zatrzymać 4 tys. kibiców, by piłkarze Lazio mogli spokojnie odjechać na lotnisko. Głupota goniła głupotę. Chyba bardziej chodzi o to, żeby sprowokować polskich kibiców, doprowadzić do incydentu, który znów pozwoliłby im uciec z Krakowa. Wierzymy, że kibice nie dadzą się nabrać, przyjmą apele o kulturalny doping dla Wisły prezesa Basałaja i trenera Kasperczaka, który pozwoli na boisko rozstrzygnąć ten spór" - czytamy w "Gazecie Krakowskiej" z dnia 4 lutego 2003.
To był tydzień pełen nerwów. Istniało nawet ryzyko, że mecz będzie musiał odbyć się poza Polską. Władze Wisły musiały zgłosić rezerwowy stadion. Padło na Płock. Tyle że w Płocku zima wcale nie była słabsza. Władze UEFA dały alternatywę: jeżeli żadne boisko w Polsce nie będzie dobrze przygotowane, zagramy w Bratysławie lub w Wiedniu. Tuż nad murawą na stadionie przy Reymonta rozstawiono więc namioty i dmuchawy z ciepłym powietrzem. Boisko ogrzewano przez tydzień. Konstrukcję rozebrano dopiero w nocy poprzedzającej mecz. Lazio znów przyleciało do Krakowa, znów sędziować miał Szkot Stuart Dougal, pogoda była podobna, ale murawa odrobinę lepsza. Delegat wydał zgodę na rozegranie meczu. - Ostatnio ten mecz był puszczany chyba w TVP Sport. Było bardzo grząsko. W pierwszej połowie jeszcze jakoś dało się grać, ale w drugiej cała ta piaskownica z trawą przymarzła i nie nadawała się do gry - mówi Kamil Kosowski, który w obu meczach zagrał tak dobrze, że trener Roberto Mancini chciał go później ściągnąć do Lazio.
- Obie strony mają do siebie sporo pretensji, ale ja i moi zawodnicy nie chcemy o tym pamiętać. Skupiamy się tylko na sportowej walce - zapewniał przed pierwszym gwizdkiem trener rzymian. Jego piłkarzy przywitały dwa transparenty. Po lewej: "Lasciate tutta la Speranza", czyli cytat z Dantego umieszczony na drzwiach jego piekła, by wchodzący porzucili wszelką nadzieję. Po drugiej stronie było dosadniej: "Lazio: veni, vidi, hoscapatto" - Lazio: przybyłem, zobaczyłem, uciekłem.
Mecz zaczął się znakomicie dla Wisły: perfekcyjną kontrę celnym strzałem zakończył Marcin Kuźba. Było 1:0. Piłkarze Kasperczaka nacierali. Akcja za akcją. Najbliżej zdobycia drugiej bramki był Kalu Uche. Kilkanaście minut później Wisła miała sytuację, do której wciąż wracają kibice. Piłkę dostał Żurawski, Kuźba wychodził na pozycję, obaj biegli w stronę bramki Lazio. Żurawski nie podawał, choć Kuźba miał przed sobą pustą bramkę. Skończył akcję sam - uderzył, ale nie trafił. - Dlaczego pan wtedy nie dogrywał? - pytamy. - To była decyzja podjęta w ułamku sekundy. Zresztą, ja naprawdę miałem dużo asyst i zawsze podawałem, gdy ktoś miał lepszą okazję. Wtedy byłem zdecydowany na skończenie tej akcji indywidualnie. Nie zauważyłem Marcina. Jakby prześledzić tę akcję, to była tam tylko chwila, żeby mu tę piłkę podać. Gdy ona minęła, nie było już jak mu dograć i musiałem ją kończyć samemu. Tak już jest na boisku, że czasami kogoś zobaczysz, czasami przegapisz - opowiada były napastnik Wisły.
W międzyczasie kontuzji doznał sędzia. Przerwa trwała kilka minut. To Krzoska, rzecznik prasowy, znosił go na plecach z boiska. - Nie wiem czemu ja. Cały czas gdzieś biegałem: od dziennikarzy do delegatów, więc pewnie akurat byłem blisko i go wziąłem. Przechodziłem z tragarzami - śmieje się. Ale do śmiechu nie było wiślakom. Przerwa wybiła ich z uderzenia, rozkojarzyli się. - Piłkarze Lazio byli w rytmie meczowym i na nich zupełnie to nie wpłynęło - twierdzi trener Kasperczak. - To już nie był nasz tak dobry mecz jak ten pierwszy w Rzymie, czy rewanż przeciwko Schalke - dodaje.
Wisła straciła dwa gole po błędach doświadczonego bramkarza z Francji Angelo Huguesa. - Powinien interweniować dużo lepiej - ocenił komentujący tamten mecz Adam Nawałka. Wiślacy trafiali w poprzeczkę, w bramkarza Lazio, ale gola na 2:2 nie strzelili i odpadli. "- Finito! Uff! Finito! - odetchnął po ostatnim gwizdku sędziego włoski komentator. - Dziękujemy! Za rok, spróbujemy za rok! - skandowała garstka kibiców. Piłkarze Wisły padli zrezygnowani na boisko. To koniec ich wspaniałej przygody w europejskich pucharach" - pisał w Gazecie Wyborczej Michał Pol.
Kibicom zostały wspomnienia, Jarosławowi Krzoskce zegarek z herbem Lazio, który dostał od Włochów, Maciejowi Stolarczykowi koszulka Diego Simeone, a Żurawskiemu i Kuźbie temat do żartów. - Teraz już się z tej sytuacji śmiejemy. Czy nie widziałem, czy nie chciałem widzieć. Ale wiadomo, że wtedy było przykro, bo jak z Lazio masz tylko kilka okazji w meczu, to trzeba je wykorzystywać - mówi Żurawski. Krzoska: - To było takie uczucie, jakby ktoś zabrał nam coś, co było na wyciągnięcie ręki. Uciekła niepowtarzalna szansa.