Vuković podsumowuje rundę w wykonaniu Legii. "Piłkarze kilka razy mogli mnie zwolnić"

- W klubie kilka razy się zakotłowało. Trzecia porażka w lidze, która nie miała miejsca, spowodowałaby, że ten kocioł byłby jeszcze większy - mówi Aleksandar Vuković, który przetrwał pierwszą pełną rundę na stanowisku trenera Legii Warszawa.

Bartłomiej Kubiak: Czy to dobrze, że runda już się skończyła?

Aleksandar Vuković: Od zgrupowań w Warce i Leogang ta drużyna przeszła tak dużo, że odpoczynek przyda się wszystkim. Tam wszystko się zaczęło dla tego zespołu. Teraz jest czas przygotowania się do wykonania kolejnego skoku, jakim będzie styczniowy okres przygotowawczy. Możemy wymagać od siebie więcej i grać jeszcze lepiej. Dotyczy to poszczególnych zawodników, jak i całego zespołu.

Czy podczas zgrupowania w Austrii zakładał pan, że będzie trenerem Legii także w grudniu, czy przyszłość nie była jasna?

- Wiem, jak wyglądała sytuacja z trenerami Legii, więc wtedy w ogóle nie koncentrowałem się, co będzie za pół roku. Teraz też o tym nie myślę. Mam oczywiście dalsze plany, ale podchodzę do nich z rezerwą i poprawką, że najważniejsze jest to, co tu i teraz. Trudno mi było w lipcu zastanawiać się, co będzie w grudniu, koncentrowałem się, by jak najlepiej przejść trudny początek sezonu.

Przed meczem z Lechem, po dwóch porażkach z Lechią i Piastem, biurko było już posprzątane?

- Walizka zawsze jest przygotowana w kącie mojego pokoju. Dokumenty mam poukładane, trzymam porządek i jestem gotowy.

Odmówił pan wywiadu przed meczem z Lechem, tłumacząc, że teraz musi pracować po to, byśmy mogli się spotkać za jakiś czas.

- To moje wewnętrzne odczucie, ale od początku wiedziałem, że w klubie kilka razy się zakotłowało. Trzecia porażka w lidze, która nie miała miejsca, spowodowałaby, że ten kocioł byłby jeszcze większy. Nie miałem sygnałów, że muszę wygrać z Lechem, bo inaczej przestanę być trenerem. Przeciwnie. Otrzymałem wsparcie, szczególnie od dyrektora sportowego Radka Kucharskiego, z którym współpracuję na co dzień oraz prezesa Dariusza Mioduskiego. Nie było tematu zwolnienia, ale czułem powagę chwili. Będąc trenerem Legii, nie można przegrywać meczu za meczem, porażkami bym się na dłuższą metę nie obronił.

Mało który trener, grając tak ważny mecz jak z Lechem, przy stanie 1:1 wpuściłby na boisko 18-letniego debiutanta Macieja Rosołka. A on dwie minuty po wejściu trafił na 2:1. Wyglądało, jakby chciał pan zamanifestować, że pracuje wyłącznie na swoich warunkach. I, skoro widział pan dobrą pracę Rosołka w tygodniu, to go po prostu wpuścił.

- Jeśli mogę być z czegoś zadowolony po pierwszej pełnej rundzie w roli trenera Legii, to z zachowania w trudnych chwilach. Nie zmieniłem się, pracowałem według sumienia, własnego uznania i potrzeb zespołu. Nic innego nie miało na mnie wpływu. Rosołek wyglądał bardzo dobrze, dał dobrą zmianę w sparingu z Dinamem Mińsk, dlatego pomyślałem o nim w kontekście spotkania z Lechem. Z jednej strony to była odwaga, ale - z mojego punktu widzenia - rozsądne posunięcie. Było 1:1, atakowaliśmy, byliśmy groźniejsi i uznałem, że przyda się kolejny zawodnik potrafiący strzelać gole. To tylko mogło pomóc. Jestem zadowolony z wyniku, ale przede wszystkim z tego, że wtedy nie straciłem głowy, że miałem w sobie dużo spokoju. Najpierw zmieniliśmy ustawienie na dwóch napastników, co przyniosło gola wyrównującego, a potem wszedł Rosołek. Jedyne, co jest słabe, to że mogłem zrobić identycznie, a mogło się poukładać w zupełnie inną stronę. A wtedy ocena byłaby inna.

Które decyzje były dla pana najtrudniejsze? Pozbycie się Michała Kucharczyka, Kaspra Hamalainena i Miroslava Radovicia?

- O tym, że z kilkoma graczami nie przedłużymy umów, wiedziałem wcześniej. Klamka w zasadzie zapadła w momencie, w którym obejmowałem zespół, czyli w kwietniu. Najtrudniej było rozstać się z Michałem - plan był inny, żeby został. W tej kwestii to ja miałem jednak dużo do powiedzenia i to była bardzo trudna decyzja, bo cenię i szanuję, co Kuchy zrobił dla klubu, kim jest i co dawał Legii. Ale w swoim przekonaniu i sumieniu byłem pewien, że najlepsze dla drużyny będzie rozstanie. I na boisku, i w szatni potrzeba było ustalić nową hierarchię. Decyzja była trudna, ale wierzyłem, że przyniesie poprawę.

Ale kilka razy mi tej odwagi też zabrakło - np. na początku sezonu nie postawiłem na Michała Karbownika, który już na zgrupowaniu w Warce się wyróżniał. Potem złapał kontuzję w Leogang i to spowolniło wprowadzenie go do zespołu. Miałem świadomość, że nie mam mocnej pozycji i wiedziałem, że na początku nie wszystko będzie funkcjonowało jak należy. Dlatego zachowywałem się ostrożnie. Trwało też nim w ataku postawiłem na piłkarzy, do których od początku do końca byłem przekonany. Wiedziałem, że zespół będzie lepiej funkcjonował w obecnym zestawieniu niż z Carlitosem, który jest klasowym strzelcem.

Rewelacyjny 18-latek zachwyca w Legii! "Pół Europy będzie się o niego zabijać" - zobacz wideo:

Zobacz wideo

Na początku sezonu Jarosław Niezgoda był jednak kontuzjowany, a Jose Kante na Pucharze Afryki.

- Najważniejsze pierwsze mecze graliśmy z Carlitosem - w ataku albo na "dziesiątce". Rozmach drużyny był spowolniony. Ale mówię to w kontekście tych trudnych decyzji - to nie jest prosta sprawa, będąc trenerem o niezbyt mocnej pozycji w klubie, podejmować radykalne decyzje. Ale nie bałem się i nie boję. Chciałem i nadal chcę pracować na swoich zasadach. Tak będzie zawsze i wszędzie.

Kiedyś był pan Aleksandarem Wielkim, dziś mówią o panu Aleksandar Sprawiedliwy.

- Nigdy nie możesz być w 100 procentach fair wobec każdego. Zawsze znajdą się tacy, którzy będą bardziej zadowoleni lub mniej. Ale zawodnicy też chcą znać pewne reguły, widzieć konsekwencję w działaniu. Jeżeli masz swoje zasady - czyli w moim przypadku są to przede wszystkim nastawienie na pracę oraz dobrą atmosferę w drużynie - to musisz ich bezwzględnie przestrzegać. Żaden piłkarz nie może mieć poczucia, że jest niesprawiedliwie traktowany. Każdy musi być świadomy, że na swoją pozycję trzeba ciężko pracować.

Największy sukces jest wtedy, kiedy każdy w szatni postawiłby na taką samą jedenastkę, nie miał wątpliwości co do twoich wyborów. To znaczy inaczej: dwie czy trzy wątpliwości są zawsze. Tak ostatnio było np. z Mateuszem Wieteską i Igorem Lewczukiem. Do meczu z Zagłębiem grał Lewczuk, ale tak naprawdę mógłby grać Wieteska. Obaj na to zasługiwali, decydowały detale. Tak samo w przypadku Waleriana Gwilii, który też powinien być na boisku. Nie było go tylko dlatego, że nie mogłem wystawić 12 piłkarzy. Oprócz nich była też cała grupa zawodników trochę dalej, ale też nie aż tak daleko, by nie wskoczyć do składu. I oni o tym wiedzą, każdy o tym wie, bo mój klucz wyboru jest przejrzysty dla wszystkich.

Przewietrzenie szatni, ustabilizowanie składu, wychodzenie z kryzysów, poprawa wyników - przez ostatnie miesiące w Legii działo się bardzo wiele. Jak pan ocenia ten czas?

- Trudny, ale nie aż tak bardzo, jak końcówka poprzedniego sezonu. Wtedy zobaczyłem - zresztą nie tylko ja, bo wiele innych osób w klubie też to widziało - że wszystko zmierza w złym kierunku. Że w tej szatni nie ma chemii, brakuje jej pozytywnego nastawienia. I nie jest to wina samych zawodników, ale też ich kontraktów, które przez ostatnie lata były źle konstruowane. Nałożyło się wiele niekorzystnych spraw. Jedyną nadzieją dla nas było to, że inni znowu tego nie wykorzystają. Tak było w poprzednich sezonach, kiedy zdobywaliśmy mistrzostwo głównie dlatego, że rywale nam w tym pomagali. Teraz nie pomogli, tego szczęścia zabrakło. Piast na dziesięć ostatnich spotkań wygrał dziewięć, jedno zremisował. Wykorzystał to, czego wcześniej inni nie wykorzystali. Dlatego z pełną świadomością na konferencji kończącej poprzedni sezon - po 2:2 z Zagłębiem u siebie - mówiłem, że przed nami nowe otwarcie. Deklarowałem, że zrobię wszystko, by oczyścić atmosferę w tej drużynie. Że nawet jeśli zostanę z Legii zwolniony, to kolejny trener, który tutaj przyjdzie, będzie miał łatwiej. Zawita do zdrowej szatni. Ukierunkowanej na rozwój i pracę.

I to był pierwszy krok. Krok, który wiązał się właśnie z tymi wszystkimi zmianami. Czyli z odejściem nie jednego, a kilku piłkarzy oraz z przyjściem nowych. Byłem w pełni świadomy, że nie od razu każdy poprze moje decyzje. Nie tylko związane z rozstaniami, ale też z przyjściami takich piłkarzy jak choćby Gwilia. Zdawałem sobie sprawę, że ludzie nie od razu zrozumieją mój pomysł na tę drużynę. Teraz wielu go chwali i to cieszy. Tym bardziej że jak sam patrzę na ten skład, to widzę w nim Vesovicia, Jędrzejczyka i Martinsa, którzy w poprzednim sezonie byli podstawowymi graczami, a reszta jest nowa. Nowy jest Karbownik, Lewczuk, Novikovas, Luquinhas, Gwilia czy Majecki, który broni pierwszy sezon. Ale też Antolić, Kante czy Niezgoda, którzy zostali wyciągnięci z szafy. To pokazuje skalę zmian.

Efekty nie przyszły od razu.

- Nie wydaje mi się, by przy takim natłoku meczów, można było szybciej spodziewać się lepszych efektów. Z wieloma sprawami od początku sezonu radziliśmy sobie w biegu, mając z tyłu głowy to, że okno transferowe cały czas jest otwarte, a nasze wyniki w pucharach zdeterminują kupno, ale też sprzedaż piłkarzy. Prędzej sprzedaż. Skończyło się dobrze. I dzisiaj wie to każdy, ale latem było dużo krytyki, że Legia zostaje z Kante i Niezgodą, że pozbywa się Carlitosa i Kulenovicia. Wiele osób uznało to za ryzykowne, wręcz bardzo nierozsądne posunięcie z naszej strony. Ale ja byłem pewny, że Kante i Niezgoda dadzą radę. Naprawdę byłem o tym przekonany.

Kante i Niezgoda zagrali ze sobą w ataku po raz pierwszy w rewanżowym meczu z Wisłą Płock. Nie kusiło pana, by postawić wcześniej na ten duet?

- Nawet jak kusiło, to nie było to możliwe. Jarek był z nami od początku przygotowań, dobrze wyglądał w Warce, ale po zgrupowaniu w Leogang wpadł w dołek. W taki dołek, że u Ricardo Sa Pinto już by się z niego nie wygrzebał. Śmiem twierdzić, że u wielu innych trenerów również. Mój sztab latem się zmienił i niektórzy - już mniejsza o nazwiska - też patrzyli na Jarka i , że można o tym piłkarzu mówić w samych superlatywach.

Ale Jarka po prostu trzeba dobrze znać. Ja też chwilami zaczynałem tracić cierpliwość. Były mecze - z Koroną czy Śląskiem - w których wypadał przeciętnie. Ale dostawał swoje szanse, bo na treningach widziałem, że jest coraz lepiej. Kante z kolei wrócił do nas z Pucharu Narodów Afryki. Też nie miał w klubie zbyt wysokich notowań, a na pewno wracał do drużyny, gdzie inni te notowania mieli wyższe. Nie chciałem od razu wszystkich usuwać i stawiać na Kante - to nie jest droga, którą preferuje. Musiał potrenować z drużyną, zasłużyć na swoją szansę. Miał w piątej kolejce zagrać z Zagłębiem Lubin (1:0), ale na ostatnim treningu doznał urazu, był wykluczony na kolejne dwa tygodnie. Widząc go jednak na treningach, byłem przekonany, że będzie ważnym punktem zespołu. Dlatego na koniec letniego okna transferowego dałem jasny sygnał, co myślę o Niezgodzie i o Kante. Byłem pytany o to przez klub przy negocjacjach w sprawie transferu Carlitosa i Kulenovicia. Nie mówię, że moja opinia w przypadku ich odejścia była kluczowa, ale powiedziałem otwarcie, że damy sobie radę. Że mamy w drużynie piłkarzy, którzy ich spokojnie zastąpią. Odbudowującego się Niezgodę, a do tego Kante, w którego wierzę, ale także młodych i obiecujących - Kacpra Kostorza i Rosołka.

Niezgoda to piłkarz, którego zimą najtrudniej będzie zatrzymać?

- Bardzo mi zależy, by z nami został. Jestem oczywiście w pełni świadomy, że mogą pojawić się oferty z gatunku tych nie do odrzucenia. Wtedy odejście Jarka może stać się faktem. Gdyby tak się stało, będziemy mieli poważny problem. O wiele większy niż jesienią, kiedy trzeba było zastąpić Carlitosa i Kulenovicia. Skutecznych napastników w przerwie zimowej nie ściąga się tak łatwo - pamiętamy transfery Chukwu czy Necida. Ostatnio zetknąłem się nawet z takim zestawieniem, z którego wynikało, że tylko 16 procent napastników ściągniętych zimą strzela wiosną więcej niż pięć goli.

Radosław Majecki?

- Czy odejdzie? Też sporo się o tym mówi, ale ja mam przeczucie - albo inaczej: przekonanie - że do mocnego osłabienia Legii zimą nie dojdzie. Że może odejdzie kilku graczy, którzy jesienią nie byli na pierwszym planie - plus jeden, maksymalnie dwóch, którzy byli kluczowi. Choć mam oczywiście nadzieję, że to się nie stanie. Że na przyszłą rundę będę miał w ataku Niezgodę, Kante, Kostorza i Rosołka. To powinno nam w zupełności wystarczyć.

Innym piłkarzem, którego nazwisko już się wymienia w kontekście zagranicznych klubów, jest Michał Karbownik. Dla pana to największe zaskoczenie na plus w tym sezonie? Chyba nikt nie spodziewał się, że będzie odgrywał aż tak ważną rolę. I czy on nie powinien być w jakiś sposób wdzięczny Ivanowi Obradoviciowi, bo gdyby Serb prezentował się choćby przyzwoicie, miałby o wiele trudniej.

- Jest w tym trochę racji. Gdyby sytuacja z Obradoviciem wyglądała inaczej, gdyby Rocha prezentował się solidnie, gdybyśmy mieli lewego obrońcę, który nie schodzi poniżej pewnego poziomu, to pewnie Karbo dostałby swoją szansę później, w mniejszym wymiarze albo może na innej pozycji. Ze wszystkich młodych piłkarzy on mógł jednak ugrać najwięcej. I ugrał. Ale poza Karbo też jest spora grupa zawodników, która też z optymizmem może patrzeć w przyszłość.

9 stycznia na pierwsze zgrupowanie poleci z Legią jakiś nowy zawodnik?

- Taki jest plan. Rozmawiamy z Radkiem Kucharskim i on wie, że dobrze by było, gdyby tak się stało.

Legia zimą będzie chciała pozyskać piłkarzy z polskiej ligi?

- Zależy nam, by takich graczy było jak najwięcej. By odpowiednie proporcje zostały zachowane, a nie żeby było tak, jak całkiem niedawno. Mamy na oku kilku zawodników z polskiej ligi i oni wcale nie są z pierwszych stron gazet - tacy, którzy powszechnie uznawani są za najlepszych. W tej chwili, jeżeli chcemy mieć na każdą pozycję po dwóch piłkarzy, rozglądamy się najbardziej za skrzydłowymi. Chcielibyśmy nieco odciążyć Luquinhasa i korzystać z niego nie tylko na boku pomocy, lecz również w środku.

Przesunięcie Luquinhasa ze skrzydła do środka było jedną z kluczowych decyzji dla zespołu?

- Pytacie mnie o kolejnych zawodników, a nie tak dawno pisałem pracę zaliczeniową na kursie trenerskim. Pan Stefan Majewski prosił w niej o opisanie swojej drużyny marzeń - jak miałaby wyglądać, w jakim systemem grać. Napisałem, że dla mnie każdy zespół, jaki trenuje, ma być tym wymarzonym. Uważam, że trener musi pokochać drużynę, którą trenuje. Jeśli myśli w kategoriach, że gdzieś są lepsi, że kogoś trzeba wymienić, sprowadzić, nigdy nie będzie zadowolony. Na takie myślenie mogą sobie pozwolić tylko trenerzy z samego topu - z Liverpoolu, Barcelony czy Manchesteru City. Ja teraz mam zespół, który lubię, bo tych ludzi zwyczajnie da się lubić. Za to jak pracują, jakimi są osobami. I dla Legii to jest kluczowe, by dobierać właśnie odpowiednich ludzi. Można nie trafić z piłkarzem, ale trzeba trafić z człowiekiem.

Na ostatniej konferencji w zeszłym sezonie mówiłem o legionistach, którzy są oddani klubowi, robią cuda wianki. Natomiast ja uważam, że Legia musi mieć ludzi charakternych, ambitnych. Wtedy ten piłkarz zostawi na boisku serce. Nawet będąc w przeszłości piłkarzem Polonii, bo to nie ma żadnego znaczenia. Na boisku muszą być przede wszystkim jakościowi piłkarze, ludzie z odpowiednim charakterem.

Dominik Nagy i William Remy to piłkarze, którzy zimą odejdą z Legii?

- Największym wrogiem Dominika Nagya jest Dominik Nagy. To nie jest wielka tajemnica. Płaci za swoje błędy, które nie zdarzają się pierwszy raz. A z każdą kolejną sytuacją ta cena jest wyższa. Nie mam wątpliwości, że to dobry piłkarz, który ma odpowiednie umiejętności. Na boisku jest zadziorny i zaangażowany. Ale dla mnie najważniejszą reprezentacją na świecie jest Legia. I powtarzam to wszystkim swoim piłkarzom. Oczekuję od nich, że tak samo - a najlepiej jeszcze mocniej niż ja - będą dbali o klub. Zależy mi, by wracali ze zgrupowań kadry jak najszybciej. Na ogół wszyscy to rozumieją. Nagy przed meczem z Lechem poprosił o dodatkowy jeden czy dwa dni wolnego. Dostał trzy. Dla mnie to też informacja, bo drużyna miała przed sobą bardzo ważny moment. Jeśli możesz wrócić we wtorek - masz mecz w sobotę - a wracasz w czwartek, to różnica jest widoczna gołym okiem. Zachowanie zawodników dla mnie ma duże znaczenie i tyczy się również rezerwowych, którzy nie zawsze muszą być zadowoleni. Zależy mi, by oni też pomagali drużynie, czuli radość z pobytu z zespołem.

A wracając do Nagya. On nie znalazł się w kadrze na mecz z Lechem. Szanse wykorzystali Wszołek i Rosołek, a on musiał czekać. I nadal musi, bo ja go wcale nie skreślam. Nie mówię, że już nigdy w Legii nie zagra. Jeśli będzie ciężko trenował, wykaże się cierpliwością, to wróci na boisko.

Remy?

- William Remy poleci z nami na zgrupowanie do Turcji. Też musi walczyć, bo trzech środkowych obrońców jest w hierarchii przed nim. Nie zgodzę się jednak ze stwierdzeniem, że się zaniedbał. W ostatnim czasie wrócił do dobrej dyspozycji i ja to widzę. Jesienią nie miał miejsca w składzie, bo rywalizacja była spora. Przegrywał ją, ale walczył, próbował, i ja to widziałem.

W trakcie rundy pojawiał się temat porażek z drużynami z czołówki. Wyniki przeciwko zespołom z pierwszej ósemki martwiły?

- Po raz pierwszy spotkałem się z tym w Polsacie Sport, gdzie zarzucił mi to Dariusz Dziekanowski. Uważam, że mówienie o takich rzeczach mija się z celem. Bo jeśli mowa o niewygrywaniu z czołówką, to trzeba zaliczyć do tego choćby Śląsk, z którym zremisowaliśmy na początku sezonu, a w poprzednim bił się o utrzymanie. Albo Wisłę Płock, która pokonała nas, kiedy była ostatnia w tabeli, miała zdobyty tylko jeden punkt.

Najpierw słusznie tępiono nas za porażki z zespołami, które sobie nie radziły, a potem te same drużyny używane są do tego, by nas krytykować za wyniki z drużynami z górnej ósemki. Brakuje w tym wszystkim logiki, chłodnej głowy i dokładnej analizy. Prawda jest taka, że jesteśmy w stanie przegrać w tej lidze z każdym. Nie możemy myśleć, że jak wygraliśmy dwa spotkania z rzędu, to w kolejnym też jakoś pójdzie. Już to mówiłem, ale powtórzę: musimy mieć trochę taką niemiecką mentalność, czyli niezależnie od okoliczności czy wyników być zaprogramowani, działać jak maszyna i nie zmieniać podejścia. To jest klucz do sukcesu, a nie to, że teraz zajmujemy pierwsze miejsce w tabeli. Jedyną słuszną drogą dla Legii jest skupienie się na każdym kolejnym meczu.

W tej rundzie Legia w wielu meczach grała do końca. Nawet prowadząc trzema bramkami, dążyła do zdobycia kolejnych. To też jest duża zmiana.

- Takie nastawienie było od początku sezonu. Wtedy nie wszystko nam wychodziło. Oczywiście sam chciałem i oczekiwałem więcej, ale widziałem też, że idzie to w dobrym kierunku. Już po 0:0 ze Śląskiem powiedziałem, że w końcu zaczniemy dominować i kontrolować mecze.

Gdyby pan mógł zmienić jedną rzecz tej jesieni, to co by to było?

- To była bardzo intensywna jesień. Przez to pół roku nauczyłem się bardzo wiele. Zobaczyłem, jak drużyna reaguje na różne sprawy. Chociażby na przerwy na kadrę. Mówię o tych przerwach, bo to są właśnie okresy, nad którymi zastanawiam się, co mogłem zrobić lepiej. Mamy mecz z Lechem po październikowej przerwie, który wygraliśmy 2:1, ale w pozostałych mieliśmy duże trudności. We wrześniu bezbramkowo zremisowaliśmy z Jagiellonią, potem przegraliśmy 0:1 z Wisłą Płock, a w listopadzie 1:3 z Pogonią. Rozwiązaniem tych problemów może byłoby postawienie na zawodników, którzy zostają w klubie i nie grają meczów w reprezentacji, czyli w trakcie przerwy są na treningach do naszej dyspozycji.

Mateusz Wieteska ostatnio powiedział, że przed meczem z Lechem - w trakcie przerwy na kadrę, która przypadła po porażkach z Lechią i Piastem  - bardzo dużo pracowaliście nad sferą mentalną.

- Tak było. Z Lechem zagrali zawodnicy, którzy akurat nie wyjechali na zgrupowania. A ci co wyjechali, to albo wrócili z kontuzją jak Vesović, albo pauzowali za kartki jak Jędrzejczyk. Z kadrowiczów grał chyba tylko Karbownik, który wrócił z młodzieżówki. Reszta przez ten czas była tutaj z nami, normalnie w czasie tej przerwy trenowała w klubie. Z Lechem wygraliśmy, ale też nie chcę być w tych swoich sądach taki zero-jedynkowy, bo z Pogonią w Szczecinie najlepszy był Vesović, który cztery dni wcześniej przegrał z Czarnogórą na Wembley aż 0:7.

Ale na pewno jest sporo doświadczeń, które w przyszłości można spróbować mądrze wykorzystać. Nie zgodzę się jednak z tymi - a wiem, że są tacy - którzy uważają, że z Rangersami mogłem zrobić więcej. Jako trener mam sobie tyle do zarzucenia, ile w meczu z Lechem. Czyli nic. Pomogłem drużynie, jak tylko mogłem. Słyszę, że na Rangersów mogłem wyjść bardziej ofensywie, zagrać jak z Atromitosem albo z ŁKS-em. Nie widzę w tym żadnej logiki. W takim dwumeczu, dobrym dwumeczu - a szczególnie w tym pierwszym spotkaniu w Warszawie - wszystko rozbiło się o skuteczność. W takich spotkaniach masz dwie, trzy sytuacje i albo je wykorzystujesz, albo nie. My ich nie wykorzystaliśmy, i to zaważyło.

Pana pozycja jest teraz znacznie mocniejsza. Czuje pan to?

- Od początku czuję się mocny. Pewność pracy? Nie czeka się na Adama Nawałkę, to kto będzie czekał na Vukovicia? Odpowiadam za całokształt: przygotowania, taktykę, wybór składu. Uważam, że przegraliśmy jeden mecz, w którym nie mogliśmy się poprawić: z Rangersami na wyjeździe. Po tym spotkaniu nie mogłem wiele zarzucić drużynie. To nie było pożegnanie z Europą, które można nazwać kompromitacją. Tak można byłoby mówić, gdybyśmy w Pucharze Polski odpadli z Widzewem albo Górnikiem Łęczna.

Jako drużyna musimy mieć cele i chęci do ich realizacji oraz rozwoju. Musimy - mając za sobą doświadczenia, jak te z meczów ze Szkotami - doprowadzić do tego, by w kolejnych tego typu spotkaniach było nas stać na jeszcze więcej. Być pewni tego, że gdy zmierzymy się ponownie z takim rywalem, to będziemy skuteczniejsi, zagramy lepiej, zwyciężymy. Jeżeli jest ta świadomość w zespole, oznacza to, że ten zespół się rozwija.

Cezary Kucharski powiedział ostatnio, że Aleksandar Vuković będzie trenerem Legii na lata.

- Nic gorszego nie może się stać dla trenera Legii, kiedy zaczynają o nim mówić w ten sposób. Mam nadzieję, że jak najpóźniej zaczną padać w stosunku do mnie takie określenia. Wiadomo, że Czarek to mój kolega z boiska i nie tylko, więc na pewno ta ocena była trochę subiektywna. Mnie najbardziej cieszy to, że w ostatnich miesiącach od zespołu dostałem wiele pozytywnych sygnałów. Kilka razy w tym sezonie piłkarze mogli mnie zwolnić. Ale nie zrobili tego. Walczyli. O swoją przyszłość, ale też i o moją. I to jest najbardziej budujące.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.