Legia bliska utraty mistrzostwa Polski. Ale nie to jest jej największym problemem

Chociaż Legia jest o krok od utraty mistrzostwa Polski, to klub Dariusza Mioduskiego ma większy problem. W ciągu trzech lat warszawiacy zamiast się rozwinąć, wykonali kilka, kilkanaście kroków w tył.

Samobójcza bramka Mateusza Wieteski w Białymstoku, która praktycznie przekreśliła szanse Legii na obronę mistrzostwa Polski, będzie symbolem tego sezonu w wykonaniu warszawiaków. Sezonu słabego, pełnego bezradności i frustracji. Chociaż Jagiellonia nie grała dobrego meczu, chociaż w Szczecinie Piast męczył się z Pogonią, to zespół Aleksandara Vukovicia nie wykorzystał ostatniej szansy, by losy mistrzostwa mieć jeszcze w swoich rękach. Nie wykorzystał, bo był jeszcze gorszy.

Zobacz wideo

Bezradność w ataku

Legia musiała w Białymstoku wygrać, by dać sobie szansę. Ale od początku meczu nie wyglądała na zespół, który wie, jak to zrobić. Dość powiedzieć, że do przerwy drużyna Aleksandara Vukovicia oddała raptem dwa celne strzały na bramkę Grzegorza Sandomierskiego, a najgroźniejszy był ten oddany przez obrońcę - Pawła Stolarskiego.

Bezproduktywna była linia pomocy, w której wyraźnie brakowało kontuzjowanego Andre Martinsa. Po boisku snuł się Sebastian Szymański, niewidoczni byli Dominik Nagy i Kasper Hamalainen. Legia nie potrafiła stworzyć sobie jakiejkolwiek sytuacji bramkowej, a boiskowej beznadziei z ławki rezerwowych tylko przyglądał się najlepszy strzelec zespołu - Carlitos.

Wejście Hiszpana Legię ożywiło, ale klarowne sytuacje bramkowe można policzyć na palcach jednej ręki. Zamiast składnych akcji były nerwowe podania i chaotyczne, nieprzygotowane strzały z dystansu. Vuković mówił na konferencji prasowej, że najważniejsza będzie psychika drużyny. Serb sugerował, że na korzyść Legii przemawiają doświadczenia zebrane w trzech poprzednich sezonach. W Białymstoku jego drużyna wyglądała jednak tak, jakby w takiej sytuacji znalazła się po raz pierwszy. Za kadencji Vukovicia Legia siódmy raz jako pierwsza straciła gola. I znów nie potrafiła na niego odpowiedzieć.

Legia nie miała lidera na boisku, zabrakło go też na ławce rezerwowych, bo trudno zrozumieć decyzje personalne Serba. Zwłaszcza tę dotyczącą pozostawienia Carlitosa wśród rezerwowych i oparcia ataku na zawodniku, który w tym sezonie strzelił raptem dwa gole.

Rewolucja potrzebna od zaraz

W Białymstoku symboliczne było nie tylko samobójcze trafienie Wieteski, ale też zmiana, jakiej Vuković dokonał w samej końcówce meczu. Hamalainena zastąpił Miroslav Radović. Obu łączą doświadczenie i zasługi w ekstraklasie, ale też fakt, że obaj najlepsze lata mają dawno za sobą i latem prawdopodobnie rozstaną się z Legią.

Mistrzostwa kraju nie da się wygrywać rok w rok. Zwłaszcza w lidze takiej jak polska, gdzie żaden wynik nie może być traktowany jako sensacja. Zwłaszcza, gdy z ogromną dozą szczęścia wyszarpywało się je w dwóch poprzednich latach. Legia nie była przecież mistrzem z powodu swej siły, a przede wszystkim z powodu słabości rywali.

Dlatego dziś największym problemem klubu Dariusza Mioduskiego nie jest prawdopodobna utrata mistrzowskiego tytułu. Największym problemem Legii jest zrobienie kilku, może kilkunastu kroków w tył w ciągu trzech ostatnich lat. Po drużynie, która grała w Lidze Mistrzów pozostało już tylko wspomnienie. Do tytułów w kraju ledwo doczłapywali przecież i Jacek Magiera i Dean Klafurić.

Ale drużyny, która wyszarpywała tytuły w ostatnich dwóch sezonach, dziś też już nie ma. Legia z poprzednich lat załatwiała sprawę w samej końcówce sezonu, gdy innych zżerały nerwy i zmęczenie. Dziś zespół Vukovicia, w kluczowym momencie rozgrywek, notuje serię trzech meczów bez zwycięstwa. W rundzie mistrzowskiej przegrał trzeci mecz. Tak źle nie było dawno.

W ostatniej kolejce Legia musi liczyć na cud. Prawdopodobnie większy niż utrzymanie Miedzi Legnica w ekstraklasie. Przede wszystkim jednak Legia musi dokonać konkretnej przebudowy. Konkretnej, czyli pożegnać piłkarzy dziś zbędnych i zastąpić ich graczami dużo lepszymi. Wszystko po to, by tegoroczna porażka była jedynie wypadkiem przy pracy, a nie stała się regularnością.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.