Jak wygląda obecnie sytuacja Świerczoka w Łudogorcu, jakie są szanse na jego powrót do Polski i czy to w ogóle dobry pomysł? - Aspekty finansowe będą w tym przypadku najważniejsze - mówi nam Wielisław Filipow, dziennikarz bułgarskiej stacji telewizyjnej TV+.
- Zależy nam na tym, by odpowiednie proporcje zostały zachowane, a nie żeby było tak, jak całkiem niedawno. Mamy na oku kilku zawodników z polskiej ligi i oni wcale nie są z pierwszych stron gazet. W tej chwili, jeżeli chcemy mieć na każdą pozycję po dwóch piłkarzy, rozglądamy się najbardziej za skrzydłowymi. Chcielibyśmy nieco odciążyć Luquinhasa i korzystać z niego nie tylko na boku pomocy, lecz również w środku - mówił nam w grudniu Aleksandar Vuković, trener Legii Warszawa.
I Legia rzeczywiście na razie proporcje zachowuje. Do klubu dołączyli dotychczas tylko Mateusz Cholewiak i Piotr Pyrdoł. Początkowo ten drugi miał trafić na Łazienkowską dopiero latem, ale ostatecznie udało się go sprowadzić już w styczniu. Trzecim wzmocnieniem może być Jakub Świerczok.
Po przyjściu Cholewiaka i Pyrdoła na transferowej liście życzeń warszawskiego zespołu zostali tylko środkowy pomocnik i napastnik. Pierwszym miał być Damian Szymański, ale on ostatecznie zamienił Achmat Grozny na AEK Ateny. Drugim wciąż może być Jakub Świerczok, choć szanse na jego transfer maleją z każdym dniem.
Świerczok przy Łazienkowskiej miałby zostać następcą Jarosława Niezgody, który w ciągu najbliższych dni zostanie oficjalnie zawodnikiem Portland Timbers. Piłkarz uzgodnił już warunki kontraktu, a w sprawie transferu porozumiały się także kluby. Wicemistrzowie Polski w ciągu 14 dni od podpisania umowy z Timbers otrzymają na konto 3,8 mln dolarów. Dodatkowy milion będzie mógł do nich trafić po spełnieniu określonych w kontrakcie warunków.
3,8 mln dolarów zarobku nie oznacza jednak, że cała ta kwota zostanie przeznaczona na pozyskanie nowych piłkarzy. Legia wciąż musi zasypywać budżetową dziurę, powstałą po porażce w kwalifikacjach europejskich pucharów. Na wzmocnienia nie zostanie przeznaczona nawet 1/3 tej kwoty, czego dowodem są negocjacje dotyczące sprowadzenia do Warszawy Świerczoka.
Łudogorec Razgrad za polskiego napastnika oczekuje 1,25 mln euro. To kwota, na jaką nie może sobie pozwolić Legia. I kwota, poniżej której Bułgarzy nie zejdą. - Władze klubu nie puszczą Świerczoka za mniejsze pieniądze, nie ma na to żadnych szans - mówi nam Wielisław Filipow z bułgarskiej stacji telewizyjnej TV+. - Ma 1,5 roku ważnego kontraktu, klub zapłacił za niego 800 tys. euro, nikt nie dopuszcza myśli o sprzedaży go bez zysku - dodaje.
Dla Legii tak wygórowane oczekiwania finansowe to spory problem - klub chce uniknąć sprowadzania zawodników zagranicznych, by nie powtórzyć wpadek jakie miały miejsce przy kontraktowaniu piłkarzy takich jak Tomas Necid, Daniel Chima Chukwu, Eduardo czy Armando Sadiku. W tegorocznym zimowym oknie wicemistrzowie Polski szukają piłkarzy znających ekstraklasę, mogących się szybko zaaklimatyzować w Legii. Tacy są jednak drożsi.
Upór Łudogorca w negocjacjach dotyczących sprzedaży Świerczoka może dziwić biorąc pod uwagę fakt, że już w rundzie jesiennej 27-latek często siedział na ławce rezerwowych, a jeszcze częściej może siedzieć na niej na wiosnę. - Łudogorec ma nowego trenera (Pavla Vrbę - red.), który nie widzi dla Świerczoka miejsca w podstawowej jedenastce. Woli stawiać na Claudiu Keseru, który jest gwiazdą drużyny - mówi nam Filipow. Na pytanie, dlaczego w takiej sytuacji Bułgarzy nie chcą obniżyć oczekiwań finansowych, dziennikarz odpowiada: Łudogorec wiosną będzie grał na trzech frontach - w lidze, krajowym pucharze i Lidze Europy, gdzie zmierzy się z Interem. Pavel Vrba chce mieć po kilku zawodników na każdą pozycję, chce mieć możliwość rotacji. Poza tym, jak na rezerwowego, Świerczok ma całkiem niezłe statystyki.
Statystyki Świerczoka rzeczywiście mogą robić wrażenie. Spośród polskich napastników występujących w ligach zagranicznych, tylko trzech wygląda lepiej pod względem średniej minut potrzebnych na gola. To rzecz jasna Robert Lewandowski (gol co 72 minuty), Arkadiusz Milik (86) i Kamil Wilczek (110). Świerczok średnio strzela raz na 119 minut – obecnie ma na koncie 9 bramek.
Coraz więcej wskazuje na to, że Świerczok do Legii ostatecznie nie trafi. Paradoksalnie może być to jednak dobra wiadomość. Nie wiadomo, czy trzykrotny reprezentant Polski charakterem i podejściem do pracy odpowiadałby Aleksandarovi Vukoviciowi. Trener wicemistrzów Polski lubi zawodników ciężko pracujących, zdyscyplinowanych - takich, którzy wiedzą, że dobro zespołu zawsze jest najważniejsze. Świerczok nie zawsze taki był.
W styczniu 2012 roku niemieckie Kaiserslautern zapłaciło za niego niemal pół miliona euro. Pomimo, że grał jedynie na zapleczu ekstraklasy.
Miał to być początek drogi do wielkiej kariery. Skończyło się na tym, że przez pierwsze pół roku Świerczok zagrał w sześciu meczach, większość czasu poświęcając na treningi i spotkania rezerw. Przyczyn niepowodzenia piłkarza za naszą zachodnią granicą należy doszukiwać się przede wszystkim w podejściu mentalnym. Po transferze i odejściu z Polonii Bytom, odezwała się „sodówka”, która porządnie uderzyła do głowy 19-latka.
- W szatni Kaiserslautern trochę z Kuby żartowali. Niepokorny, pewny swego, mający manię na punkcie dobierania butów. Najlepiej takie, jak ma Ronaldo. Myślałem sobie: „chłopie, po co ci to? Ronaldo nie będziesz, najpierw po prostu pracuj i coś pokaż”. Przecież on przychodził z Bytomia, nie mając nawet debiutu w polskiej ekstraklasie - mówił w „Przeglądzie Sportowym” Iljan Micanski, który przez pewien czas grał z Polakiem w niemieckim zespole.
W Niemczech Świerczok lekceważył wszystko i wszystkich. Kolegów z drużyny, hierarchię w zespole, czy przede wszystkim zalecenia trenera. Młody napastnik od zawsze miał tendencję do tycia, dlatego tak ważne było trzymanie przez niego diety podczas pobytu w Kaiserslautern. Zamiast jednak słuchać zaleceń trenera i dietetyków, Świerczok wolał zjadać na śniadanie np. cały słoik Nutelli. Zawodnik niemal przez cały swój pobyt za granicą miał nadwagę, ale ani myślał nad nią pracować.
W 2016 roku wydawało się, że Świerczok wyciągnął wnioski ze swoich pomyłek. Swoje błędy zrozumiał dopiero przy okazji przejścia do GKS-u Tychy. - Chodzi chyba o to, że Kuba zrozumiał, że to jest ostatni dzwonek. Że po prostu nie miał racji i albo coś zmieni, albo będzie kiedyś uchodził za niespełniony talent. To inteligentny chłopak. Pewne rzeczy po prostu musiał przemyśleć - mówił jeden ze znajomych zawodnika w rozmowie z portalem "WP Sportowe Fakty". Świerczoka z dołka wyciągnął m.in. Bartłomiej Bolek, agent Łukasza Piszczka, który przygotował dla napastnika specjalny plan, uwzględniający dosłownie wszystko, łącznie z wizytami u osteopaty, psychologa i dietetyka. - Nakreśliliśmy mu cały plan ratowania kariery, nie dając gwarancji powodzenia. Warunek był jednak taki, że musi całkowicie się podporządkować i zaangażować, nie dyskutować z założeniami, tylko pracować. I to właśnie zrobił - mówił Bolek cytowany przez "Sportowe Fakty".
Mimo zażegnania problemów wychowawczych, do Legii Świerczok mógłby nie pasować ze względu na - paradoksalnie - dużą pewność siebie. Czasami - zdaniem jego byłych kolegów z boiska - zbyt dużą. - Jest bardzo pewny siebie, to widać. Wiadomo jednak, że kiedy ta pewność siebie w szatni, czy na treningach nie jest poparta dobrą grą i dyspozycją prezentowaną na boisku, zawsze będzie stanowiło to problem. Charakter to rzecz, którą trudno zmienić, każdemu, Kubie też, a akurat jego nie należy do najłatwiejszych - mówił nam w 2017 roku Grzegorz Bonin, który ze Świerczokiem grał w Górniku Łęczna. Wiadomo, że przesadna pewność siebie i przekonanie o własnych umiejętnościach, niejednego napastnika już w Warszawie zgubiła.
Pobierz aplikację Football LIVE na Androida