Piłkarz Wisły Płock opuszczał treningi, nie pojawiał się na meczach. Zapadł się pod ziemię, a sąd rozwiązał kontrakt

Alen Stevanović w Wiśle Płock pojawiał się i znikał, aż w końcu zupełnie zapadł się pod ziemię. Wtedy klub zwrócił się do Izby ds. rozwiązywania sporów sportowych, by rozwiązać z nim kontrakt. Finał tej historii jest zaskakujący - orzeczenia o winie zawodnika nie ma, więc Serb ukarany nie został, jest już wolny i może negocjować z kim chce. A to pozornie niebezpieczne.
Zobacz wideo

Wisła Płock 27 lipca grała w Poznaniu z Lechem. Na zaplanowanej dzień wcześniej zbiórce nie pojawił się Alen Stevanović. Nie odbierał telefonu, nie odpisywał na SMS-y, kontakt zupełnie się urwał i drużyna pojechała na mecz bez niego. Przegrała 0:4. Klub poinformował, że ze względu na rażącą niesubordynację Serb został odsunięty od zespołu. Okazało się, że nie był to pierwszy raz, gdy w ostatniej chwili wystawił kolegów do wiatru. Ale w następnym tygodniu wrócił i przeprosił. – Siedział w moim gabinecie i przepraszał. Rozmawialiśmy, tłumaczyliśmy mu i wydawało się, że coś do niego dotarło. Obiecywał poprawę – mówi Jacek Kruszewski, prezes Wisły Płock. – Porozmawialiśmy z radą drużyny czy dać mu jeszcze jedną szansę. Dostał ją przede wszystkim dzięki piłkarzom. My im tylko powiedzieliśmy, że Wisła jest klubem dającym szansę, ale Stevanović jedną już zmarnował, więc mają prawo zdecydować. Oni zapieprzali na każdym treningu, a on olewał. Mogli się więc sprzeciwić, powiedzieć, że nie wyobrażają sobie współpracy z nim i wtedy kolejnej szansy by nie dostał. Ale raz, że on się dawał lubić i się za nim wstawili, a dwa – widzieli jak gra. Czuli, że może im bardzo pomóc na boisku.

„Pracujący, uśmiechnięty, żartował z kolegami. Ale nagle znikał”

Stevanović wrócił do treningów, zapłacił karę, ale mimo wszystko klub postanowił wypłacić mu obiecaną wcześniej zaliczkę. Kij i marchewka. To miał być gest dobrej woli ze strony klubu. Pewien symbol wybaczenia. Serb trenował, ale trzy tygodnie później odstawił identyczny numer. Zbiórka przed wyjazdem do Gliwic, a jego nie ma. – Wtedy pomyśleliśmy, że coś mogło mu się stać. Wystraszyliśmy się. Kilku piłkarzy pojechało do niego do mieszkania, żeby sprawdzić co się dzieje, ale niczego się tam nie dowiedzieli. Żadnego śladu, żadnego kontaktu – mówi prezes. Tak jest do teraz. Nie wiadomo, gdzie przebywa i co robi. Na dobrą sprawę wciąż nie wiadomo, dlaczego znikał. Pozostają domysły. Od osób spoza klubu słyszymy, że miał depresję. - Coś było z nim nie tak: czy to po prostu były problemy z głową, psychiczne czy jakieś jeszcze inne… Trudno powiedzieć. Proponowaliśmy mu opiekę psychologa, wielokrotnie pytaliśmy czy nie potrzebuje pomocy, czy coś możemy coś dla niego zrobić. „Nie, nie, nie. Wszystko w porządku, dziękuję”. Były momenty, że wydawał się normalnym facetem: uśmiechnięty na treningu, dobrze pracujący, żartujący z kolegami. Ale nagle znikał – zdradza Kruszewski.

Wtedy czara goryczy się przelała. Władze Wisły skierowały sprawę do Izby ds. ds. rozwiązywania sporów sportowych PZPN, by rozwiązać kontrakt ze Stevanoviciem. I Izba taką właśnie decyzję kilka dni temu podjęła. Ale nie orzekła przy tym o winie piłkarza. Kontrakt został więc rozwiązany, piłkarz jest wolny i może podpisać nową umowę z dowolnym klubem.

– Decyzja Izby o rozwiązaniu kontraktu była formalnością. Wydawało nam się, że zawodnik powinien też zostać ukarany. Kary nie poniósł, więc jedyna konsekwencja jest taka, że nie będzie otrzymywał pensji. Moglibyśmy się odwoływać, iść z tym do jakichś organów europejskich, ale nie chcemy tego robić. To nie jest w interesie klubu. Taką decyzję podjęła komisja, moim zdaniem nielogiczną, ale nam nie zależy na szkodzeniu człowiekowi – deklaruje Kruszewski.

- Klub złożył do IRSS PZPN wniosek o rozwiązanie kontraktu z orzeczeniem o winie zawodnika, ale wskazał też alternatywę w postaci rozwiązania kontraktu. IRSS po przeprowadzonym posiedzeniu postanowiła skorzystać z alternatywnego wniosku klubu. Z kilku względów: po pierwsze, nie udało nam się porozmawiać z samym zawodnikiem, ponieważ nie stawił się na nasze wezwanie. W jego kontrakcie jako adres korespondencyjny wpisany był adres siedziby klubu, więc to klub wziął na siebie odpowiedzialność za doręczenia mu wezwania i przesłanych pismo, w tym wniosku klubu. Ponadto, pomimo że Wisła wiedziała o problemach zdrowotnych zawodnika, o czym wspomniała we wniosku, zdecydowała się podpisać aneks do jego kontraktu, który m.in. go przedłużał. Jako organ jurysdykcyjny PZPN, IRSS musi patrzeć na sprawy obiektywnie: nie orzekamy o maszynach, tylko o ludziach. Musieliśmy brać pod uwagę problemy zdrowotne, jakie miał Stevanović, na które sam klub wskazywał. Wydaje mi się, że orzeczenie jest sprawiedliwe i korzystne dla Wisły, ponieważ postanowiliśmy o rozwiązaniu kontraktu z dniem, z którym zawodnik po raz ostatni pojawił się w Klubie – mówi Rafał Czyżyk, przewodniczący Izby ds. rozwiązywania sporów sportowych, który wydał wyrok w tej sprawie.

Znajdą się naśladowcy? Rozstrzygnięcie sporu do tego zachęca

- A czy nie boi się pan, że znajdą się naśladowcy? Że ktoś sprytnie zauważy w tym dobry sposób na uwolnienie się od klubu: nie przychodzę na mecze, tłumaczę się problemami osobistymi, urywam kontakt, umowa zostaje rozwiązana, a ja podpisuję umowę z dogadanym wcześniej klubem? – pytam. – Dlatego myśleliśmy, że decyzją Izby zostanie zawieszony np. do końca tego sezonu, żeby z nikim nie mógł podpisać kontraktu. O takiej karze myśleliśmy. Żeby jakoś to odczuł. Nie chcieliśmy zwrotu pensji czy nałożenia na niego kary finansowej, bo w żadnym momencie nie chodziło o pieniądze – mówi Kruszewski. – Ale nie spodziewam się naśladowców. Piłkarzom zależy na stabilnych kontraktach. Poza tym, to zostaje w papierach. Kolejny zainteresowany klub szybko dowie się jak było i nie będzie chciał go u siebie – dodaje.

- W Izbie ds. Rozstrzygania Sporów Sportowych PZPN zasiadają arbitrzy, będący profesjonalnymi prawnikami działającymi od lat w piłce nożnej, nominowani zarówno przez kluby jak i zawodników. Na każdą sprawę patrzymy indywidualnie. Pojawiają się oczywiście próby „oszukania” Izby, ale nie miały i nie mają one szans powodzenia. Podobnie w tym przypadku, ewentualne próby rozwiązywania kontraktu „na Stevanovicia” będą bezskuteczne i grożą raczej surowymi sankcjami sportowymi. Wielokrotnie orzekaliśmy już o rozwiązaniu kontraktu z winą zawodnika i nie jest to nic nowego. Po prostu w tym przypadku nie było do tego podstaw – wyjaśnia Czyżyk.

Prezes zwraca uwagę, że może dojść do kuriozalnej sytuacji, w której to zawodnik nie zgodzi się z decyzją Izby i odwoła się od niej. - Podejrzewam, że stać go na to, skoro stać go było na trzykrotne zniknięcie z klubu i pojawianie się. Tupet ma – uważa Kruszewski. – Jeśli tak się stanie, będziemy oczywiście bronić naszych interesów. Nie mamy sobie nic do zarzucenia.

Wręcz przeciwnie: byliśmy za dobrzy, bo mogliśmy to uciąć po pierwszym razie. Dostał drugą i trzecią szansę – dodaje. Wisła na pozyskaniu Stevanovicia, poza oczywistymi stratami finansowymi, poniosła też straty wizerunkowe i sportowe. Serb miał grać w pierwszym składzie i ciągnąć ofensywę Wisły. Był kolejnym skrzydłowym w kadrze, więc by zrobić dla niego miejsce, z klubu odszedł Nico Varela. – Trenerzy po meczach sparingowych przewidywali, że będzie naszym kluczowym zawodnikiem. Grał świetnie. Z Brendby zdobył taką bramę, że szok. Miał gaz, wydawało się, że spokój w głowie. Mówiliśmy między sobą, że chyba udało się do niego dotrzeć i będziemy mieli fajnego zawodnika. No ale nie dotarliśmy – wzdycha prezes.

Ale Wisła zachowaniem Stevanovicia nie powinna być zaskoczona. Już we Włoszech miał opinię trudnego, nieodpowiedzialnego piłkarza. - Z pobytu w Turynie najbardziej zapamiętam błędy, które popełniłem. Chciałem rzucić futbol, źle się odżywiałem, piłem, byłem niedojrzały – przyznał w wywiadzie dla „Corriere dello Sport”. I dalej: w wieku piętnastu lat rzucił szkołę, w Bari pokłócił się z trenerem, zmieniał kluby jak rękawiczki. Twierdził, że zmagał się z depresją, bo mieszkał na przedmieściach Turynu i był samotny. Mówił, że dobry wpływ miała na niego żona. Założenie rodziny i narodziny córki miały go zmienić. – Już nie jestem samotny – tłumaczył w tym samym wywiadzie. I do Płocka też przeprowadził się z rodziną. Ale to nie wystarczyło. – Wzięliśmy go za niewielkie pieniądze. Wiedzieliśmy, że jakby był całkowicie „normalny”, to z tymi umiejętnościami jakie miał, nie trafiłby do Wisły. Mieliśmy jednak nadzieję, że uda się nad nim zapanować. Że odbudujemy go tak, jak odbudowaliśmy już kilku piłkarzy i zyskamy naprawdę wartościowego zawodnika – stwierdza Kruszewski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.