Gdyby nie nowy przepis, to jeden z najlepszych piłkarzy Arki pewnie by nie grał

Kamil Antonik pewnie nie wyszedłby w pierwszym składzie gdynian, gdyby nie nowy przepis o młodzieżowcu. Paradoksalnie to właśnie on był jednym z najlepszych piłkarzy Jacka Zielińskiego w meczu z Jagiellonią Białystok, który jego drużyna przegrała 0:3.
Zobacz wideo

Nowy sezon, stare problemy

Oglądając starcie Arki z Jagiellonią można było odczuć deja vu. Tak naprawdę niewiele się zmieniło – no, poza tym, że w porównaniu do poprzedniego sezonu, gdynianie wyraźnie się osłabili pod względem kadrowym. I można mówić, że jeszcze za wcześnie na konkretne wnioski, bo przerwa była za krótka i przecież potrzeba czasu, żeby nowi zawodnicy odpalili, a taktyka zaczęła działać.

Tylko że pewne problemy widać gołym okiem i raczej powinny być dotknięte od razu, a nie po niekończącym się okresie wdrożeniowym (bo to dopiero lipiec, należy zachować spokój). Tym bardziej, iż na podstawie drugiej połowy można wyciągnąć sporo całkiem optymistycznych wniosków. Lub po prostu mniej pesymistycznych. Arkowcy grali szybciej, częściej utrzymywali się przy piłce, atakowali większą liczbą graczy i – co szalenie istotne – przy odbiorze na połowie rywala starali się korzystać z ustawienia, a nie ze szczęśliwego zrządzenia losu, że któryś z zawodników znalazł się na linii przecięcia piłki.

Warto jednak przede wszystkim pochylić się nad tym, co piłkarzom Jacka Zielińskiego sprawia największe trudności. A mimo wszystko trochę się już tego nazbierało – i w obronie, i w drugiej linii, i patrząc na współpracę (a raczej jej brak) między strefami. To, co dzieje się w defensywie arkowców z powodzeniem da się opisać jednym słowem: chaos. Problemy najwyraźniej widać na podstawie akcji bramkowych Jagiellonii, ale tak naprawdę jest to zaledwie czubek góry lodowej – lub ewentualnie podsumowanie dezorganizacji w zespole z Gdyni.

Futbol zdezorganizowany

Arka - Jagiellonia
Arka - Jagiellonia Sport.pl

Początek meczu, pierwszy gol. Zanim doszło do sytuacji z grafiki powyżej, Jesus Imaz dostał podanie z własnej połowy. Jednocześnie Marciniak został wyżej, przez co jego reakcja była opóźniona i przez chwilę wydawało się, że jego błąd będzie starał się naprawić Frederik Helstrup (nie po raz pierwszy). Szybko jednak zrezygnował z tego pomysłu i odbił w kierunku pola karnego. Tymczasem Adam Danch kontrolował ruch Ognjena Mudrinskiego tylko do momentu dośrodkowania Imaza z flanki – wówczas całkowicie darował sobie pilnowanie przeciwnika. Wreszcie, przez cały ten czas strzelec gola, Bartosz Bida, z powodzeniem mógł ściąć do pola karnego z przeciwległego skrzydła – nikt nawet nie zwrócił na niego uwagi. Obok niego był jeszcze Tomas Prikryl, który również urwał się spod krycia.

Problemy gdynian piętrzą się już na samym początku sezonu. Przede wszystkim zwraca uwagę kompletny brak mechanizmu przekazywania krycia. W powyższej sytuacji linia obrony była ustawiona wąsko i Damian Zbozień spodziewał się, że któryś z zawodników drugiej linii weźmie na siebie odpowiedzialność za Bidę. Jak łatwo można się domyślić, nic takiego się nie wydarzyło. Dodatkowo nie pomaga wszechobecne niezdecydowanie – gracze w ostatniej chwili zmieniają zdanie i albo wybierają mniejsze zło, albo w natłoku wydarzeń zapominają, co mieli zrobić.

Ospała reakcja drugiej linii była również widoczna w innych fazach gry, m.in. kiedy Arka usiłowała zbudować swój atak pozycyjny od tyłu. W przeważającej większości przypadków przed przerwą, piłka była kierowana bezpośrednio na flankę, bez choćby próby pogrania przez środek pola. Wynikało to nie tylko z dobrego przesuwania się zawodników Jagiellonii, którzy bardzo sprawnie wypychali przeciwnika, ustawiając się na granicy połów, ale przede wszystkim z biernej gry pomocników.

Adam Deja i Azer Busuladzić wymieniali podania na kilka metrów, nie przesuwając się w żadnym kierunku, nie próbując w ten sposób rozerwać zwartego ustawienia białostoczan. Tym samym Helstrup nie mógł na nich liczyć. I może dobrze, że nie próbował odważnie wprowadzać piłki do gry, przesuwając się w głąb pola, bo nie wiadomo, czy

któryś z graczy uzupełniłby po nim miejsce. Co więcej, duński defensor nie mógł również przesadnie ufać Adamowi Marciniakowi, który notorycznie odpuszczał krycie na flance, przez co stoper był zmuszony przesunąć się do boku, a wówczas w środku obrony rzadko kiedy dochodziło do wyraźnej korekty ustawienia.

Arka - Jagiellonia
Arka - Jagiellonia Sport.pl

Drugi gol jeszcze bardziej uwypukla te wszystkie problemy. Ponownie Marciniak nie był świadomy swoich zadań w bocznej strefie i w efekcie nie upilnował ani Wójcickiego, ani Prikryla. Jednocześnie w polu karnym między obroną a drugą linią zrobiła się taka wyrwa, że Imaz spokojnie mógł sobie rozbić w niej obóz i przetrwać najbliższą apokalipsę – i tak nikt nie pokrzyżowałby mu planów (no chyba że warunki atmosferyczne).

Młody silnik

Największy paradoks Arki polega jednak na tym, że wyszukiwanie plusów w tym meczu wcale nie musi przypominać wykopalisk archeologicznych. Bo chociaż problemy się piętrzą i są głównie związane z podstawami, to kilku piłkarzy pokazało, że ich obecność na boisku nie jest przypadkowa.

A konkretnie trójka. Dwóch młodzieżowców – Kamil Antonik (r. 1998) i Mateusz Młyński (r. 2001; zmienił Aleksandara Koleva) – oraz Michał Nalepa (zmienił Gorana Cvijanovicia). Pierwszy wyszedł w wyjściowym składzie, dwaj kolejni pojawili się na murawie w drugiej połowie. I może właśnie o 45 minut za późno, ponieważ to właśnie Nalepa rozruszał grę w środku pola, nadawał tempo akcjom ofensywnym, dawał sygnał do agresywnego pressingu i odbioru na połowie przeciwnika. Zmiana była diametralna. Dzięki niemu znacznie lepiej zaczął funkcjonować duet Busuladzić-Deja. Kiedy jeden przesuwał się do przodu, drugi zajmował jego miejsce. Ryzyko groźnej kontry rywala było minimalizowane, a zawodnik wprowadzający piłkę czuł się znacznie pewniej.

Akcje zaczęły toczyć się od lewej do prawej, gdynianie dłużej utrzymywali się przy piłce, atakowali większą liczbą graczy. Poza Nalepą, który dyrygował zespołem, pozytywnie wyróżniali się również młodzieżowcy. Antonik pokazał się z dobrej strony już w pierwszej połowie. Można było odczuć, że faktycznie wie, co chce zrobić z piłką, a nie biegnie z nią jak jeździec bez głowy. Wiedział, w którym momencie powinien zagrać do Zbozienia, żeby wycisnąć maksimum z tego typu dwójkowej akcji na flance. Grał odważnie, nie bał się uderzać sprzed pola karnego (w 65. minucie huknął z 20. metra w poprzeczkę). Podobną brawurą wykazywał się Młyński – tylko że on częściej próbował swoich sił w indywidualnych akcjach.

Ostatecznie Arce nie udało się wcisnąć ani jednego gola, ale druga połowa spotkania z Jagiellonią daje małe powody do optymizmu. I chociaż mimo wszystko nie trzeba mieć łopaty, żeby wykopać plusy ekipy z Gdyni, to może przydałaby się zarządowi – żeby odkopał jeszcze kilku młodzieżowców. Tak na wszelki wypadek.

Więcej o: