Szkoda świetnego piłkarza, ale histeria wokół Carlitosa i Vukovicia jest zadziwiająca

Carlitos, który Aleksandara Vukovicia na ławce Legii witał jak oswobodziciela, po kilku miesiącach jest blisko odejścia z klubu. Szkoda świetnego piłkarza, ale skala histerii wokół tej sprawy jest zadziwiająca.

"Legia rozegrała najlepsze spotkanie w tym sezonie"

Zobacz wideo

Trener drużyny z ambicjami wypycha z kadry swojego najskuteczniejszego piłkarza. Trener drużyny, która bardzo potrzebuje zastrzyku pieniędzy, wypycha na transferową przecenę jedną z gwiazd ligi. Takiego napastnika, który nawet w poprzednim sezonie, sezonie rozczarowań dla klubu, potrafił zdobyć 16 bramek i być w czołówce strzelców. Piłkarza, który rok wcześniej był królem strzelców Ekstraklasy. Teraz ma iść gdzieś do Azji, odcinać kupony. Mimo, że tu gdzie jest, świetnie się czuje. Jeśli miałby się sam gdzieś ruszyć, to tylko za duże pieniądze. A teraz pieniądze nie mogą być już tak duże, bo piłkarz dostał metkę problematycznego.

Oczywiście, można się było liczyć z tym, że piłkarz z południowym temperamentem, dość beztroski i zawsze z siebie zadowolony, prędzej czy później zderzy się z młodym trenerem, którego niesie ambicja. Ale jednak jest to rzecz absolutnie niebywała, tak przynajmniej mówią wokół: w lidze takiej jak Ekstraklasa, wypranej z piłkarzy, dla których chodzi się na mecze, wypranej z piłkarzy z takim luzem i talentem strzeleckim - pozbywać się akurat jego?

Oczywiście jest to rzecz niebywała w 2019 roku. Bo w 2018 już się taka rzecz w Ekstraklasie zdarzyła. Mało tego: w 2017 zdarzyła się rzecz nieco podobna. Ale wróćmy do tej sprzed roku.

„Chyba nie pozwolicie, żeby Stokowiec pozbył się gwiazdy ligi?”

Latem 2018 Piotr Stokowiec wypchnął z Lechii jej najlepszego strzelca, Marco Paixao. To było po sezonie, który Portugalczyk, tak jak Carlitos ten ostatni, skończył z 16 bramkami. A rok wcześniej Paixao, jak Carlitos ponad rok temu, był królem strzelców (razem z Marcinem Robakiem, którego trener Nenad Bjelica wypchnął z Lecha tuż po zdobyciu korony – to ten wspomniany przypadek z 2017). Ale Stokowiec był nieprzejednany. Najskuteczniejszego piłkarza zaczął wypychać z drużyny właściwie od razu po jej przejęciu wiosną 2018, zanim jeszcze Lechia zapewniła sobie utrzymanie. Najpierw go odsunął za brak dyscypliny, a po utrzymaniu Lechii pozbył się z Gdańska na dobre, Portugalczyk pojechał do Turcji. Piłkarz chodził do szefów Lechii i pytał ich: pozwolicie, żeby jakiś Stokowiec pozbył się gwiazdy ligi? A szefowie nie bardzo wiedzieli co powiedzieć, więc powiedział Stokowiec: ja tu rządzę. Jeśli to wszystko, na co się umówiliśmy w Gdańsku, ma mieć jakiś sens, to w takich sprawach ja rządzę.

Potem Paixao strzelał gola za golem w Turcji, a Lechia miała mimo przegranego mistrzostwa najlepszy sezon od dziesięcioleci. Piotr Stokowiec natomiast powtarzał w wywiadach to, co mówi od zawsze: ja nikogo nigdy nie skreślam. To piłkarze skreślają się sami. Albo: jedno zepsute jabłko tak działa na koszyk, że ja wolę jabłka rwać z drzewa, czyli stawiać na młodych.

Aleksandar Vuković te gdańskie klimaty z czasu rządów Piotra Stokowca może całkiem nieźle znać, bo w tym czasie był na kursie UEFA Pro z asystentem trenera Lechii Łukaszem Smolarowem. Razem dojeżdżali z Warszawy na zajęcia w Białej Podlaskiej. Nie mam pojęcia, czy rzeczywiście o tym po drodze rozmawiali, równie dobrze mogli z Łukaszem Smolarowem rozmawiać o Bałkanach, w których obaj są zakochani, czy o architekturze Sarajewa, o której Smolarow pisał pracę magisterską. W każdym razie początkujący trener, a kiedyś świetny, pracowity, choć czasem niedoceniany pomocnik Aleksandar Vuković trochę przypomina, jeśli chodzi o gotowość do trwania przy swoich pomysłach, Piotra Stokowca: kiedyś świetnego, pracowitego, choć często niedocenianego pomocnika.

Carlitos źle znosi, ze stał się jednym z wielu. Ale nie robi nic za plecami trenera

Oczywiście, że sytuacje wyjściowe nie są identyczne. Ani sytuacja Lechii szorującej wówczas blisko dna nie może być identyczna z sytuacją Legii otrząsającej się po porażce, którą było wicemistrzostwo. Ani sytuacja młodego, ale doświadczonego już Stokowca, który mógł liczyć na kredyt zaufania od szefów i kibiców, nie jest taka jak niedoświadczonego Vukovicia, który kredyt miał niewielki, a pracuje w klubie, w którym zarządza się permanentnym kryzysem. Bo tu kryzysem jest każda strata punktów. Wreszcie różnią się w szczegółach sytuacje Carlitosa i Paixao, bo ten drugi nawet nie zdążył strzelić bramki dla Stokowca, a już był poza drużyną. A Carlitosa w początkach pracy Vukovicia roznosiła radość. W pierwszych czterech meczach u nowego trenera zawsze miał gola albo asystę. Dopiero potem, w rundzie mistrzowskiej, coś się popsuło i w ostatnich sześciu meczach udała mu się tylko jedna asysta i jeden gol. Paixao, inaczej niż Carlitos, zbliżał się do końca kontraktu i czuł, że może sobie mocniej pogrywać z klubem. Carlitos natomiast zachowuje się, według naszych informacji, bardzo fair: nie wydzwania ani nie chodzi do szefów. Nie podoba mu się, że z gwiazdy stał się piłkarzem jednym z wielu, zastanawia się, gdzie teraz szukać szczęścia, poprosił o zwolnienie z wyjazdu na mecz z ŁKS, prawdopodobnie, żeby zająć się swoją przyszłością. Ale nie robi nic za plecami trenera. Paixao został najpierw odsunięty ze względów dyscyplinarnych, za nieobecność na zajęciach rehabilitacyjnych. W przypadku Carlitosa nikt otwarcie o żadnych problemach dyscyplinarnych nie mówi, krążą tylko plotki o jakimś niestosownym zachowaniu po rewanżu z Europa FC i strzeleniu dwóch goli, jedynych Hiszpana w nowym sezonie. Ale Aleksandar Vuković cały czas powtarza: tu decydują sprawy piłkarskie, on po prostu przegrywa konkurencję o miejsce w składzie, na pewno z tego jest bardzo niezadowolony, ale poza tym żadnych innych podstaw do kwasów nie ma.

„Jeśli ta praca ma mieć sens, to do mnie musi należeć ostatnie słowo”

Vuković uznał, podobnie jak Stokowiec w Lechii, czy Nenad Bjelica w Lechu (choć w Poznaniu sytuacja była jednak nieco inna, Robak został królem strzelców właśnie pod ręką Bjelicy, mimo wszystkich ich nieporozumień): jeśli to, na co się umawiamy, ma mieć jakiś sens, to do trenera musi należeć ostatnie słowo. Nawet jeśli chodzi o naszą gwiazdę i najskuteczniejszego piłkarza.

To zresztą zapowiadał Vuković na swojej głośnej konferencji pod koniec sezonu: przywrócenie standardów pracy, znane pod skrótowym hasłem „zapier…ania”. O tym też opowiadał Piotr Stokowiec w wywiadach, choć trochę innym językiem. I obaj w pierwszych miesiącach pracy lekką ręką odsyłali z szatni znane nazwiska. Obaj uznali, że w pewnych sprawach cofnąć się nie mogą.

Stokowiec w marcu 2018 przychodził do szatni, która przez poprzednie pięć lat miała dziewięciu różnych trenerów. Vuković w kwietniu 2019 zmieniał swoją rolę w szatni, która przez pięć lat miała ośmiu różnych trenerów, w tym jego dwa razy w roli strażaka. W obu szatniach byli przez te pięć lat trenerzy z różnych krajów, różnych szkół, zamordyści i wuefiści, doświadczeni i debiutanci. A teraz chodziło o to, żeby nieważne jaki trener przyjdzie, była ta sama kultura pracy. Grają ci, którzy są w najlepszej formie, albo najbardziej pasują do mojej wizji. Nawet jeśli w cudzej wizji byliby nadal gwiazdami.

Carlitos nie grał w pucharach na pozycji Kulenovicia. To przebudowa pomocy jest jego problemem

Być może ta obecna histeria wokół wszystkiego co robi Vuković – bo to już czasami jest histeria - bierze się z tego, że on w wypowiedziach publicznych jest dużo mniej zachowawczy niż Stokowiec. A może z tego, że nie ma jeszcze dorobku Stokowca. Ale jak to powiedział ostatnio Jose Mourinho: „każdy doświadczony trener był kiedyś niedoświadczonym trenerem”. A Aleksandar Vuković, choćby mu ciosać kołki na głowie, nie będzie innym człowiekiem niż był zawsze. Gdy coś uważa za słuszne, to nie ma zmiłuj. Teraz uznał za słuszne, żeby w tej dżungli, jaką jest dla polskiego pucharowicza lipiec i sierpień, zrezygnować z wszelkich fajerwerków, a postawić na stabilność. Próbował z Carlitosem przez dwie rundy pucharów, w czterech meczach (dostał w nich dwie bramki, ale zachwycony całością nie był) i na razie dalej próbować w pucharach nie chce. A tak naprawdę wcale nie wybiera przecież między Carlitosem a Sandro Kulenoviciem, bo Carlitos w pucharach grał obok środkowego napastnika: najpierw Vamary Sanogo, potem Kulenovicia. On wybiera między obietnicą fajerwerków Carlitosa, w którą zupełnie nie wierzy w starciach z mocniejszymi rywalami w Europie, a stabilnością jaką dało mu przesunięcie wyżej Valeriana Gwilii i ustawienie za nim Andre Martinsa z Cafu lub Domagojem Antoliciem. Na tę stabilność, przekładającą się na dobrą współpracę pomocy z obroną, dostał w sierpniu dość dużo dowodów i na tym, zdaje się, chce budować, póki to działa.

Nikt dziś nie jest w stanie przewidzieć, czy mu się w Legii w dłuższym okresie uda to, co sobie założył i czego próbuje od przerwy letniej. Sam zresztą przed robieniem tych porządków powiedział - cytat nie słowo w słowo, ale sens był taki: „nie wiem czy to ja będę trenerem, który zbierze owoce tych porządków. Ale je zrobię”. Nikt też nie wie, czy Legia zagrałaby z Rangers lepiej z Carlitosem na szpicy w wyjściowym składzie. Tak jak nie sposób powiedzieć, czy Lechii z obydwoma braćmi Paixao udałoby się skończyć ligę wyżej niż na trzecim miejscu. A co wiadomo? Że Legia pierwszy raz od 2016 nie przeżyła kompromitacji w pucharach i nawet gdyby się zdarzyła porażka w rewanżu w Glasgow, to będzie bardzo bolesną porażką, ale już nie kompromitacją, jaką były poprzednie lata. Że po drodze ta drużyna nie zgubiła dystansu do ligowych rywali, którzy nie grają już w pucharach. I że to wydaje się być drużyna piłkarzy całkiem zadowolonych z przebywania w swoim towarzystwie (tak, to zawsze ryzykowna teoria, ale na to wygląda). Nie jest to taki zły wynik jak na trenera, który nie wie, co robi.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.