Linia spalonego VAR o krok od Ekstraklasy. Będzie łatwiej i przejrzyściej?

Tak jak Bundesliga czy Primera Division tak i Ekstraklasa ma mieć swoje narzędzie, by podczas meczów pomagać rozstrzygać najtrudniejszy piłkarski problem. W osądzeniu tego, czy był spalony czy nie, sędziom pomogą skalibrowane graficzne linie nakładane na obraz. Prawdopodobnie zobaczą je też widzowie. Decyzję o wprowadzeniu kolejnego elementu technologii VAR ma niebawem podjąć Zbigniew Boniek.

Był spalony czy nie było? To chyba jeden z częstszych problemów, z którym mierzą się sędziowie. Przed wejściem do futbolu nowych technologii musieli podejmować decyzję tylko i wyłącznie na boisku. Wierzyli swemu oku i uchu, czasem instynktowi. Wraz z VAR-em dostali powtórki, które zwykle pomagały rozstrzygać te najbardziej kluczowe spalone - przy akcjach bramkowych. Obraz z kamer zatrzymywano w momencie podania i trzeba było ocenić czy atakujący był na spalonym, czy też kawałkiem buta bliżej swojej bramki był przedostatni zawodnik rywala.

Zobacz wideo

Krzywe kreski na ekranie, czyli problemy Anglików

Firmy, które w sporcie zajmują się nowymi technologiami, już od kilku lat proponują systemy, które w wyznaczaniu linii spalonego miały pomagać. Zamiar był dobry, użyteczność narzędzi różna. Niemcy niemal od początku wdrożenia graficznej linii spalonego narzekali, że system nie wyświetlał żadnych kresek, więc opcja ta była bezużyteczna. Wpadki z grafiką zdarzały się i w Superpucharze tego kraju i w Bundeslidze. Zresztą nakładane na boisko grafiki w Anglii często robione były tak nieudolnie, że stały się obiektem drwin, a Hawk-Eye (dostarczyciel systemu) po jednym z meczów FA Cup musiał przepraszać telewidzów. Ci podczas transmisji zobaczyli linie, wyglądające jakby malowało je dziecko, któremu przesunęła się linijka. Szybko zapewniono, że sędziowie VAR dostali prawidłową wersję obrazu. Niesmak jednak pozostał.

Czy to linia czy to śnieg?

To sytuacje sprzed dwóch lat i roku. Od tego czasu każdy, kto system dostarczał, starał się go udoskonalać. W Polsce graficzne narzędzie do spalonego jednak omijano, zarówno na wozie VAR jak i w transmisjach telewizyjnych. Jedynie w ligowych programach Canal + w niektórych sytuacjach w nakładanie linii bawili się za to dziennikarze i graficy stacji. Czasu podczas obróbki materiału mieli sporo.

Nie znaczy to jednak, że na wozach VAR to narzędzie odrzucono. Testowano je i to sporo. Tak jak za granicą, nie obyło się bez problemów. Największe dotyczyły kalibracji, czyli tego, by system wiedział, gdzie są odpowiednie elementy boiska (linie boczne, linia końcowa, piłka, bramka itd.) i miał dobre punkty odniesienia do malowania linii. Okazało się, że spory wpływ na to, jak kalibracja działa, miała np. pogoda – deszcz, śnieg czy słońce. W jednym meczu ekstraklasy przy jednej zaciemnionej, a drugiej mocno nasłonecznionej części boiska, komputer poprowadził linię po przekątnej. Innym razem przeszkodził mu śnieg przy liniach bocznych. System zgubił realny obraz boiska, więc kreskę spalonego postawił po skosie.

Kalibracja to pierwszy problem nowej technologii. Tego, czy system dobrze “czyta” boisko, trzeba pilnować. Kalibrację sprawdzać, czasem poprawiać. To komputer decyduje przecież, pod jakim kątem na danym ujęciu wytyczyć linię spalonego. Ta powinna być prostopadła, do dwóch bocznych linii boiska. Kiedy kamera ustawiona jest pod kątem, a o spalonym decydują dodatkowo elementy ciała na różnych wysokościach (np. głowa i kolano zawodników), ludzkie oko śledzące sytuacje przed telewizorem często ma problem z rozstrzygnięciem. W komentarzu słychać: “nie podejmujemy się oceny sytuacji z tego ujęcia kamery”, a system taką analizę przeprowadzić musi. Oczywiście nie sam, bo danych wyjściowych dostarcza mu człowiek. Tu dotykamy drugiego problemu linii spalonego – czynnika ludzkiego.

Klatka w lewo, klatka w prawo

Ktoś siedzący za urządzeniem obsługującym powtórki musi przecież zatrzymać akcję w odpowiednim momencie tj. w momencie dotknięcia (zagrania) piłki przez podającego. Nie chodzi tu o złapanie właściwej sekundy, ale bardziej precyzyjnie o znalezienie właściwej klatki podania (1/25 sekundy). Czasem jest to sprawa trudna. Klatka w prawo czy w lewo ma duże znaczenie dla tego, kto na spalonym był złapany i wpływa na ogólną ocenę sytuacji. Na jednym ujęciu stopa zawodnika może być na spalonym, a na drugim mieć do niego kilka centymetrów zapasu.

Po dokładnej ocenie momentu podania trzeba jeszcze zaznaczyć punkt, w którym znajduje się wysunięta część przedostatniego zawodnika broniącej drużyny i wskazać na najbardziej wysunięty element u atakującego. Po trzech kliknięciach program zrobi linię.

Jak dowiedział się Sport.pl w najbliższych dniach powinno być jasne czy z systemu na wozie VAR będą korzystali też sędziowie w Polsce. Decyzję już wkrótce ma podjąć prezes PZPN Zbigniew Boniek. Jeśli będzie pozytywna, graficzne linie spalonego powinni też w sprawdzanych sytuacjach dostawać widzowie przed telewizorami. Być może nastąpi to już za tydzień, może za dwa. Arbitrzy z obsługi linii spalonego mieli już szkolenia. Ponieważ mechanizm nie jest skomplikowany, w zasadzie są gotowi, by z niego korzystać. Jest szansa, że hasło “spalony na centymetry” nabierze teraz bardziej dosłownego znaczenia. Być może za jakiś czas system podpowie, ile tych centymetrów było.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.