Kolejne kraje zawstydzają ekstraklasę. Ale jest jeden klub, z którego Polacy powinni brać przykład

Niemal 20 mln euro może zarobić Slavia Praga, jeśli po udanym wypożyczeniu West Ham United zdecyduje się wykupić Tomasa Soucka. To więcej, niż polskie kluby zarobiły na sprzedaży Radosława Majeckiego, Jana Bednarka i Sebastiana Szymańskiego. Czesi są kolejnym narodem, który w strategii budowania klubów piłkarskich zawstydził Polaków. Zawstydzają nas zresztą nie tylko oni, ale akurat oni powinni też być dla naszych klubów wzorem do naśladowania.

7 milionów euro - tyle za Radosława Majeckiego otrzymała Legia Warszawa, która swojego bramkarza sprzedała do AS Monaco. To nowy rekord transferowy ligi polskiej, który dotychczas należał do Jana Bednarka. On w lipcu 2017 roku za 6 mln euro przeszedł z Lecha Poznań do Southampton.

Podczas gdy kibice ekstraklasy cieszą się z nowego rekordu, Czesi mogą go kilkukrotnie przebić. Tomas Soucek został bowiem wypożyczony ze Slavii Praga do West Hamu za 4,5 mln euro. Angielski klub zagwarantował sobie przy tym prawo pierwokupu, które według różnych źródeł, może wynosić nawet 15,5 mln euro. Razem to więc kwota wyższa, niż pieniądze, jakie Legia i Lech zarobiły na dwóch rekordach transferowych Majeckiego i Bednarka. Razem ci zawodnicy mogą kosztować (jeśli West Ham wykupi Soucka, co jest bardzo prawdopodobne) kilka milionów mniej niż czeski pomocnik. Co ciekawe, jeśli rzeczywiście transfer Soucka łącznie z wykupem wyniesie 20 mln euro, będzie on droższy nie od dwóch, ale od trzech rekordowych transferów polskiej ekstraklasy (po doliczeniu 5,5 mln euro za Sebastiana Szymańskiego).

Rewelacyjny 18-latek zachwyca w Legii! "Pół Europy będzie się o niego zabijać"

Zobacz wideo

Czesi nas zawstydzają. Izraelczycy, Bułgarzy czy Rumuni też sprzedają drożej

Czesi zawstydzają ekstraklasę pod względem finansowym (o sportowym wspominać nie trzeba, bo w nim problem mamy także z Luksemburgiem, z którego najdroższy piłkarz sprzedany został za 250 tysięcy euro). Już dawno zrobili to m.in. Ukraińcy. Najdroższy piłkarz, który wyjechał z ich ligi (Fred za 59 mln euro do Manchesteru United), kosztował więcej niż Radosław Majecki, Jan Bednarek, Sebastian Szymański, Adrian Mierzejewski, Bartosz Kapustka, Robert Lewandowski, Krzysztof Piątek, Łukasz Fabiański, Adam Buksa, Patryk Klimala, Sebastian Walukiewicz i Dawid Kownacki razem wzięci.

Są także inne, mniej drastyczne, ale smutne przykłady. Drożej piłkarzy od naszych klubów sprzedają m.in. Izraelczycy (7,25 mln euro za Erana Zahaviego z Maccabi Tel Awiw do Guangzhou), Bułgarzy (7,5 mln euro za Jonathana Cafu z Łudogorca Razgrad do Bordeaux), Rumuni (9,7 mln euro Nicolae Stanciu ze Steauy Bukareszt do Anderlechtu) Chorwaci (23 mln euro za Marko Pjacę z Dinama Zagrzeb do Juventusu) czy Szwajcarzy (26,5 mln euro za Breela Embolo z FC Basel do Schalke).

Slavia Praga przykładem

Poza ligami TOP 6 (Anglia, Niemcy, Hiszpania, Włochy, Francja, Rosja), do których nie ma sensu się porównywać, a także krajami wymienionymi nieco wyżej, w ostatnich latach dystansują nas głównie wspomniani Czesi. Oczywiście nie tylko oni, ale to ich kluby powinny być modelowym przykładem polityki budowania zespołu i działania na rynku. Nawet nie wszystkie ich kluby, a jeden – Slavia Praga, która z bardzo dużą przewagą (14 punktów) prowadzi w tabeli ligi czeskiej, a jesienią grała w Lidze Mistrzów, gdzie wypromowała swoich zawodników. Soucek to nie jedyny efekt strategii Slavii. Tym jest także m.in. Alex Kral, za którego Spartak Moskwa zapłacił kilka miesięcy temu 12 mln euro.

Strategia sukcesu

Jeszcze kilka lat temu o transferach takich, jak te Soucka czy Krala, w Slavii nie było oczywiście mowy. Pieniędzy brakowało na wszystko - pensje, utrzymanie sztabu czy stadionu, na jakim do niedawna grał klub. Nikt nie myślał o rekordach transferowych i grze w europejskich pucharach. Priorytetem było bronienie się przed spadkiem.

Wszystko zmieniło się w 2015 roku, kiedy klub przejęła chińska grupa inwestycyjna CEFC. Grupa z Szanghaju, prowadzona wówczas przez Ye Jianminga (zatrzymany w 2018 roku pod zarzutami przestępstw podatkowych), bardzo szybko chciał w Pradze zbudować potęgę na miarę europejskiego grania. Klub zaczął masowo ściągać najlepszych zawodników z ligi czeskiej, a także obiecujących piłkarz z lig zagranicznych, co roku wydając kilka milionów euro. W ciągu trzech sezonów do Slavii przybyło 26 nowych graczy. W tym zawodnicy tacy jak Danny z Zenita Sankt Petersburg, Halil Altintop z Augsburga czy Miroslav Stoch z Fenerbahce. Władze Slavii na tym jednak nie zamierzały poprzestawać, bo ściągnąć chciały m.in. Jonathana Biabiany'ego za 4 mln euro, czy Jewhena Konopliankę za dwukrotnie wyższą kwotę. Żaden z nich do Pragi ostatecznie nie przyszedł, ale samo zainteresowanie nimi pokazuje rozmach, z jakim chińscy właściciele realizowali swój czeski projekt.

Pieniądze wyłożyli zresztą nie tylko na piłkarzy, ale także na infrastrukturę. Zatrudnili wielu specjalistów, wzmocnili sztab szkoleniowy i ściągnęli trenera Jindricha Trpisowskiego. Na tym się nie skończyło, bo grupa CEFC za 40 mln euro kupiła 21-tysięczny stadion, Eden Arenę.

W tym wszystkim szefowie chińskiej potęgi energetycznej (grupa CEFC to m.in. konglomerat CEFC China Energy i podległe jej podmioty) się jednak chyba trochę zapędzili, bo na początku 2018 roku wpadli w finansowe tarapaty. Tak duże, że klub, w który wpompowali kilkadziesiąt, jeśli nie kilkaset milionów euro, musieli sprzedać. W Slavii na początku wybuchła więc panika, a w oczy zajrzało widmo tego, co działo się kilka lat wcześniej - braku pieniędzy, opóźnień w wypłatach i walki o utrzymanie w lidze.

Jak się okazało, problemy CEFC ostatecznie dla Slavii, paradoksalnie, były korzystne. Klub przejęła bowiem inna, znacznie bogatsza i lepiej prosperująca grupa Citic. Konglomerat powołał specjalną spółkę joint venture, która przejęła 49 proc. aktywów czeskiego oddziału CEFC (związanego nie tylko z klubem, ale także z innymi interesami, za które odpowiadał założyciel firmy i doradca czeskiego prezydenta Milosza Zemana, podejrzany o przestępstwa finansowe). Citic zajął się więc prowadzeniem nie tylko Slavii, ale także linii lotniczych oraz browaru Pivovary Lobkowicz.

Citic, mimo zdecydowanie większych zasobów finansowych, intensywnych działań Slavii na rynku transferowym kontynuować jednak nie zamierzało. Zamiast pompować w klub pieniądze, szefowie grupy postanowili, że zrobią z niej maszynkę do ich zarabiania. W klubie postawiono na wychowywanie własnych piłkarzy, a trener dostał polecenie opierania zespołu na młodych Czechach, przywiązanych do klubu. Za wzór dla Slavii postawiono m.in. Viktorię Pilzno, od wielu lat, ale z mniejszymi zasobami finansowymi, budującą klub w podobny sposób. Chińczycy dofinansowali klub, uzupełnili braki i stworzyli nową strategię, zakładającą znacznie rozsądniejsze rozwijanie klubu od poprzedników. Ten rozsądek zadziałał u nich tak dobrze, że już po roku prowadzenia Slavii, drużyna odpłaciła się mistrzostwem i kwalifikacją do Ligi Mistrzów. Aby się więc w niej nie skompromitować, inwestorzy postanowili nieco bardziej odkręcić kurek z pieniędzmi. Za 1,6 mln euro z FK Jablonec sprowadzono Tomasa Holesa, a za 1,2 mln z tego samego klubu ściągnięto jego partnera z obrony, Davida Hovorkę. Przede wszystkim pobito jednak klubowy rekord transferowy, płacąc 4 mln euro za Nicolae Stanciu z Al-Ahli.

„Slavia ma być czeska”

Skład Slavii, nie tylko ze spotkań ligowych, ale także, a nawet przede wszystkim - z pucharowych pokazuje, że słowa o strategii budowania klubu nie są rzucane na wiatr, a znajdują odzwierciedlenie w czynach. - Przede wszystkim założyliśmy, że Slavia ma być czeska. Determinuje to rynek, na którym działamy. Gramy w Europie, świat się otwiera, ale jesteśmy w Czechach, gdzie jest taka, a nie inna mentalność, podejście do życia itp. To musi mieć odzwierciedlenie w szatni i atmosferze, jaka w niej panuje. W zespole piłkarze są kumplami, przyjaźnią się ich rodziny, jeden dla drugiego jest gotowy zrobić więcej niż na przykład pracownik w biurze dla kolegi, który siedzi biurko obok. Znam mnóstwo trenerów, zawodników, dyrektorów z klubów zachodnich. Oni mówią: "Chodzimy do pracy". Nie można odmówić im profesjonalizmu, znają się na swojej robocie, ale chodzą tylko do pracy. Zrobią, co mają do zrobienia, najlepiej jak potrafią i wracają do domu. Ich praca stoi na bardzo wysokim poziomie, bo są na to pieniądze i w niektórych przypadkach przynosi to sukces. O atmosferę, o której mówię, łatwiej, jeśli większość piłkarzy jest stąd, z Czech - powiedział dyrektor sportowy Slavii, Jan Nezmar, w rozmowie z Grzegorze Rudynkiem z "Przeglądu Sportowego".

I ta „atmosfera”, to w tym przypadku słowo klucz. Bo o ile chińscy inwestorzy poprzez swoją strategię zamierzają stworzyć klub, który nie tylko będzie się sam utrzymywał, ale też na nich zarabiał, o tyle osoby tę strategię realizujące chcą zbudować idealnie funkcjonujący organizm. Ta „atmosfera” ma w tym przypadku głębsze znaczenie. Dotyczące przywiązania do barw, identyfikacji z klubem, która wyciska z piłkarzy 120 proc. ich możliwości, co widać w meczach z teoretycznie lepszymi rywalami. Slavia korzysta z przykładu Viktorii Pilzno i pomysłów chińskich inwestorów, a sama staje się przykładem dla innych klubów z różnych krajów. Przykładem, którym powinna być także dla zespołów z polskiej ekstraklasy.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.