"Kisiel - won z Legii". Ojciec piłkarza: Jestem w szoku. Martwię się, czy syn może bezpiecznie chodzić po mieście

- Nie mam pojęcia, dlaczego zaatakowano Kubę. Ktoś ponoć rozpuścił plotkę, że jeszcze jako piłkarz Polonii nienawidzi Legii i zamalowywał jej symbole na mieście. To totalna bzdura. Był wychowany w domu, gdzie kibicuje się temu klubowi - tłumaczy Sport.pl Paweł Kisiel, ojciec Jakuba, nowego zawodnika Legii Warszawa i reprezentanta Polski do lat 17. W listopadzie ubiegłego roku wraz z całą rodziną został zaatakowany przed klubową bursą, a w niedzielnym meczu na trybunach przy Łazienkowskiej pojawił się obraźliwy transparent pod jego adresem.

"Kisiel won z Legii" - taki transparent pojawił się na trybunach w trakcie niedzielnego meczu Legii z ŁKS-em (3:1). Skierowany był do 17-letniego Jakuba Kisiela, który na Łazienkowską trafił z Polonii Warszawa. W poniedziałek klub wydał specjalny komunikat w tej sprawie. "Stadion to miejsce rywalizacji sportowej, a fundamentalną wartością sportu jest szacunek. To także jedna z najważniejszych wartości jakie wyznajemy w Legii Warszawa. Zawsze jednoznacznie krytycznie oceniamy wszelkie zachowania, które są sprzeczne z tą wartością" - czytamy w oświadczeniu Legii Warszawa.

Tomasz Włodarczyk: „Kisiel – won z Legii”. Jak się czyta takie transparenty o własnym synu?

Paweł Kisiel: Powiem panu, że jestem w szoku. Trudno mi powiedzieć cokolwiek sensownego. Jest mi przykro. Czym sobie zawinił młody chłopak na takie traktowanie?

Trenowaniem w Polonii?

- Trafił tam jako dzieciak. W wieku trzynastu lat. Wcześniej mieszkał z nami w Pułtusku. Skończył szkołę podstawową więc zastanawialiśmy się, jaką powinien obrać drogę, aby rozwijać się piłkarsko. Pojawiła się szansa na treningi w Polonii. Zagrał jeden sparing, drugi przeciwko Hercie Berlin, spodobał się. W ten sposób wylądował przy Konwiktorskiej. Przenosiny do Warszawy wydawały się dobrym ruchem. Sześćdziesiąt kilometrów od domu. Mogliśmy odwiedzać go z żoną regularnie, a przebywał już w znacznie poważniejszym otoczeniu. Otwierały się nowe możliwości. Nigdy nie myślałem, że dzieciak, który chce tylko grać w piłkę i nie patrzy w takim wieku na emblematy klubowe może mieć z tego powodu kłopoty. Legia w tamtym czasie nawet nie patrzyła w jego stronę. Ja, wieloletni kibic Legii, zaniósłbym go do klubu na rękach, gdyby pojawiło się takie zainteresowanie. Wtedy to były jednak za wysokie progi.

Legia jednak w końcu się odezwała.

- Pierwsze kontakty miały miejsce już półtora roku temu. Rozmawialiśmy, ale nie było jeszcze konkretów. Podpisaliśmy niski kontrakt z Polonią. Kuba szybko się rozwijał. Trafił do kadry Mazowsza, a w tamtym roku do reprezentacji Polski do lat 16. W Polonii zaczął grać ze starszym rocznikiem. Widać było, że potrzebuje zmian. Kolejnych wyzwań. W końcu się zdecydowaliśmy. Umowa wygasała w lipcu. Kluby porozumiały się, żeby puścić go pół roku wcześniej.

Transparent to nic. W tamtym roku było znacznie niebezpieczniej.

- To był 17 listopada. Mecz Centralnej Ligi Juniorów z UKS Naki Olsztyn. Spotkanie zaczęło się dość późno, bo o godzinie 18. Polonia wygrała wysoko 9:2. Przyjechałem na ten mecz z żoną i młodszą siostrą Kuby. Po spotkaniu czekaliśmy na niego na parkingu przed stadionem. Było już ciemno. Napastnicy pewnie nas obserwowali. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy w stronę bursy na Powiślu. Oni za nami. Gdy podjechaliśmy pod budynek, wyszedłem z auta, aby wyciągnąć rzeczy Kuby. Wtedy zostałem wepchnięty do środka. Żona i córka siedziały z tyłu. Kuba z przodu. Opryskano nas gazem. Trochę poszarpano. Podkreślam poszarpano, by gdyby miano nas pobić, to skończyłoby się znacznie gorzej. Kuba został jeszcze zwyzywany. Napastnicy uciekli. Niewiele pamiętam z tego zdarzenia. Nigdy w czymś takim nie uczestniczyłem. Wszyscy byliśmy w szoku...

"Legia nie potrzebowała rewolucji. Pekhart? Spory znak zapytania" [WIDEO]

Zobacz wideo

Sprawa miała jakąś kontynuację?

- Obok bursy jest kawiarnia. Goście, którzy siedzieli wewnątrz widzieli całe zdarzenie. Wezwali policję. Jeden z nich spisał numery rejestracyjne. Na miejsce przyjechał radiowóz. Spisano nasze zeznania, ale niewiele mogliśmy powiedzieć. Wszystko działo się szybko. Do tego szok. Właściwie nic z tego nie pamiętam. Żadnych twarzy itd. Nie mam pojęcia, kto nas zaatakował. Ponoć dzięki rejestracji namierzono napastnika, ale nie wiem, na jakim etapie jest sprawa.

Zastanawiał się pan, dlaczego zaatakowali akurat syna?

- Nie mam pojęcia. Ktoś ponoć rozpuścił plotkę, że Kuba jako piłkarz Polonii nienawidzi Legii i zamalowywał jej symbole na mieście. To totalna bzdura. Powtarzam, był wychowany w domu, gdzie kibicuje się w Legii. Sam może nigdy nie był jakimś fanatykiem, ale jeśli już miał z kimś sympatyzować, to właśnie z Legią. Często rozmawiamy. Syn jest ze mną szczery. To dobry, cichy i ułożony chłopak. Nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Sam bym go wtedy wytargał za uszy. Poza tym przecież on mieszka w bursie z chłopcami z Polonii i Legii. Z legionistami gra w kadrze U-17. Nigdy nie miał tam żadnych problemów. Ze wszystkimi żył po koleżeńsku. I jeszcze jedno. Czy bylibyśmy na tyle głupi, żeby po takim jego wyskoku, podpisywać kontrakt z Legią? Mógł trafić do innego klubu, ale chciał spróbować w najmocniejszym w Polsce. Nie wiem, dlaczego doszło do takiej sytuacji. Kto miałby rozpuszczać nieprawdziwe informacje na temat syna? Może mu zazdrości. Może ma w tym jakiś interes. 

Legia kontaktowała się z panem po niedzielnym meczu?

- Nie. Dzwonił jedynie Zbigniew Boniek i trener kadry – Marcin Dorna. Z klubem rozmawia raczej menedżer Kuby. Wiem tylko, że sprawa ma być wyjaśniana. Syn na razie przebywa na zgrupowaniu reprezentacji w La Mandze. We wtorek ma dołączyć do drugiego zespołu Legii na obóz przygotowawczy. Jak wróci, wspólnie z klubem zastanowimy się, co dalej. Bogu ducha winny chłopak chce tylko grać w piłkę. Jest młody, a skupia się na nim gigantyczna, niezrozumiała agresja. Mam nadzieję, że wszystko się uspokoi. Na dziś, jako rodzic muszę się jednak martwić, czy Kuba może bezpiecznie chodzić po Warszawie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.