Czarny czwartek. Trzy z czterech polskich drużyn nie przebrnęły żadnej rundy europejskich pucharów

Piast Gliwice odpadł w pierwszej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów i drugiej eliminacji Ligi Europy. Zaledwie jeden dwumecz rozegrały Cracovia i Lechia Gdańsk. Z czterech polskich drużyn w europejskich pucharach tylko Legia Warszawa zrobiła jakikolwiek krok naprzód. A raczej się tam doczołgała.

To czarny dzień polskiego futbolu. Z czterech drużyn w europejskich pucharach wyłącznie Legia Warszawa potrafiła przebrnąć do kolejnej rundy. Piast nie dał rady BATE Borysów i Riga FC, Cracovia przegrała z Dunajską Stredą, a od Lechii Gdańsk lepsze było Broendby. Wyjątkiem jest Legia, która wyeliminowała co prawda gibraltarską Europę i fiński KuPS, ale w fatalnym stylu. Bo bardziej od wyników może przerażać właśnie styl gry naszych drużyn.

Wstyd mistrza

W ciągu dwóch tygodni popsuł się Piast, który przecież jeszcze niedawno był o kilka minut od wyeliminowania BATE Borysów. Największe problemy gliwiczanie mają w obronie. W poprzednim sezonie była to formacja, którą Waldemar Fornalik mógł się szczycić. Odejście Aleksandara Sedlara do Mallorki i zastąpienie go Urosem Korunem zakończyło się jednak fatalną serią siedmiu meczów bez czystego konta. A Piast w tym sezonie rozegrał… siedem spotkań. Nie przypomina drużyny z poprzedniego sezonu:

Zobacz wideo

O fatalnej postawie defensywy świadczą nie tylko dwie stracone u siebie w meczu z Riga FC bramki, ale także gol Armandsa Petersonsa, który w Rydze potrzebował ledwie kilku minut, by odpowiedzieć na trafienie Jorge Felixa. Petersons, w przeciwieństwie do pierwszego spotkania, nie musieli mu pomagać zawodnicy Piasta, którzy w Gliwicach bramki strzelali sobie sami. Kolejna szokująca statystyka: Piast w ostatnich dziesięciu minutach tracił gole w spotkaniach z: BATE (dwie), Lechem Poznań, Riga FC i Śląskiem Wrocław (dwie). Kolejne trafienie w końcówce okazało się zabójcze i po bramce Kamila Bilińskiego gliwiczanie mogli udać się w smutną podróż do domu. Mało kto jeszcze niedawno brał pod uwagę, że odejście jednego tylko zawodnika spowoduje ewolucję kamiennego muru w pełen dziur murek. Okazało się jednak, że na obronę Piasta w dwumeczu z Rigą wystarczyła grupa zawodników, która, w większości, nie poradziła sobie w Ekstraklasie. W obu przypadkach – i z BATE, i z Rygą – do awansu polskiej drużyny zabrakło kilku minut. Tym bardziej obie porażki bolą.

Marne pocieszenie Lechii

Smutek może czuć trener Piotr Stokowiec. Nie powinien jednak czuć żalu, bo w Kopenhadze Broendby zdeklasowało jego Lechię. Duńczycy nie tylko strzelili cztery bramki, ale dwukrotnie trafili w słupek i raz w poprzeczkę. Swoje sytuacje mieli także gdańszczanie, ale do stylu, w jakim rozegrali pierwszy mecz, było im daleko. Wtedy Lechia zaimponowała: na plus były nie tylko jej znane atuty (organizacja gry na wysokim poziomie, przygotowanie fizyczne, agresja, dużo biegania), ale także ofensywa – z polotem i odwagą. Gdyby nieco lepsza celność Lukasa Haraslina i Flavio Paixao, Lechia u siebie mogła zdobyć nie dwie, a cztery bramki. Ale nie zdobyła. W rewanżu tego rozmachu jej zabrakło, a cztery razy do siatki trafili gospodarze. Na pocieszenie drużynie Stokowca zostaje myśl, że spośród polskich pucharowiczów to oni zmierzyli się z najsilniejszym rywalem – bo takim z pewnością było Broendby – i zaprezentowali najlepszy futbol. Ale za to UEFA awansów niestety nie rozdaje.

Bez bramek i bezbarwnie

Legia w Finlandii zawstydziła samą siebie kolejny raz. Sandro Kulenović nie potrafił strzelić do bramki ani w sytuacji sam na sam, ani też z rzutu karnego, który wykonał jakby za karę. A przecież minutę przed podyktowaniem jedenastki Issa Thiaw miał idealną okazję, aby trafić do siatki i doprowadzić do dogrywki. Wymowne były sceny z końcówki meczu, gdy Finowie szaleli w okolicach pola karnego Legii, gdzie ta okopała się, nieudolnie próbując wybić piłkę.Gdyby nieco więcej czujności Rangela, Kuopion Palloseura cieszyłby się z gola. I tak cieszył się przez chwilę, ale sekundę po trafieniu Brazylijczyka Lawrence Visser pokazał spalonego.

Być może problemem dla legionistów po raz kolejny była sztuczna murawa (tym tłumaczyli kilka tygodni temu wstydliwy remis przywieziony z Gibraltaru, a w pomeczowej wypowiedzi po meczu z KuPS znów wspomniał o tym trener Vuković), ale dla tak bezbarwnej gry nie ma żadnego usprawiedliwienia. Legia nie próbowała rozgrywać piłki i skupiła się na walce po dalekich wybiciach Radosława Majeckiego, nie umiała grać w ataku pozycyjnym, a szybkie kontry, które kilka razy zaskoczyły rywali, kończyły się nieudolnymi próbami Kulenovicia czy Arvydasa Novikovasa, który w czwartkowym meczu nie dał drużynie nic pozytywnego. Bezproduktywny był Carlitos, w ofensywie przez chwilę wyróżnił się Dominik Nagy. Jeśli można kogoś wyróżnić, to byłby to Walerian Gwilia, który był solidny. Solidność pozwoliła Legii awansować do kolejnej  rundy, ale w dwumeczu z Atromitosem może to być za mało.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.