Legendarny polski klub na skraju upadku. Ruch Chorzów nie ma nawet na koszulki

- Pracownicy na umowy o pracę - kilkanaście osób - ostatnią pensję dostali za marzec. Jeśli chodzi o ludzi współpracujących z Ruchem na umowach-zleceniach, trenerów akademii piłkarskiej i różne firmy zewnętrzne, w niektórych przypadkach zaległości sięgają sześciu miesięcy. Nie mamy za co żyć - powiedział Tomasz Ferens w rozmowie z portalem sport.onet.pl. Rzecznik prasowy Ruchu Chorzów skomentował bardzo trudną sytuację jednego z najbardziej utytułowanych polskich klubów.
Zobacz wideo

Ruch Chorzów, jeden z najbardziej utytułowanych polskich klubów, ma ogromne problemy. 14-krotny mistrz Polski w ubiegłym sezonie nie zdołał utrzymać się w drugiej lidze i spadł o jeden poziom niżej. Problemy sportowe to jednak nie największe zmartwienie kibiców "Niebieskich" Znacznie poważniejsze są bowiem problemy finansowe i organizacyjne. Kilka tygodni temu z funkcji prezesa zarządu zrezygnował Jan Chrapek, a kandydat do jego zastąpienia, Szymon Michałek zrezygnował z pracy w klubie ze względu na brak zapewnienia finansowania przez udziałowców.

Ruch Chorzów na skraju upadku. "Niech ludzie się dowiedzą, co się działo i dzieje przy Cichej"

Sytuacja legendarnego polskiego klubu jest w tej chwili dramatyczna. Jego zadłużenie wynosi już ok. 27 mln złotych. Kilka dni temu pracownicy Ruchu wystosowali specjalny apel, w którym domagają się od właścicieli przeznaczenie miliona złotych na uregulowanie najpilniejszych zaległości, które pozwolą m.in. rozpocząć rozgrywki ligowe. Już teraz wiadomo, że "Niebiescy" najprawdopodobniej nie zagrają w pierwszym meczu III ligi. - Najprawdopodobniej dostaniemy walkowera. Piłkarze mogą lada chwila rozwiązać kontrakty, nie mamy nawet koszulek meczowych - przyznał Tomasz Ferens, rzecznik prasowy Ruchu w rozmowie z Dariuszem Faronem z portalu sport.onet.pl

Ferens jako pierwszy zdecydował się skomentować publicznie trudną sytuację Ruchu Chorzów. - Serce boli, ale nie będziemy umierać w ciszy. Niech ludzie się o wszystkim dowiedzą. Oszukiwano nas, nie dotrzymywano słowa, wykorzystywano nasze przywiązanie do klubu, bo wiedziano, że i tak będziemy trwać przy klubie. Proponowaliśmy wiele rozwiązań, jednak ignorowano nas - przyznał Ferens, który podkreślił, że w chorzowskim klubie zostali już tylko ludzie, którzy są z nim związani emocjonalnie. - Pracownicy na umowy o pracę – kilkanaście osób – ostatnią pensję dostali za marzec. Jeśli chodzi o ludzi współpracujących z Ruchem na umowach-zleceniach, trenerów akademii piłkarskiej i różne firmy zewnętrzne, w niektórych przypadkach zaległości sięgają sześciu miesięcy. Nie mamy za co żyć. Każdy ma przecież rodzinę, rachunki do spłacenia... Jakoś sobie radzimy. Mnie utrzymuje teraz żona, ale jest też np. małżeństwo państwa Kubiaków, pracujące w klubowym magazynie. Nie wiem, co robią, skoro oboje nie dostają wynagrodzenia. Niektórym pomaga rodzina, są też tacy, którzy dorabiają gdzieś indziej - dodał rzecznik prasowy.

Ruch Chorzów znalazł się na skraju upadku i wątpliwe jest, by ktoś był go w stanie uratować. W tej chwili dług klubu wynosi aż 27 milionów złotych. W dodatku do ratowania klubu brakuje chętnych, choć wiceprezes Marcin Waszczuk robi wszystko, by utrzymać "Niebieskich" przy życiu i znaleźć kogoś, kto wyłoży potrzebne pieniądze. - Jestem pracownikiem, ale też kibicem Ruchu. Choć nie brakowało trudnych chwil, sytuacja nigdy nie była bardziej dramatyczna. Rozum podpowiada, że Ruch się nie uratuje, ale serce wciąż wierzy. Liczę, że wydarzy się cud. Nic innego nie pozostało - kończy Ferens.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.