Rok temu Jose Kante nie był potrzebny Legii. Dziś może okazać się dla niej kluczowy

Jeszcze rok temu Jose Kante był Legii niepotrzebny. Latem Aleksandar Vuković wolał stawiać na Sandro Kulenovicia, Jarosława Niezgodę, a nawet niepasującego mu Carlitosa. Teraz jednak Gwinejczyk jest pierwszym wyborem trenera, który ma poprowadzić zespół do mistrzostwa Polski. Tak jak zrobił to w niedzielę przeciwko ŁKS-owi Łódź.

Była 82. minuta, kiedy Jose Kante oddał strzał z pola karnego, a piłkę ręką odbił Jan Sobociński. Po analizie VAR sędzia podyktował rzut karny, a na bramkę zamienił go Domagoj Antolić. Chwilę później Gwinejczyk oddał mocny strzał z dystansu, którym przypieczętował wymęczone zwycięstwo wicemistrzów Polski nad ostatnią drużyną ligi.

Chociaż zespół Aleksandara Vukovicia w niedzielę nie zachwycił, to akurat o grze Kante można napisać sporo dobrego. Gwinejczyk należał do najlepszych i najaktywniejszych piłkarzy na boisku i to w dużej mierze dzięki niemu legioniści wygrali 3:1. 29-latek pokazał, że tęsknota za Jarosławem Niezgodą nie musi przy Łazienkowskiej trwać długo.

Starał się za dwóch

Kante w meczu z ŁKS-em starał się za dwóch. Gwinejczyk był bardzo aktywny w polu karnym łodzian, jednak początkowo brakowało mu skuteczności. Pierwszą szansę napastnik Legii miał już w 7. minucie, jednak jego strzał głową doskonale odbił Arkadiusz Malarz. Tuż przed przerwą Kante ponownie mógł dać Legii prowadzenie. Mógł, jednak piłka po jego uderzeniu przeleciała tuż obok słupka bramki ŁKS-u. O tym, że zabrakło niewiele, świadczyła reakcja części kibiców, którzy przez chwilę cieszyli się nawet z gola.

Kante strzelał z nawet najtrudniejszych pozycji. Tak jak w 72. minucie, kiedy złożył się do efektownej przewrotki, ale i tym razem piłkę odbił Malarz. Gwinejczyk aktywny był też daleko poza polem karnym. Napastnik Legii często schodził do drugiej linii, gdzie albo wygrywał pojedynki główkowe, albo dobrze zastawiał piłkę, rozpoczynając kolejne ataki wicemistrzów Polski.

Wywalczony rzut karny i bramka na 3:1 to tylko i aż podkreślenie bardzo dobrego występu Gwinejczyka w pierwszym meczu w 2020 roku. Kto wie, czy piłkarz, którego przyszłość jeszcze niedawno była wielką niewiadomą, nie okaże się kluczowy w walce o mistrzostwo Polski.

Kante niepotrzebny

Jeszcze rok temu Kante był Legii niepotrzebny. Konkretniej, nie potrzebował go Ricardo Sa Pinto. Portugalczyk, który pracę na Łazienkowskiej zaczął w sierpniu 2018 roku, najpierw wystawiał Gwinejczyka w podstawowej jedenastce, później stopniowo go od niej odsuwał, aż zimą zdecydował, że piłkarz nie jest mu potrzebny i nie zabrał go na zgrupowanie do Portugalii.

- Brałem pod uwagę różne scenariusze. W tamtej sytuacji, za trenera Sa Pinto, było to niezmiernie trudne zadanie. Rywalizowałem z Carlitosem, Kulenoviciem, Niezgodą, Miroslavem Radoviciem i Kasperem Hamalainenem. Ja byłem ostatni w hierarchii. Chciałem o tym pogadać z trenerem, usłyszałem tylko, że nie jestem typem napastnika, jakiego preferuje - wspominał Kante w rozmowie z portalem Legia.net.

Napastnik był na wylocie z Legii, mimo że w pierwszych tygodniach po transferze z Wisły Płock był najskuteczniejszym zawodnikiem w zespole. W lidze i przegranych eliminacjach do europejskich pucharów Kante strzelił pięć goli. Mniej, bo cztery bramki, zdobył drugi w kolejności Carlitos.

Chociaż Gwinejczyk był zimą na sprzedaż, to odszedł z klubu tylko na wypożyczenie do hiszpańskiego Gimnasticu Tarragona. Latem wrócił do Legii, chociaż początkowo jego pozycja w Warszawie wyglądała równie źle jak zimą.

-  W Hiszpanii nie byłem zadowolony z tego, ile grałem. Trener nie obdarzył mnie takim zaufaniem. Chciałem wrócić do Warszawy. Miałem jednak swoje oczekiwania co do minut na boisku. Zależało mi na tym, aby zostać w Legii, aczkolwiek byłem gotowy na odejście. Rozmawiałem z trenerem. Powiedział, że czeka na mój powrót z Pucharu Narodów Afryki. Nie potrzebowałem nic więcej. Dodał, iż będę ważnym piłkarzem w kadrze - mówił Kante.

Kante odrodzony

Na początku obecnego sezonu niewiele jednak na to wskazywało. Gwinejczyk nie zagrał choćby minuty w eliminacjach Ligi Europy. Do września, mimo częstych rotacji w składzie, w ekstraklasie uciułał raptem 36 minut na boisku.

Sytuację Kante zmieniło odejście Kulenovicia i Carlitosa. Vuković coraz bardziej przekonywał się do zawodnika i dawał mu coraz więcej szans. Chociaż początkowo zdecydowanym numerem jeden w ataku Legii był Niezgoda, to z czasem trener warszawian znalazł miejsce w składzie dla obu piłkarzy. Jesień Kante zakończył z 18 występami i dziewięcioma golami, w tym z hat-trickiem w meczu z Wisłą Kraków (7:0).

Po odejściu Niezgody do Portland Timbers, Gwinejczyk stał się numerem jeden w ataku wicemistrzów Polski. - Jestem przekonany, że Jose zastąpi Jarka w bardzo dobry sposób. Niekoniecznie strzeli tyle samo, ale jestem pewien że będzie grał tak, że reszta zawodników coś od siebie dołoży - mówił niedawno Vuković, cytowany przez portal Interia.pl.

Po meczu z ŁKS-em wydaje się, że Kante podtrzymuje dobrą formę z jesieni i będzie jednym z najważniejszych piłkarzy Legii również wiosną. To niedobra informacja dla Tomasa Pekharta, który na dniach oficjalnie zostanie konkurentem Gwinejczyka do miejsca w składzie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.