- Niedawno nawet zadzwoniłem do Dariusza Mioduskiego, gdy usłyszałem, że bierze pewnego zawodnika. Miałem mnóstwo sygnałów, że to zły ruch, że to naciąganie na kasę. Powiedziałem mu to: "Darek, szkoda pieniędzy". Ale piłkarz i tak trafił na Łazienkowską - opowiadał Boniek w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego".
Przy Łazienkowskiej wszyscy czekają na efekty transferów:
Prezes PZPN z łatwością wskazywał błędy, jakie popełnia Legia Warszawa na rynku transferowym. Nie chodzi tylko o zawodników, których kupuje. - Jakim cudem puszcza się Michała Kucharczyka za darmo i on znajduje sobie silny klub w znacznie lepszej lidze? - zastanawiał się Boniek. Jego zdaniem prezes Mioduski daje zbyt dużą władzę kolejnym trenerom, którzy ledwie przyjdą do klubu i już mogą decydować kogo kupić, a kogo sprzedać. Bez analizy i dokładnego poznania drużyny.
- Przychodzi trener, którego może nie być za pół roku, a bierze worek swoich zawodników - Serbów czy Portugalczyków. Potem tacy piłkarze zostają z wielką pensją i krzątają się po szatni. Są niepotrzebni. To przykre - ocenił. Jego zdaniem, równie dobrze zamiast nich mogliby grać polscy piłkarze. Drużyna by na tym nie straciła. - Siła trenera zależy od siły właściciela klubu. Uważam, że w Legii szkoleniowcy mogli sobie pozwolić na zbyt dużo. Przychodzili w trudnym czasie, ze zbyt silnym mandatem. Brali kogo chcieli, robili, co chcieli, ale nie było w tym budowania długofalowego projektu. Legia ma na liście płac mnóstwo niepotrzebnych spadów po poprzednikach - dodał.
- Legia musi postawić na ciągłość. Szatnia lubi stabilizację. Nie rozumiem tej ciągłej przebudowy - za każdym razem rozpoczynania procesu niemal od początku. Z doświadczenia wiem, że drużyna musi ze sobą grać i dojrzewać. A tu ciągle wymieniane są kolejne ogniwa. Gdybym to ja był dyrektorem sportowym Legii, nie sprowadziłbym 90 procent piłkarzy, którzy w niej grają. Ale każdy ma swoją wizję - mówił pod koniec rozmowy z "Przeglądem Sportowym".